Palmer Diana - Gorąca krew.pdf

(754 KB) Pobierz
Palmer Diana - Gorąca krew
Diana Palmer
GORĄCA KREW
Tytuł oryginału: Now and Forever
0
210522065.004.png 210522065.005.png 210522065.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nad białymi, z lekka spienionymi grzebykami fal niebo mieniło się
feerią płomiennych kolorów i tylko krzyk mew zakłócał plusk wody
uderzającej o brzeg. Lutecia Peacock zamknęła oczy. Oparta plecami o
zimny, nabrzeżny głaz, siedziała nieruchomo niczym smukły posąg, chłonąc
spokój panujący między lądem a oceanem.
Kawałek dalej z wody na plażę wychodził Frank Tyler. Jego blade
ciało lśniło w ostrym, porannym słońcu, a blond włosy zdawały się jeszcze
jaśniejsze. Zanim wszedł do wody, usilnie namawiał ją, żeby popływała
razem z nim, ale nie chciała. Od zeszłego lata nie cierpiała wody. Dokładnie
od dnia, gdy Russell zastał ją w pawilonie plażowym i...
Wzdrygnęła się na to wspomnienie i gwałtownym ruchem głowy
odrzuciła na bok długie, czarne, falujące włosy. Podciągnęła pod brodę nogi
w dżinsowych kloszach, objęła rękami kolana, a kiedy Frank podszedł
bliżej, rzuciła mu ręcznik.
– Dzięki. – Roześmiał się i parskając, zaczął się wycierać. – Ale się
zmęczyłem! A ty dlaczego nie chciałaś pływać?
– W tym? – Wskazała jasnoniebieską koszulkę i dżinsy. W jej
szarych, zamyślonych oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Gdyby
zobaczył mnie jakiś rekin, zdechłby ze śmiechu. Jaka ta woda, zimna?
– Lodowata, ale było wspaniale. – Naciągnął koszulkę i usiadł na
piasku obok Lutecii, odgarniając niesforne włosy. – A ty? Dobrze się
bawisz?
1
210522065.007.png
– Mhm – mruknęła ospale. – To był wspaniały tydzień. Szkoda, że
już się kończy.
Przyglądał się jej przez chwilę.
– Lubię ten twój akcent z Georgii.
– O co ci chodzi? – Nagle zaczęła się bronić.
– Chodzi mi o to, że lubię, jak zaciągasz. Czy powiedziałem coś
obraźliwego? – speszył się.
– Przepraszam. – Pokręciła głową. – Na uczelni wszyscy się ze mnie
nabijali, choć nie tylko z powodu akcentu. Ludziom się zdaje, że
dziewczyny z farmy to niepiśmienne kmioty, co to cały rok chodzą boso.
Wziął ją za zimną rękę i uścisnął.
– Ja się nie nabijam. Poza tym – dodał z uśmiechem – do twojej
rodziny należy jedna z największych farm w całym stanie. Jesteś zbyt
wyrobiona, żeby brać cię za kmiota z prowincji, moja droga.
– Dziękuję, sir. – Uśmiechnęła się. – Frank, było wspaniale i żałuję,
że muszę wracać do domu. Gdyby Baker tak nie nalegał, to...
– Tylko do Bożego Narodzenia – pocieszał ją. – Poza tym
przyjedziemy tam z Belle już za niecałe trzy tygodnie. Bardzo się cieszę, że
będziemy sąsiadami.
– Zdążycie z remontem Bright Meadows akurat na sezon. Będziecie
mieli wspaniałe miejsce na wakacje, więc postaraj się zanadto ich nie
skracać.
Pochylił się i musnął jej usta.
– Nie zawiedziesz się.
Spojrzała na morze, zadowolona z przyjaznego milczenia, które
między nimi zapadło. Wróciła wspomnieniem do dni tak wypełnionych
2
210522065.001.png
zabawą, że nie tylko opuściła na uczelni cały semestr, ale pod koniec
wakacji pojechała z Frankiem, jego matką i siostrą nad morze do Georgii. W
czasie tych olśniewających nowojorskich wieczorów Frank był dla niej
niezwykle miły, troskliwy, delikatny, w czym zupełnie nie przypominał
ciemnookiego potwora z Currie Hall...
Wspomnienia były tak żywe, że nadal czerwieniła się i wciąż czuła ten
okropny wstyd pomieszany z zażenowaniem, co zmusiło ją do tego, żeby
przez cały rok trzymać się z dala od rozległej, rodzinnej farmy, a potem
szukać wykrętów, by uniknąć powrotu do domu na wakacje.
Russell zdawał się nie zauważać jej rzucającej się przecież w oczy
nieobecności ani tego, że w nieczęstych listach i telefonach do domu w
sposób ostentacyjny w ogóle o nim nie wspominała. Ale jego i tak nic nie
ruszało. Obchodziła go tylko ziemia, która była całym jego życiem i pasją.
Ziemia, ziemia i jeszcze raz ziemia. Nieraz widywała go, jak stał bez ruchu
niczym mroczny bóg z greckich mitów i spoglądał na pola i pagórki swoich
włości, jakby patrzył na ukochaną, którą złe moce zmieniły w piaszczystą
glinę. Było w tym coś, czego nie pojmowała, ponieważ nienawidziła
czarnej, żyznej ziemi, która odebrała jej rodziców.
Pod wpływem wspomnień oczy zaszły jej łzami. Na dzieci takie jak
ona Frank Tyler i jemu podobni nie patrzyli inaczej niż z obrzydzeniem.
Brudna, w znoszonej, spłowiałej, bawełnianej sukience, zawsze bosa, z
wiecznym kołtunem we włosach mimo usilnych starań schorowanej matki.
Wysławiała się tak fatalnie, że nawet Russell unosił brwi. Tego strasznego
roku, gdy jakiś robotnik rolny przez karygodne niedbalstwo doprowadził do
śmierci jej ojca, a przybita stratą męża matka zmarła na zapalenie płuc,
Lutecia kończyła osiem lat i była niedouczona i gwałtowna.
3
210522065.002.png
Russell Currie wziął wówczas tego wojowniczego obdartusa na swoje
wielkie, silne ręce i zaniósł do ogromnego domu, bez trudu radząc sobie z
jej wierzgnięciami i przekleństwami. Nakazał Mattie, by przygotowała dla
niej pokój, zaś ojcu i macosze dał do zrozumienia, by nie ważyli się
kwestionować jego decyzji.
– Ona jest moja – powiedział do Bakera i Mindy z ogniem
determinacji w ciemnych, posępnych oczach. – Obiecałem jej matce, gdy
leżała na łożu śmierci, że się nią zajmę i na Boga, niech skonam, jeśli nie
uczynię z niej damy!
Nie było to łatwe, przyznawała z żalem. Na szczęście Baker i Mindy
przyjęli ją z otwartymi ramionami. Nawet mała Eileen przylgnęła do niej
niczym rozdokazywane kocię. Z Russellem sprawa była inna. Był surowy i
wymagający. Nie znosił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał. Przy jego żelaznej
konsekwencji jej bunt słabł. Pracował nad nią dzień w dzień, delikatnie, ale
zdecydowanie usuwając z jej wspomnień okoliczności śmierci ojca.
Kupował ubrania, dawał lekcje i wygładzał nieokrzesany język. I tak, nie
zrażając się niczym i bez zbędnego pośpiechu, ukształtował z niej damę w
całkiem rozsądnym wydaniu. Kiedy skończyła osiemnaście lat, zaczęła z
nim walczyć, żeby pójść na studia, a gdy Baker ją poparł, wściekł się nie na
żarty. Jednak ojcu, o dziwo, udało się wpłynąć na upartego syna i Lutecia,
co zdarzyło się tylko ten jeden jedyny raz, postawiła na swoim.
W czasie pierwszego roku studiów dom odwiedzała często. Aż do
owego pamiętnego dnia zeszłego lata...
Objęła kolana rękami i oparła kształtną, ale zdradzającą wyjątkowo
uparty charakter brodę na gładkich kloszowych dżinsach. Czyżby Frank
miał rację, sugerując niekiedy, że jest snobką? Owszem, nie opowiadała mu
4
210522065.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin