JENNIFER TAYLOR
Lekarz z Londynu
(Marrying Her Partner)
– Mam nadzieję, że nie liczysz na zbyt wiele. – Doktor Elisabeth Allen nalała kawę do dzbanka i postawiła go z trzaskiem na stole. – Kieliszek wina, ser, krakersy...
– W porządku, Liz. Nikt przecież nie oczekuje od ciebie cudów. – David Ross, wspólnik Elisabeth, stanął w drzwiach i uśmiechnął się uspokajająco. – Pomyślałem tylko, że miło by było się spotkać i powitać Jamesa w nowej pracy. Po Londynie będzie to na pewno dla niego duża odmiana.
– O tak! Nie mam wątpliwości. – Elisabeth, rudowłosa kobieta o piwnych oczach, odgarnęła z czoła niesforne kosmyki i ze smutną miną podeszła do okna. Tego ranka ściana ulewnego deszczu zasłaniała pobliskie wzgórza, lecz Elisabeth i tak zawsze potrafiła odtworzyć sobie w pamięci ogromne połacie soczystej zieleni wyrastające ponad miastem.
Spędziła niemal całe życie w Yewdale, niewielkim miasteczku w Cumbrii, i żywiła do niego tak gorące uczucie, o jakie nikt by jej nigdy nie posądził. Chłodna, spokojna, opanowana... Doktor Allen zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że właśnie w ten sposób postrzegają ją ludzie, i bardzo jej to odpowiadało. Wolała zachowywać uczucia dla siebie, niż okazywać je innym. Teraz jednak nie potrafiła ich ukryć, więc na wszelki, wypadek odwróciła się do Davida plecami.
– Naprawdę sądzisz, że Sinclair się do tego nadaje? Nigdy nie pracował na prowincji i nie rozwiązywał problemów, jakie z pewnością tutaj napotka. Tak, oczywiście, jest świetnym specjalistą, ale czy da sobie radę w Yewdale? Ciebie to nie martwi?
– Zupełnie nie. Jestem pewien, że James nie tylko sprosta wszelkim wymaganiom, ale okaże się nieocenionym nabytkiem dla naszej spółki. Czyżbyś jednak miała wątpliwości? – spytał David z westchnieniem. – Trochę na to za późno. Powinnaś była zresztą poruszyć ten temat znacznie wcześniej, choć szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.
Wątpliwości? Elisabeth znów odwróciła się do okna. Od dwóch miesięcy zastanawiała się bez przerwy nad tym, czy przypadkiem nie popełnili głupstwa, proponując Jamesowi Sinclairowi przystąpienie do spółki. Nie potrafiła jednak zupełnie zrozumieć, dlaczego nie ufa nowemu wspólnikowi. Sinclair był doskonałym lekarzem, a dzięki praktyce w Londynie zdobył ogromne doświadczenie, jakim nie mógł się poszczycić żaden inny kandydat na tę posadę.
David triumfował. Kiedy ojciec Elisabeth musiał przejść na emeryturę, spółka znalazła się w trudnej sytuacji. Z tego właśnie powodu Liz nie protestowała przeciwko kandydaturze Sinclaira, tym bardziej że żaden kandydat nie mógł się z nim równać. Nie przestawała się jednak martwić ani na chwilę.
Dlaczego? Dlatego, że nie była przekonana, czy James Sinclair sprawdzi się w roli prowincjonalnego lekarza rodzinnego, choć właściwie nie widziała żadnych uzasadnionych podstaw do niepokoju. Kobieca intuicja wydawała się tu wyjątkowo mało profesjonalnym kryterium oceny.
– Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. – Na widok zmartwionej miny Davida natychmiast poczuła skruchę i z trudem zdobyła się na uśmiech. Nie powinna była obarczać wspólnika swoimi troskami. Miał dość własnych. – Zupełnie niepotrzebnie się martwię. James Sinclair okaże się z pewnością darem niebios.
– To gruba przesada, ale chyba trochę wam pomogę.
W głębokim męskim głosie wyraźnie pobrzmiewało rozbawienie. Elisabeth odwróciła się na pięcie i poczerwieniała. W progu stał James Sinclair. Nie potrafiła określić, od którego momentu przysłuchiwał się tej rozmowie. Uśmiechał się do niej uprzejmie, choć odniosła wrażenie, że dostrzega w jego oczach jakiś kpiący błysk.
– James! Jak miło cię widzieć! – David ruszył ochoczo na powitanie gościa, chcąc odwrócić jego uwagę od milczenia Elisabeth. – Nie byłem pewien, kiedy się pojawisz.
– Przyjechałem wczoraj w nocy. – James Sinclair rozejrzał się po pokoju i znów przeniósł wzrok na Elisabeth. – Bardzo ci dziękuję za rezerwację pokoju. Przyjechałem później, niż sądziłem, i na szczęście nie musiałem już szukać lokum.
– Podziękuj Davidowi, nie mnie – powiedziała trochę zaczepnie, a na widok lekko uniesionych brwi Jamesa znów poczuła, że się rumieni.
Aby uniknąć jego spojrzenia, zaczęła uważnie studiować niezwykle elegancki, granatowy garnitur Jamesa, jego niebieską koszulę i krawat w kolorze starego wina.
Krój tego kosztownego stroju uwydatniał sportową sylwetkę właściciela, a delikatny błękit koszuli podkreślał lekką opaleniznę, której Sinclair z pewnością nie mógł o tej porze roku uzyskać w Anglii.
Błękit pasował również do jasnych włosów, zaczesanych gładko do tyłu. Ta twarz wydawałaby się zbyt idealna, gdyby nie odrobinę krzywy nos.
Elisabeth pomyślała, że wygląd Jamesa stanowi kwintesencję jego osobowości. Był niewątpliwie bardzo kulturalnym, wręcz światowym mężczyzną przyzwyczajonym do życia w metropolii. Zapewne właśnie dlatego nie mogła uwierzyć, że ich nowy wspólnik poczuje się dobrze w tak małym miasteczku jak Yewdale.
Odwróciła głowę dopiero wtedy, gdy dostrzegła, że James przygląda się jej równie uważnie. Serce biło jej mocno, stanowczo zbyt mocno, choć zupełnie nie rozumiała, dlaczego.
– W takim razie dziękuję ci jeszcze raz, Davidzie. Naprawdę doceniam twoją pomoc – rzekł James, uśmiechając się uprzejmie do starszego kolegi.
– Nie ma za co – zbagatelizował David. – Teraz poszukasz sobie spokojnie czegoś własnego. Radziłbym ci nawet porozmawiać z Harrym Shawem. Tak się właśnie nazywa właściciel zajazdu, w którym mieszkasz. On powie ci wszystko na temat nieruchomości dostępnych obecnie na rynku. To jego, że tak powiem, działalność uboczna.
– Jeden z uroków prowincjonalnego miasteczka, jak sądzę. – James roześmiał się cicho. – Ludzie wiedzą, co się wokół nich dzieje. A ja mieszkałem w swoim ostatnim apartamencie ponad trzy lata i do dziś nie mam pojęcia, kim byli moi sąsiedzi. Tu zamierzam poznać wszystkich i stać się częścią waszej społeczności. Sprawi mi to na pewno sporą przyjemność.
– Może i tak. – Elisabeth usiadła za biurkiem i uśmiechnęła się chłodno. – Ale czy pomyślałeś o tym, że to działa również w przeciwną stronę? Staniesz się tu ogólnie znany. Wielu lekarzy nie potrafi sobie z tym poradzić. W miasteczku takim jak Yewdale trudno się odciąć od otoczenia. Ludzie zaczepiają cię w sklepie, na ulicy, nawet w pubie. Proszą o poradę albo zaczynają dyskusję na temat kuracji. Nie będzie ci to przeszkadzało? Nie poczujesz się osaczony?
– Czas pokaże – odparł James uprzejmie, choć w jego oczach błysnęły iskry. – Ja z przyjemnością zaczekam na odpowiedź. A ty? Chyba już wiesz, że sobie nie poradzę.
– Bzdura! Liz jest po prostu... realistką łagodził David, spoglądając na Elisabeth wzrokiem proszącym wyraźnie o wsparcie.
Nadaremnie. Elisabeth milczała jak zaklęta. Dopiero donośny terkot brzęczyka na biurku wybawił ją z kłopotu. Mogła wreszcie zakończyć rozmowę, choć wiedziała, że to rozwiązuje problem jedynie doraźnie.
Zostali wspólnikami, więc muszą utrzymywać z sobą kontakt. Elisabeth wcale nie była pewna, czy jest zachwycona takim obrotem sprawy, a z drugiej strony zupełnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego aż tak bardzo się tym wszystkim przejmuje.
– Chyba przyszedł mój pierwszy pacjent – mruknęła, unikając wzroku gościa. – W takim razie sam pokażesz Jamesowi jego gabinet, dobrze? – spytała, patrząc na Rossa.
– Oczywiście. , – David ruszył szybko do drzwi, James natomiast ociągał się jeszcze przez chwilę, toteż Elisabeth, chcąc nie chcąc, musiała na niego popatrzeć.
– Nie rozumiem, dlaczego we mnie nie wierzysz, ale mam nadzieję, że będzie cię stać na obiektywizm – odezwał się cicho. – Zależy mi na tej pracy i zamierzam odnieść sukces. Wkrótce się o tym przekonasz – dodał ze śmiechem, choć w jego głosie pobrzmiewał również upór. – Powinnaś pamiętać, że oskarżony jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.
Gdy wreszcie wyszedł, odetchnęła z ulgą, przycisnęła guzik i poinformowała recepcjonistkę, że zaraz rozpocznie przyjęcia. Poczuła lekkie drżenie rąk, więc oparła je o blat, świadoma, że powodem jej zdenerwowania jest wysoki blondyn w eleganckim garniturze.
– Proszę się już ubrać. Może pomóc?
– Nie potrzebuję pomocy od kobiety. – Isaac Shepherd popatrzył na nią ze złością.
Elisabeth stłumiła westchnienie. Jej pacjent był wyjątkowo uparty i dumny, co przysparzało mu wielu problemów.
– No i co z nim, pani doktorko? Ten stary zrzęda nie ma odrobiny oleju w głowie. Wszystko chce robić sam. – Frank, syn Isaaca, patrzył na parawan, za którym stał jego ojciec. – Obiecałem, że przyjadę na weekend i pomogę mu przy owcach, ale gdzie tam! Wszystko musi być już! Natychmiast! Od śmierci mamy me można się z nim dogadać.
– Doskonale cię rozumiem. – Elisabeth zerknęła do historii choroby. Isaac Shepherd nie pokazywał się u niej od trzech miesięcy. Stanowczo zbyt długo,...
gregoooor