Abe Kobo - Totaloskop.doc

(95 KB) Pobierz

 

 

Abe Kobo   

Totaloskop

 

   Jest przysłowie: "Kto dwa zające goni, żadnego nie złapie". Lecz ja chciwy z natury - nie chciałem się z tym pogodzić i wymyśliłem sposób połączenia dwóch zajęcy w jednego. Takiego upolować już nie jest tak trudno. Ponieważ zaś mój zając jest złożony z dwóch zajęcy, ciało jego zszyte z dwóch części, szew sam rzuca się w oczy. Okazały ten mój zając nie jest, ale na to już nic nie poradzę. Zresztą gdyby go rozciąć wzdłuż szwu, każda połowa mogłaby z powodzeniem istnieć samodzielnie. Takiego złożonego zająca można by też wykorzystać dwukrotnie. Na przykład w korespondencji: wysyłamy znajomym pierwszą połowę, oni zaś w odpowiedzi przysyłają nam drugą. I w każdym razie nie będzie gorzej niż z tą gonitwą za dwoma zającami.

   Tak więc, zamierzając - w myśl przysłowia - zabić dwa ptaki jednym kamieniem, przedstawiam przednią część mego zająca miłośnikom fantastyki naukowej, tylną zaś zwolennikom literatury detektywistycznej.

   Bardzo proszę, panie Kimura, czekamy na pańską opowieść... Aha, jeszcze chwilę! Gdy będzie pan prezentował pierwszą fantastyczno-naukową połowę proszę mi to wybaczyć - ale niech pan lepiej nie mówi, kim pan jest. Niech pan będzie na razie zwykłym, niezainteresowanym narratorem.

 

 

 

   Rozumiem. A więc, proszę państwa zgodnie z wolą autora - nie przedstawię się, póki nie przejdę do drugiej, detektywistycznej części opowiadania. Zwracam jednak uwagę, że opowiadanie będzie dziwne i zdumiewające bez względu na to, kim jestem. Mało tego. Treść pierwszej połowy nie ma zupełnie związku z moją osobą. Po prostu moje istnienie można by całkowicie zignorować... Zresztą dość wstępu... Jeżeli opowiadać wszystko po kolei... E-e... Powiedzcie państwo, czy zdarzyło się wam słyszeć cokolwiek o "Planie T"? Nie? A o planie "Totasko"? Też nie? A jeśli powiem, że "Totasko" to skrót słowa totaloskop! Teraz już powinniście państwo sobie przypomnieć. Co? Cinemaskop? Cirkarama? Nie, nie, nic podobnego. Idea totaloskopu przewyższa o sto lat pomysł cirkaramy.

   Zacznijmy od tego, że obraz w cirkaramie, choćby nawet najbardziej realistycznie przedstawiony, rzucany jest na ekran, który znajduje się wokół widza. A to przecież nic innego, jak tylko dalsze rozwinięcie idei starego płaskiego kina. Co innego - totaloskop. Tu ekran tworzy się wewnątrz widza. Rozumiecie? Wewnątrz totaloskop całkowicie różni się od kina oddziaływującego na podstawowe zmysły, takie jak wzrok, słuch czy nawet powonienie. Tak więc, jeżeli tu już mówić o kinie, należałoby dodać, że jest to kino "całkowite", "absolutne".

   Istota rzeczy polega na tym, że totaloskop jednocześnie i wszechstronnie oddziaływa na cały zmysłowy system człowieka, na wszystkie nerwy rządzące uczuciami i spostrzeżeniami. W totaloskopie rola widza nie ogranicza się do słuchania i patrzenia na to, co mu przedstawiają; on sam bierze udział w rozgrywającej się akcji. Film przekazuje mu się nie za pomocą świetle i dźwięku, lecz przez bezpośrednie pobudzanie impulsami elektrycznymi centralnego układu nerwowego. Taśmę filmową zastępuje pewnego rodzaju zapis magnetyczny, który tłumaczy obraz na język napięcia, częstotliwości i natężenia prądu elektrycznego.

   "Plan T" można byłoby więc nazwać kwintesencją ostatnich osiągnięć nauki. Przewidywał on wykorzystanie wszystkich najnowszych odkryć w dziedzinie neurofizjologii i elektroniki. Towarzystwo "Togo - eygo" zainwestowało w niego dość duże sumy i oto w trzy lata przed opisywanymi wydarzeniami zaczęło go wcielać w życie. - Prace przeprowadzono w ścisłej tajemnicy.

   Jest to zrozumiale. Czyż można jednak utrzymać w tajemnicy stworzenie cudownego wynalazku, przekreślającego cały przemysł filmowy, który i tak nie wytrzymuje konkurencji z telewizją? Nic więc dziwnego, że "Plan T" wkrótce spotkał się z przemożnym naciskiem z zewnątrz. Szczególnie ciężko było z środkami finansowymi. Aby wyjść z impasu, prezes towarzystwa "Togo eyga", pan Kuyama, postanowił założyć oddzielną spółkę akcyjną "T", na której czele postawił niejakiego pana Wedę, jednego z oddanych mu dyrektorów.

   Tak przedstawiałoby się pokrótce podłoże...

   A teraz opowiem o niezwykłych wydarzeniach, rozgrywających się w czasie próbnego pokazu pierwszych filmów totaloskopowych. Na wstępie jednak należałoby w paru słowach przedstawić historię ich powstania.

   Jeżeli konstruowanie aparatury okazało się niezwykle trudnym dziełem, to i problemy scenariusza nie były bagatelne. Przecież jakakolwiek zwykła akcją, gdzie ktoś tam wchodzi, a ktoś wychodzi, w filmie totaloskopowym nie miała żadnego sensu. I oto grupa specjalnie dobranych pisarzy dniami i nocami dogłębnie roztrząsała problem, jak najlepiej wykorzystać w scenariuszu wszystkie możliwości totaloskopu.

   Na czym polega główna osobliwość takiego scenariusza? Widz - jak wspomniałem - nie jest tu osobą postronną, trzecią w stosunku do akcji, ale bezpośrednim jej uczestnikiem, i to nie jako obserwator, lecz - główna postać.

   Wychodząc z tego założenia zespól scenarzystów doszedł do wniosku, że filmy totaloskopowe mogą być trojakiego rodzaju:

   A - zapis urzeczywistnionych pragnień;

   B - zapis niezwykłych przygód w przestrzeni;

   C - zapis niezwykłych przygód w czasie.

   Spróbuję krótko wyjaśnić, o co tu chodziło. Otóż A - to na przykład szczęśliwa miłość, przeobrażenie się w pięknego mężczyznę lub piękna kobietę we wszechwładnego dyrektora, milionera, urzeczywistnienie wszystkich pragnień... i tym podobne. Typ B - to na przykład latanie w przestworzach, stanie się niewidzialnym, odbycie podróży na Marsa, doznanie przerażenia przy spotkaniu z potworem, dokonanie zabójstwa, grabieży lub innych jakichkolwiek przestępstw... itd.

   Odnośnie typu C poglądy członków zespołu były podzielone. Jedni twierdzili, że nie można oddać ściśle wszystkich doświadczeń długiego życia. Inni oponowali. Poglądy pierwszych sprowadzały się do tego, że w tradycyjnym filmie następuje zagęszczenie zdarzeń, co pozwala nawet bardzo długo czas akcji zmieścić w czasie odbioru. Zagęszczenie takie możliwe jest dzięki zastosowanym skokom czasowym. W totaloskopie zaś, gdzie widz winien przeżyć wszystko osobiście, takie skoki są absolutnie wykluczone. Oponenci odpierali te dowody, wskazując na względność czasu. Rzeczywiście, jeśli Lapis magnetofonowy godzinnego utworu muzycznego odtworzyć w ciągu dziesięciu minut, przeciętny człowiek nic nie usłyszy. Lecz jeśli ten człowiek będzie poruszał się w czasie z szybkością odpowiadającą tempu odtwarzania zapisu, odbierze grę orkiestry tak, jakby ona rzeczywiście trwała godzinę.

   Rozpatrzywszy przygotowane przez scenarzystów materiały, zarząd zadecydował:

   1. Zapisy typu A i B połączyć w jednym scenariuszu.

   2. Biorąc pod uwagę, że prezes zarządu pan Weda okazał szczególne zainteresowanie zapisem typu C, należy spróbować, w formie eksperymentu, stworzyć scenariusz na osnowie takiego zapisu.

   I słusznie. Przecież gdyby eksperyment się udał i przedstawienie pięciogodzinnych wydarzeń w ciągu pięciu minut okazałoby się możliwe, dałoby to kolosalne korzyści, nawet z punktu widzenia komercjalnego...

   Tak więc, kierując się wskazaniami zarządu, zespól scenarzystów szybko przygotował dwa projekty eksperymentalnych scenariuszy: jeden - na podstawie połączonych zapisów A i B, drugi - na podstawie C. Scenariusz pierwszy łączył przygody przy spotkaniu z potworem i szczęście w miłości. Ale pierwotny wariant tego wątku wyglądał trochę inaczej. Pewien młodzieniec zdobywa mapę wyspy skarbów, która to wysepka leży na morzach południowych. Przybywszy na wyspę stwierdza, że żyje tam prehistoryczny potwór Zogaba. Młodzieniec kilka razy popada w niebezpieczne sytuacje, jednakże zawsze wychodzi z nich z honorem. Znajduje w końcu skarby i zostaje multimiliarderem.

   - Brakuje kobiety - zauważył w tym miejscu jeden z członków zespołu.

   - A poza tym trzeba, aby bohater obronił się przed potworem w sposób pomysłowy, dowcipny - dodał drugi.

   Projekt oddano więc do uzupełnienia innemu pisarzowi. Po wprowadzeniu zmian akcja przedstawiała się następująco: Pewien młodzieniec znajduje mapę wyspy skarbów. Wyspa położona jest na morzach południowych i młodzieniec dociera tam po długiej podróży statkiem. Razem z nim na brzeg wysiada kochająca go bez wzajemności dziewczyna, która płynęła na statku na gapę. Wyspę zamieszkuje pierwotny potwór Zogaba. Dziewczę jest niezaradne i nic nie umie robić. Młodzieniec jej wymyśla, a ona gorzko płacze. Napady Zogaby stawiają młodzieńca w bardzo kłopotliwych sytuacjach. Wtedy to właśnie dziewczyna odkrywa, że Zogaba pozbawiony jest całkowicie węchu i zdecydowanie nie może odróżnić człowieka od kukły. Młodzi ludzie wspólnym wysiłkiem przygotowują kukłę, podsuwają ją Zogabie, i gdy potwór odwraca się od nich, bez przeszkód zabierają skarb. Młodzieniec z wdzięczności obdarza dziewczynę swa miłością i odtąd żyją szczęśliwie.

   Członkowie zespołu boki zrywali ze śmiechu. Stwierdzili, że to najbzdurniejsza historia, jaka kiedykolwiek słyszeli i niewątpliwie odpowiada smakowi publiczności. A kiedy projekt był już zatwierdzony (po nielicznych, małych poprawkach i uściśleniach: młodzieńca zrobiono młodym uczonym, a dziewczynę seksbomba, jakiej jeszcze świat nie widział, jeden z członków, specjalista od psychologii kina zadał nadzwyczaj ważne pytanie:

   - Przepraszam, panowie, a kto w tym scenariuszu jest głównym bohaterem? W kogo będzie przeobrażał się widz?

   - No, oczywiście, młody uczony... A, wiem, co pan ma na uwadze! Pan myśli, co się stanie, gdy widzem będzie kobieta i że to może wywołać trudności?

   - Wcale nie. W tym przypadku nie ma to żadnego znaczenia. Przecież wiadomo, że największym pragnieniem każdej kobiety jest stać się mężczyzną... Chodzi o coś innego. Odniosłem wrażenie, że to zbyt przypomina tematykę filmów tradycyjnych.

   - Co więc pan proponuje?

   - Widzicie... krótko mówiąc, w moim głębokim przekonaniu głównym bohaterem należy uczynić potwora.

   - Potwora?! - jednocześnie wykrzyknęli pozostali. - Zogaba - głównym bohaterem! To epokowa myśl! To wstrząsające! Genialna idea!

   - Chwileczkę, dajcie mi dokończyć. To wcale nie szczęśliwe olśnienie, lecz po prostu logiczny wniosek. Dlaczego filmy o potworach zawsze tak przyciągały publiczność? Dlatego że to opowieści o zwycięstwie rozumu nad nieokrzesaną siła? Bzdura! Publiczność pociągało okrucieństwo potworów! To łatwo udowodnić. Filmami, w których najbardziej przerażające potwory okazywały się spokojne jak posagi Buddy, publiczność nie była zainteresowana. Na takie filmy chodziło dwukrotnie mniej widzów. Tak, publiczność przyciągała właśnie superzwierzęcość monstra... zupełnie tak, jak ją pociągają okrutne filmy o wojnie, jej brutalność. I dlatego wlaśnie nawet w starych, zwykłych filmach starano się czynić potwory głównymi bohaterami. Oczywiście, dopóki ekran znajdował się poza widzami, przeniesienie odczuć potwora na widza było niemożliwe i - wydaje mi się - tylko dlatego producentom nie pozostawało nic innego, jak wykorzystać ideę zwycięstwa człowieka nad zwierzęciem.

   - Rzeczywiście! Skoro totaloskop pozwala na taką translokację wrażeń, nie opłaca się nam krępować potwora - głównego bohatera, prawda?

   - Zupełnie słusznie. A jak to oczyszcza krew w naszym kulturalnym wieku przeobrazić się na godzinkę w brutalną, niezwyciężona bestię i poszaleć sobie.

   - Tak, tak! Nie mówiąc już o tym, że czyniąc potwora głównym bohaterem, równocześnie spełniamy wymagania typu A - urzeczywistnienie pragnień, i typu B - wspaniałe przygody w przestrzeni... Cudownie! Dech zapiera, gdy sobie to wyobrazić!

   - A co z miłością? - cichutko zapytał jeden ze scenarzystów. - Gdzieś nam zginęła.

   - Nic podobnego. Wstawimy do scenariusza samicę Zogaby i wszystko będzie w porządku. Miłość w pierwszorzędnym gatunku, ogromna miłość! Czyż to nie pięknie?

   - Nadzwyczajne! Kolosalna miłość! Członkowie zespołu ryczeli ze śmiechu, wycierając łzy. Tak pomyślnie zakończyła się debata nad projektem pierwszego eksperymentalnego scenariusza.

   Z drugim scenariuszem - o niezwykłych przeżyciach w czasie - sprawa była bardziej skomplikowana. Zadanie określone było tu zbyt dokładnie, a po za tym długotrwałość akcji sama przez się już sprawiała wrażenie monotonii, co nieuchronnie prowadziło do nudy. Od razu postanowiono, że scenariusz winien być biografią i nosić tytuł: "Życie tego a tego". Lecz kogo wybrać na podmiot filmowego życiorysu? Długo rozważano różne możliwości, lecz wybór był trudny. Wówczas listę kandydatów skrócono do czterech osób i postanowiono losować.

   ŹYCIE NAPOLEONA

   ŻYCIE TOYOTOMI HIDEYOSHI

   ŻYCIE BEETHOVENA

   ŻYCIE LADY CHATTERLEY

   Los padł na "Życie Napoleona". Kiedy scenariusz był gotowy, przystąpiono do przygotowywania taśm totaloskopowych. Przełożony na język impulsów elektrycznych scenariusz wprowadzono do maszyny elektronowej. Nie byli potrzebni ani aktorzy, ani dekoracje. W maszynie zaprogramowano wszystkie możliwe elementy gry aktorskiej, różnorodne uczucia, pejzaże, rekwizyty. Oczywiście, że całkowicie unikalne obrazy, jak na przykład wygląd Zogaby, trzeba było modelować specjalnie i wprowadzać do programu dodatkowo...

   W kilka dni później zakończony został montaż urządzenia totaloskopowego. Postanowiono przystąpić do próbnego przeglądu filmów. Zaproszeni działacze, pracownicy kinematografii oraz dziennikarze i fotoreporterzy zebrali się w podziemiach gmachu laboratorium. Pomieszczenie było skromne, mimo to jednak panowała tam atmosfera niezwykłego podniecenia i łapczywej ciekawości. Nic dziwnego. Jeżeli eksperyment zakończy się sukcesem, będzie to oznaczać nie tylko rewolucję w kinematografii, ale także i to, że kino znowu wysunie się na czołowa pozycję w przemyśle rozrywkowym...

   Goście rozglądali się bacznie i rozmawiali pófg!osem:

   - A gdzie ekran?

   - Podobno ekran jest niepotrzebny. Film demonstrowany jest wprost w mózgu widza lub coś w tym rodzaju...

   - No, no! Lecz w takim razie każdemu widzowi należy przydzielić jakiś aparat...

   A oto on, niech pan spojrzy... Widzi pan, ta komora.

   Ho, ho! I tam trzeba wchodzić? Tak, to coś całkiem nowego...

   Wszyscy : ciekawością patrzyli na błyszczącą metalową skrzynię wielkości budki telefonicznej. Wreszcie przed skrzynią stanął sam prezes "Togo eyga", pan Kuyama.

   - Pozwolicie państwo - zaczął - że podziękuję wam, iż w tak uroczystym dniu zaszczyciliście nas swym przybyciem. Zapewne już wiecie z zaproszeń, że pełne poświęcenia wysiłki prezesa zarządu spółki akcyjnej "T", pana Wedy, uwieńczone zostały sukcesem. Totaloskop, ten cud naszego wieku, został już skonstruowany. Starożytny filozof z Zachodu, Arystoteles, powiedział kiedyś, że życie człowieka to jego doświadczenie. Oto wynalazek, jakim jest taloskop, bezgranicznie wzbogaca to oświadczenie. Rozszerza ramy ludzkiego życia. Obecnie staje się możliwe, za niewielką opłatą, przeżycie biografii dowolnie wybranego wielkiego człowieka. Oto o czym pomyślałem, kiedy pan Weda zameldował mi o zakończeniu prac. Nie przeżyłem życia na darmo! Nasz pomysł został zrealizowany. I ten, kto włożył kapitał w to dzieło, niewątpliwie jest zadowolony. Dlaczego? Rzecz w tym, że totaloskop - to nie jakaś nową formą kinematografu. W odróżnieniu od wszystkich innych form sztuki tworzy on niesłychanie ścisłą więź z widzem. Przecież stare kino i telewizja były dla widza zaledwie źródłem ulotnych przyjemności. Inna prawa - totaloskop. Teraz ludzie nie będą mogli narzekać na nudę i jedostajność egzystencji. Mogą wybrać sobie życiorys według swego uznania. Wydaje mi się, że jeżeli środki pozwolą, cale życie będą sterczeli w totaloskopowych boksach. Na przykład ja. Jestem stary i ostatnie lata swego życia chciałbym spędzić przy pomocy totaloskopu jako wesoły młodzieniec i umrzeć we śnie... A potem... To oczywiście tylko mój osobisty pogląd, lecz rozsądne byłoby w najbliższej przyszłości ufundować coś w rodzaju "Ubezpieczenia T". Póki człowiek młody, uiszcza opłatę, a na starość, kiedy ubiera już określona sumę, otrzymuje totaloskopowy boks i żyje życiem innych ludzi. Wtedy zniknie ta potworna sprzeczność naszego istnienia: gdy jesteśmy młodzi, musimy pracować i zaledwie zdążymy zapewnić sobie byt, już następuje starość. Pomyślcie państwo, wżdy starzec może spotkać swój ostatni dzień jako wesoły, przepiękny młodzieniec... Istotnie, niczego lepszego nie było. Czy nie jest to dobrodziejstwo dla całego rodu ludzkiego? Nie, to wspaniałość. Przekonany jestem, że idea "Ubezpieczenia T" będzie przyjęta przez wszystkich z zachwytem. Już teraz nie można wątpić, że przemysł totaloskopowy stanie się najbardziej rozwinięta gałęzią produkcji...

   Tu pan Kuyama z triumfem spojrzał na zebranych. Liczni goście z zadowoleniem kiwali głowami, inni przybici spuszczali oczy i wpatrywali się w końce swoich butów. Między smutnymi i zgnębionymi znajdowali się nie tylko zarządzający innych towarzystw filmowych i właściciele akcji firm telewizyjnych, ale również i byli członkowie zarządu "Togo - eyga", którzy wszystkimi siłami sprzeciwiali się kiedyś wydzieleniu "T" jako towarzystwa filialnego. Teraz już się nic nie poradzi: trzeba będzie się rozejrzeć i czekać na inną okazję powiększenia sum otrzymanych po wycofaniu się z tego interesu...

   Po powitalnych słowach pana Kuyamy wstał kierownik techniczny i krótko objaśnił zasady działania aparatury.

   - Jeśli totaloskop, w odróżnieniu od zwykłego kina, nie ma zewnętrznego ekranu, lecz tworzy wewnętrzny, tych ekranów oczywiście powinno być tyleż, ilu jest widzów. Ten oto boks, który państwo widzicie przed sobą, zawiera urządzenia niezbędne do stworzenia u widza wewnętrznego ekranu. Widz wchodzi, siada na krześle i według wskazówek obsługującego, przekazywanych telefonicznie manipuluje przyciskami i pokrętłami na pulpicie. I oto wszystko. Aparatura automatycznie dostraja się do indywidualnej charakterystyki widza i sama puszcza w ruch urządzenie demonstrujące. W tym modelu przekaźnik pracuje na łączności przewodowej, ale w przyszłości przejdziemy na łączność radiową i mamy nadzieję, że z czasem totaloskopowe boksy staną się dostępne dla każdej rodziny... Ale pora zaczynać pokaz. Wybaczcie, państwo, że niestety możemy pokazać film jednorazowo tylko jednemu widzowi. Postaramy się jednak oczywiście zadowolić wszystkich po kolei, na ile nam czas pozwoli. Pierwszym widzem totaloskopu - według naszego uznania - będzie wybitny aktor filmowy naszego towarzystwa, gwiazdor ekranu, pan Oe Kuniyoshi. Drugim co jest chyba zrozumiałe - faktyczny kierownik prac nad totaloskopem, prezes towarzystwa akcyjnego "T", pan Weda... Panie Oe, proszę. Pierwszy film totaloskopowy nosi tytuł "Zogaba w Tokio".

   Długotrwale oklaski. Oe pozornie beztrosko, z olśniewającym uśmiechem ściska rękę pana Kuyamy i przy pomocy obsługującego wchodzi do boksu. Drzwi się zamykają. Zapala się czerwona lampka, potem zmienia ją zielona.

   - Strojenie zakończone - informuje technik.

   Film się rozpoczął. Goście pokrzepiają się piwem, koktajlami i rozmawiają: - Co to takiego ta "Zogaba w Tokio"?

   - Mówią, że widz w tym filmie przeobraża się w prehistorycznego potwora...

   - Ha! To najbardziej odpowiednia rola dla pana Oe...

   Zielona lampka gaśnie i znowu zapala się czerwona.

   - Pokaz zakończony - ogłasza technik. - Teraz pan Oe powie nam, co odczul i przeżył... Nawiasem mówiąc wybaczcie państwo - ale proszę was bardzo o odsunięcie się nieco dalej, ponieważ istnieje uzasadnione niebezpieczeństwo, że pan Oe w pierwszej chwili może być jeszcze silnie podniecony... Proszę zwrócić uwagę, że przed chwilą przecież by! potworem Zogaba, minutę temu siał w Tokio śmierć i zniszczenie, pragnąc uwolnić swoja samicę Zorerę z ogrodu zoologicznego, zakutą tam w łańcuchy grubości dziesięciu centymetrów...

   Wybuch śmiechu. W tej sekundzie drzwi boksu otwierają się z trzaskiem. Potrząsając skrzywionymi jak szpony palcami i zgrzytając zębami wypada pan Oe. Wydaje straszny ryk i rzuca się na obsługującego technika. Ten zrywa się do ucieczki. Pan Oe mknie za nim. Fotoreporterzy za panem Oe. Gości ogarnia panika.

   - Panie Oe! - krzyczy drugi technik. - Panie Oe! Film już się skończył! Oe odwraca się i naciera na niego.

   Bardzo dobrze wszedł w swoja rolę, jak przystało na doświadczonego aktora. Twarz straszna, ruchy drapieżne i groźne. Uzewnętrznia się cale okrucieństwo Zogaby. Najgorsze to, że w żaden sposób nie może przyjść do siebie. Między zaproszonymi - kilka pań. Słychać piski i płacz. W końcu czterech czy pięciu najsilniejszych mężczyzn rzuca się na pana Oe, obezwładnia go i wywleka z pomieszczenia.

   - Proszę państwa, proszę o spokój krzyczy kierownik techniczny. - Już wszystko w porządku! Zaraz łyknie coś na uspokojenie i przyjdzie do siebie... Lecz jaki efekt! Sukces ponad wszelkie oczekiwania!... Widocznie profilaktycznie trzeba dawać widzom coś pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin