BORIS AKUNIN PELAGIA I BIA�Y BULDOG KRYMINA� PROWINCJONALNY Prze�o�y�: Wiktor D�uski Wydanie polskie: 2004 Cz�� pierwsza PATRZAJCIE SI� PS�W I �mier� Hulaja ...Bo te� trzeba wam wiedzie�, �e na Jab�ecznego Zbawiciela, kiedy niebo powoli zaczyna zawraca� z lata na jesie�, miasto nasze ulega zwykle istnemu najazdowi cykad, tak �e noc� cho�by i chcia� cz�owiek zasn��, to nie za�nie � takie si� ze wszystkich stron trele nios�, tak niziusie�ko schodz� gwiazdy, a ksi�yc to ju� zawisa tu�-tu� nad dzwonnicami i podobny si� robi do jab�ka naszej s�ynnej ��mietanowej� odmiany, kt�r� kupcy tutejsi a� na dw�r cesarski dostarczaj� i nawet do Europy na wystawy wo��. Gdyby wypad�o komu� spojrze� na nasz Zawo��sk hen, z niebosk�onu, sk�d noc� promienie cia� niebieskich na nas sp�ywaj�, to szcz�liwiec taki ujrza�by pewnie obraz jakiego� zaczarowanego kr�lestwa: Rzeka skrzy si� leniwie, dachy po�yskuj�, latarnie gazowe migocz�, a nad ca�� t� gr� r�norakich b�ysk�w unosi si� srebrzysty d�wi�k ch�ru cykad. Ale wr��my do w�adyki Mitrofaniusza. O przyrodzie bowiem wspomnieli�my tylko po to, �eby wyja�ni�, czemu w tak� noc nie�atwo by zasn�� nawet cz�owiek najzwyczajniejszy, mniej troskami obci��ony ni� archijerej guberni. Nie przypadkiem ludzie niech�tni, a ma ich nawet �w dostojny pasterz, no bo kto ich nie ma, utrzymuj�, �e to w�a�nie przewielebny, a bynajmniej nie gubernator Antoni Antonowicz von Hagenau, prawdziwie w�ada rozleg�� nasz� krain�. Nawiasem m�wi�c � rozleg�a, bo rozleg�a, ale zaludniona nie zanadto. Prawdziwe miasto to bodaj jeden tylko Zawo��sk, inne za�, nawet i powiatowe, wygl�daj� na jakie� rozro�ni�te wioski, z gromadk� murowanych budynk�w urz�dowych wok� jedynego placu, z niewielk� �wi�ty�k� i setk� czy dwiema drewnianych dom�w krytych blach�, kt�r� od niepami�tnych czas�w maluje si� u nas, nie wiadomo czemu, koniecznie na zielono. A i stolica guberni to �aden tam Babilon � w czasach, o kt�rych tu mowa, ca�a jej ludno�� liczy�a dwadzie�cia trzy tysi�ce pi��set jedena�cie os�b p�ci obojga. Co prawda, w tygodniu po Przemienieniu, je�li nikt nie umrze, oczekiwano powi�kszenia liczby tutejszych obywateli o jeszcze dwie dusze, jako �e �ona zarz�dcy kancelarii gubernialnej Sztopsa oraz mieszczanka Safulina ju� donasza�y, a ta druga nawet wedle powszechnego zdania przenosi�a. Zwyczaj prowadzenia �cis�ej ewidencji ludno�ci zapocz�tkowano u nas niedawno, za tera�niejszej w�adzy, i to tylko w miastach. A ile narodku gdzie� tam po lasach i b�otach sobie biduje, to ju� jeden Pan B�g wie; jak kto chce, niech sam p�jdzie i policzy. Od Rzeki po sam Ural ci�gn� si� na setki wiorst g�uche, nieprzebyte knieje. S� tam i pustelnie raskolnik�w, i faktorie solne, a na brzegach ciemnych, g��bokich rzek, w wi�kszo�ci w og�le bezimiennych, �yje plemi� Zytiak�w, ludek spokojny i pos�uszny, ugryjskiego pochodzenia. Jedyn� wzmiank� o dawnym �yciu naszej niezbyt znamienitej krainy znale�� mo�na w Ksi�dze nowogrodzkiej, pi�tnastowiecznej kronice. Mowa tam o kupcu imieniem Ropsza, kt�rego w tutejszych lasach �poga�stwo dzikie go�obrzuche u�owiwszy�, na ofiar� kamiennemu ba�wanowi Szyszydze g�owy pozbawi�o, od czego, uwa�a za stosowne obja�ni� kronikarz, �sczez� on�e Ropsza, ducha odda� i bez g�owy pogrzebion jest�. By�y to wszelako czasy dawne, mityczne. A teraz jest u nas cicho i spokojnie, nikt po drogach nie �obuzuje, nie zabija i nawet wilki w lasach tutejszych dla obfito�ci po�ywienia wyra�nie t�ustsze s� i bardziej leniwe ni� w innych guberniach. Dobrze nam si� �yje, daj tak Bo�e ka�demu. A co do tego, co przygaduj� ludzie niech�tni naszemu arcypasterzowi, to kto naprawd� zawo��a�sk� krain� w�ada � czy w�adyka Mitrofaniusz, czy mo�e gubernator Antoni Antonowicz, czy te� wytrawni doradcy pana gubernatora albo zgo�a gubernatorowa Ludmi�a P�atonowna � my si� rozstrzyga� nie podejmujemy, bo to rzecz nie na nasz rozum. Powiemy tylko, �e stronnik�w i wyznawc�w przewielebny ma w Zawo��sku o wiele wi�cej ni� nieprzyjaci�. Zreszt� ostatnimi czasy w zwi�zku z pewnymi wydarzeniami ci ostatni nabrali �mia�o�ci i g�owy podnie�li, co przysporzy�o Mitrofaniuszowi, opr�cz zwyk�ych powod�w do bezsenno�ci, zwi�zanych z szalej�cymi cykadami, powod�w dodatkowych, szczeg�lnych. Dopiero� wi�c chmurzy� w�adyka swoje wysokie, trzema poprzecznymi zmarszczkami przeci�te czo�o, dopiero� nas�pia� czarne, g�ste brwi. Urodziwy jest na twarzy biskup zawo��ski, nie po prostu przystojny, ale zaiste pi�kny, jak przysta�oby nie pasterzowi nawet, tylko jakiemu� kniaziowi staroruskiemu czy bizantyjskiemu archistrategowi. W�osy ma nasz w�adyka d�ugie, siwe, brod� te� d�ug� i jedwabist�, na razie wci�� na wp� czarn�, a w w�sach to nawet jednego siwego w�oska nie u�wiadczysz; spojrzenie przenikliwe, najcz�ciej mi�kkie i jasne, ale tym straszniejsze, kiedy si� zachmurzy gniewem i b�yskawice zacznie ciska�. W takich gro�nych chwilach wyra�niej rzucaj� si� w oczy i surowe zmarszczki wzd�u� ko�ci policzkowych, i orle wygi�cie wydatnego, rasowego nosa. G�os ma w�adyka g��boki, d�wi�czny, przelewaj�cy si� nisko, tak samo dobry do serdecznej rozmowy, jak do natchnionego kazania czy pa�stwowotw�rczej mowy na kolejnej sesji �wi�tego Synodu. Za m�odych lat wyznawa� Mitrofaniusz pogl�dy ascetyczne. Chodzi� w habicie z workowatego p��tna, udr�cza� cia�o nieustannymi postami, a nawet, powiadaj�, nosi� pod koszul� �elazne �a�cuchy. Dawno ju� jednak wyrzek� si� tych udr�cze�, uzna� je za powierzchowne, nieistotne, co gorsza � szkodz�ce prawdziwej pobo�no�ci. Doszed�szy lat i dost�piwszy m�dro�ci, sta� si� dla w�asnego i cudzego cia�a bardziej pob�a�liwy, a co si� tyczy codziennego stroju, to lubi� szczeg�lnie domowe sutanny z cienkiej materii, granatowej lub czarnej. Czasem, kiedy wymaga� tego autorytet biskupiej godno�ci, przywdziewa� fioletowy p�aszcz z kosztownego aksamitu, kaza� zaprz�ga� w sze�� koni paradn� karet�, na stopniach za� musieli koniecznie sta� dwaj pot�ni, g�stobrodzi braciszkowie w zielonych sutannach z galonami, wielce do liberii podobnych. Trafiali si� oczywi�cie i tacy, co cichaczem wyrzekali na sybaryckie nawyczki przewielebnego i zami�owanie do wystawno�ci, ale nawet oni nie os�dzali go zbyt surowo, pami�taj�c o jego wysokim pochodzeniu i o tym, �e od dziecka by� nawyk�y do zbytku i dlatego nie przywi�zywa� do niego jakiego� szczeg�lnego znaczenia, nie raczy� zauwa�a�, jak wyra�a� si� biskupi sekretarz, ojciec Serafini Starowny. Urodzi� si� zawo��ski przewielebny w znakomitej, zbli�onej do dworu rodzinie, uko�czy� Korpus Pazi�w, po czym wst�pi� do kawalerii gwardii (a by�o to jeszcze za panowania Miko�aja Paw�owicza). �ycie prowadzi� takie, jakie zwykli wie�� m�odzi ludzie z jego sfery, i je�li r�ni� si� czym� od r�wie�nik�w, to bodaj tylko pewn� sk�onno�ci� do filozofowania, zreszt� nie tak znowu rzadk� w�r�d wykszta�conych i wra�liwych m�odzie�c�w. W pu�ku uwa�ano �filozofa� za dobrego koleg� i chwackiego kawalerzyst�, dow�dztwo go lubi�o, awansowa�o, tak �e ko�o trzydziestki poszed�by pewnie w pu�kowniki, ale akurat trafi�a si� kampania krymska. B�g wie, co si� objawi�o przysz�emu biskupowi zawo��skiemu w pierwszej jego sprawie bojowej, konnej potyczce pod Ba�ak�aw�, wiadomo tylko, �e wyzdrowiawszy po ranie od szabli, wi�cej ju� broni do r�ki wzi�� nie chcia�. Poda� si� do dymisji, po�egna� z rodzin� i wkr�tce odby� nowicjat w jednym z najodleglejszych od stolicy monaster�w. Jednak jeszcze dzi�, zw�aszcza kiedy odprawia w �wi�tyni nabo�e�stwo z okazji kt�rego� z dwunastu wielkich �wi�t albo przewodniczy na zebraniu w konsystorzu, �atwo sobie wyobrazi�, jak gromko podawa� swym u�anom komend�: �Szwaaadron, szaaableee w d�o�! Maaarsz, marsz!� Cz�owiek nieprzeci�tny na ka�dym polu si� wyr�ni, tote� nied�ugo wi�d� Mitrofaniusz anonimowe �ycie w zapad�ym klasztorze. Jak przedtem zosta� najm�odszym dow�dc� szwadronu w ca�ej lekkokonnej brygadzie, to i teraz tak si� z�o�y�o, �e zosta� najm�odszym z biskup�w prawos�awnych. Mianowany do nas, do Zawo��ska, najpierw wikariuszem, a potem ju� gubernialnym arcypasterzem, wykaza� si� tak� m�dro�ci� i gorliwo�ci�, �e wkr�tce wezwano go do stolicy i powo�ano na wysok� godno�� ko�cieln�. Wielu wr�y�o Mitrofaniuszowi w najbli�szej przysz�o�ci bia�y k�obuk metropolity, ale on, ku zdumieniu wszystkich, jeszcze raz zboczy� z ubitej drogi � ni st�d, ni zow�d poprosi�, by go zn�w pos�ano w nasz� g�usz�, i cho� d�ugo pr�bowano mu to wyperswadowa�, to ku rado�ci Zawo��an odprawiono go z Bogiem, a on ju� nigdy nie opuszcza� tutejszej skromnej, oddalonej od stolicy katedry. Ale co z tego, �e oddalonej. Dawno wiadomo, �e im dalej od stolicy, tym do Pana Boga bli�ej. A stolica i przez tysi�c wiorst potrafi dosi�gn��, je�li jej, wysoko rozsiad�ej, daleko widz�cej, strzeli do g�owy taka fantazja. I przez tak� w�a�nie fantazj� nie spa� tej nocy w�adyka, bez przyjemno�ci s�uchaj�c uprzykrzonego cykadowego crescendo. Sto�eczna fantazja mia�a twarz i nazwisko, by�a bowiem inspektorem Synodu i nazywa�a si� Bubiencow, i w�a�nie rozmy�laj�c o tym, jak by tu utrze� nosa temu z�owrogiemu jegomo�ciowi, przewielebny ju� setny raz przewraca� si� z boku na bok na mi�kkiej, kaczym puchem nabitej pierzynie, post�kiwa�, wzdycha�, a czasem nawet wydawa� z siebie �a�o�liwe: �Och!� �o�e w biskupiej sypialni by�o szczeg�lne, starodawne, z el�bieta�skich jeszcze czas�w pochodz�ce, ze wspartym na czterech s�upach baldachimem w postaci rozgwie�d�onego nieba. W czasach wspomnianego ju� zapa�u do ascezy Mitrofaniusz spa� doskonale i na s�omie, i na go�ych deskach, dop�ki nie doszed� do wniosku, �e umartwianie to g�upota i na nic si� nie zda, bo przecie� nie p...
ligagm