Opowieści 05 - Wieża nadziei - Margit Sandemo.pdf

(542 KB) Pobierz
25165802 UNPDF
MARGIT SANDEMO
WIERZA NADZIEJI
Z norweskiego przeło Ŝ yła
LUCYNA CHOMICZ-Dt~BROWSKA
POL-NORDICA Publishing Ltd.
ROZDZIAŁ I
W gł ę bi lasu w ś ród połyskuj ą cych zieleni ą li ś ci biegła droga. Prowadziła wzdłu Ŝ wysokiego muru z jasnej cegły a Ŝ
do kutej z Ŝ elaza bramy. G ę ste zaro ś la i drzewa skrywały przed spojrzeniami ciekawskich okazały dom, nie tłumiły
jednak dobiegaj ą cych stamt ą d wrzasków, na których odgłos nawet ptaki milkły przera Ŝ one.
Od strony stajni wytoczył si ę powóz z katafalkiem. Wo ź nica na moment wstrzymał konia, usłyszawszy jaki ś krzyk,
ale wzruszył ramionami i postanowił jecha ć dalej. Pragn ą ł jak najszybciej opu ś ci ć to miejsce.
Kornel Sack zaci ą gn ą ł aksamitne zasłony w oknie, szarpn ą ł jednak t ą k gwałtownie, Ŝ e urwał przymocowany u góry
pr ę t. Si ę gn ą ł po list, który pozostawiła mu zmarła dopiero co Ŝ ona. Czytał mru Ŝą c oczy, poniewa Ŝ był
krótkowidzem. Nazbyt zadufanym, by przyzna ć , i Ŝ potrzebne mu s ą okulary.
Za pó ź no odkrytam, Ŝ e nasze mat Ŝ e ń stwo jest tragiczn ą pomytk ą , Ŝ e zale Ŝ y Ci jedynie na moim maj ą t ku... Nie
dostanie si ę on jednak w Twoje r ę ce...
Aby zabezpieczy ć przyszto ść mojej córki, postanowitam, Ŝ e Franciszka b ę dzie przebywata w tym domu a Ŝ do chwili,
gdy osi ą gnie dorosto ść . Dom stanowi jej
wlasno ść , nie Twoj ą ! Jej tak Ŝ e zapisalam w testamencie cały maj ą tek, który jednak zostanie przekazany jej dopiero
w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. B ę dzie wówczas dorosla i dostatecznie m ą dra, by obroni ć si ę przed
Twymi intrygami. Zarz ą dca otrzyma odpowiednie ś rodki na utrzymanie dworu.
Testament przeslalam do pewnego biura prawni czego „gdzie ś w Europie” z zastrze Ŝ eniem, Ŝ e wolno go otworzy ć ,
dopiero gdy Franciszka uko ń czy dwadzie ś cia jeden lat. Kiedy nadejdzie ów dzie ń , we dworze pojawi si ę adwokat,
Ŝ eby sprawdzi ć , czy mojej córce nic si ę nie stalo. Je ś li si ę oka Ŝ e, ź e umarla, caly spadek przejmie skarb pa ń stwa.
Je ś li za ś b ę dzie cala i zdrowa, wówczas otrzymasz dziesi ęć tysi ę cy forintów. My ś l ę , Ŝ e to odpowiednia zaplata za
Twoje „po ś wi ę cenie „.
Z powa Ŝ aniem Twoja Ŝ ona Zita
Kornel Sack ze zło ś ci ą zmi ą ł list.
– Dziesi ęć tysi ę cy? Dziesi ęć tysi ę cy z wielomilionowej fortuny! I to dopiero za siedemna ś cie lat? Łudziła si ę , Ŝ e na
tym poprzestan ę ? O, nie! Ale skoro tak, to poczekam! A kiedy upłynie siedemna ś cie lat... Ju Ŝ ja znajd ę sposób, Ŝ eby
zagarn ąć wszystko! Dzi ę kuj ę pi ę knie, droga Ŝ ono, ale nie zamierzam zadowoli ć si ę okruchami. Bez trudu poradz ę
sobie z młod ą dziewczyn ą , która nie b ę dzie miała poj ę cia o interesach.
Nikt jej przecie Ŝ tego nie nauczy. Nie zdoła mi si ę przeciwstawi ć . Zostanie ukarana... Tak! Od dzi ś zacznie płaci ć
kar ę !
Popełniła ś nieostro Ŝ no ść , Ŝ ono, nie odmawiaj ą c mi prawa pozostania w tym domu. Napisała ś co prawda, Ŝ e nale Ŝ y
on do Franciszki, ale nic poza tym. Ja nie jestem do ść subtelny, by zrozumie ć , co miała ś na my ś li. Teraz nadchodzi
mój czas, czas siedemnastoletniej zemsty. Ta smarkula... Zniszcz ę j ą , stłamsz ę ! Dokonam tego z łat~•o ś ci ą , a
wówczas wszystko b ę dzie moje!
Wezwał zarz ą dc ę , który pracował u niego ju Ŝ od wielu lat. Był to wysoki m ęŜ czyzna o szczupłej twarzy, na której
malowało si ę okrucie ń stwo.
– Zwolnisz cał ą słu Ŝ b ę i przyjmiesz nowych ludzi, godnych zaufania! – Ponure oblicze Kornela Sacka rozja ś nił
zło ś liwy u ś miech. – Wiesz, co mam na my ś li. A zreszt ą sam przeczytaj list, który zostawiła mi zmarła mał Ŝ onka.
Zrozumiesz, dlaczego nie Ŝ ycz ę sobie, by ktokolwiek ze starej słu Ŝ by miał kontakt z dziewczynk ą . Sprawa jej
wychowania znajdzie si ę odt ą d wył ą cznie w mojej gestii, a ty i twoja Ŝ ona b ę dziecie mi pomaga ć . Bela! Franciszka
ma w tym domu pracowa ć . Czteroletnie dziecko szybko zapomni swe najwcze ś niejsze dzieci ń stwo, za kilka lat nie
b ę dzie wiedziała, kim wła ś ciwie jest. Nikt obcy nie pozna prawdy. Mamy przed sob ą siedemna ś cie lat na to, by j ą
upokorzy ć i stłamsi ć . Nie wolno nam jednak jej zniszczy ć , musimy j ą oszcz ę dza ć szczególnie w ostatnim okresie.
Jaki ś adwokat przyjedzie j ą obejrze ć . Trzeba si ę do tego przygotowa ć . Ale mamy czas. Teraz zawołaj tu Franciszk ę .
Weszła po cichutku, drobna czterolatka. Wdrapała si ę na wielk ą sof ę , wtuliła plecami w oparcie. Jej krótkie nó Ŝ ki w
eleganckich bucikach, wzruszaj ą co bezbronne, nie si ę gały nawet kraw ę dzi wysokiego mebla.
– Gdzie jest mama? – zapytała przestraszona. Ojczym spojrzał na ni ą chłodno. Była ś liczna. Miała ciemne, l ś ni ą ce
włosy i pi ę kne rysy twarzy. Ubrano j ą niczym mał ą arystokratk ę w dług ą sukni ę ozdobion ą koronkami przy szyi i
r ę kawach, z mnóstwem halek pod spodem. Poniewa Ŝ ojczym nie odpowiadał, dziewczynka zawołała cieniutkim
głosikiem:
– Chc ę do mamy!
– Tak, pójdziesz do mamy – odezwał si ę Sack oschle. – Ale najpierw musisz uko ń czy ć dwadzie ś cia jeden lat.
Upływały lata. Zycie Franciszki od ś witu do nocy wy pełniała ci ęŜ ka praca. Wprawdzie dziewczynka nie marzła ani
nie głodowała, ale i nie zaznała nawet odrobiny ciepła od innych ludzi. Na co dzie ń spotykała jedynie zarz ą dc ę Bel ę
i jego Ŝ on ę , osoby bardzo surowe i kompletnie pozbawione uczu ć , a tak Ŝ e wła ś ciciela dworu, Kornela Sacka,
któremu bezpo ś rednio usługiwała. Nosiła drewno i wod ę , paliła w piecu, zanim jeszcze wstał ś wit, podawała do
stołu i wypełniała wszelkie polecenia pana domu. Zdarzało si ę , Ŝ e wysyłał j ą w jakiej ś sprawie, a po powrocie karał
surowo za to, Ŝ e nie zrobiła czego ś , co rzekomo nakazał jej wcze ś niej. Dostarczało mu to nie lada uciechy.
Dziewczynce zabroniono opuszcza ć t ę cz ęść domu, w której mieszkała. Nie wol
no jej te Ŝ było rozmawia ć z innymi słu Ŝą cymi, je ś liby ich przypadkiem spotkała.
Z czasem słu Ŝ ba przywykła traktowa ć j ą jak „małego szczura z pa ń skich korytarzy”, a Ŝ e byli to ludzie tego pokroju
co zarz ą dca, nie budziła w nich współczucia.
Franciszka nie uczyła si ę . Nie potrafiła ani pisa ć , ani czyta ć . Słownictwo, jakie przyswoiła, było ograniczone,
słyszała bowiem jedynie przekle ń stwa i wypowiadane z nienawi ś ci ą rozkazy. Zapomniała, Ŝ e kiedy ś umiała si ę
ś mia ć . Nawet słowo „ ś miech” uszło jej z pami ę ci. Wiedziała tylko jedno: jest słu Ŝą c ą pozbawion ą wszelkich praw.
Strach stał si ę cz ęś ci ą jej Ŝ ycia. Uznała, Ŝ e tak ju Ŝ musi by ć . Jednak gdzie ś ę boko w pod ś wiadomo ś ci tkwiło blade
wspomnienie innego ś wiata, niewyra ź ny obraz dobrej pani, któr ą chyba nazywała mam ą . Ale mo Ŝ e to był tylko sen?
Jednak poza dworem istniało inne Ŝ ycie. Franciszka cz ę sto stawała przy oknie i patrzyła na bezkresny las. Lubiła
obserwowa ć , jak drzewa zmieniaj ą barwy wraz z upływem pór roku. Gdzie ś w oddali wznosiła si ę wie Ŝ a, w której
odbijały si ę słoneczne promienie. Dziewczynka nie pami ę tała ba ś ni z dzieci ń stwa, mimo to cz ę sto marzyła o tej
wła ś nie wie Ŝ y, stanowi ą cej dla niej symbol nadziei i wolno ś ci.
Z upływem lat jej egzystencja zamieniła si ę w koszmar. Pracodawcy traktowali j ą coraz surowiej, ich nienawi ść
wci ąŜ rosła. Zycie w nieustannym l ę ku popchn ę ło Franciszk ę do desperackiego kroku. Pewnego letniego wieczoru,
obolała i zm ę czona, z przera ź liw ą jasno ś ci ą u ś wiadomiła sobie, Ŝ e w tym domu
do kresu swych dni pozostanie niewolnikiem. Słoneczna wie Ŝ a tymczasem n ę ciła złotym blaskiem. Dziewczynka
otarła łzy. Ju Ŝ si ę nie wahała. Pójdzie tam! Podarła zasłony, kawałki powi ą zała ze sob ą i opu ś ciła ś i ę z okna w dół.
Było to przedsi ę wzi ę cie wymagaj ą ce nie lada odwagi, bowiem parku strzegły gro ź ne psy. Na szcz ęś cie przewodnik
stada, Taj, był przyjacielem Franciszki, co uszło czujnej uwagi Kornela Sacka. Taj zmusił do milczenia sfor ę
warcz ą cych bulterierów, zaczajonych pod ś cian ą budynku, gdzie kołysała si ę nad ziemi ą drobna posta ć . Chronił
dziewczynk ę , gdy chyłkiem przemykała pomi ę dzy zaro ś lami i drzewami. Kiedy zapadł zmrok, pogłaskała Taja z
wdzi ę czno ś ci ą po łbie i wspi ę ła si ę na gał ąź zwisaj ą c ą tu Ŝ nad murem. Podrapana, z rozbitym łokciem znalazła si ę
po drugiej stronie. Stała przez chwil ę niezdecydowana, z tego miejsca nie mogła dostrzec wie Ŝ y. Pami ę tała jednak,
w jakim kierunku powinna pój ść . Wła ś ciwie nie bardzo wiedziała, co zmieni si ę w jej Ŝ yciu, kiedy odnajdzie wie Ŝę ,
po prostu odbierała j ą jako symbol dobra. Stanowiła dla niej cel sam w sobie.
Franciszka bała si ę i ść drog ą , wiedziała bowiem, Ŝ e zaprowadzi j ą do ludzi, a ludzie kojarzyli si ę jej ze złem.
Ruszyła wi ę c w gł ą b mrocznego lasu. Nie umiała rozpozna ć stron ś wiata według gwiazd, nie wzi ę ła jedzenia ani
ciepłej odzie Ŝ y. Zapomniała o tym! Biegła przed siebie o niczym nie my ś l ą c, pchana instynktem ucieczki przed
nieuchronnym zagro Ŝ eniem. Wabiła j ą wie Ŝ a, symbol ś wiatła i nadziei.
Siergiej i Miro z wysoko ś ci ko ń skich grzbietów powiedli spojrzeniem po pofałdowanym krajobrazie. Pod nimi
szerok ą l ś ni ą c ą wst ę g ą płyn ę ła rzeka. Po drugiej stronie, za łukowatym kamiennym mostem, wiodła droga do
samotnej osady. Miejsce górskich szczytów zajmowały tam równiny i niewielkie wzniesienia, a na tle si ę gaj ą cego
a Ŝ po horyzont pasma lasu rysowały si ę tu i ówdzie sylwetki zabudowa ń . Jednak po tej stronie rzeki, gdzie si ę
znajdowali, rozci ą gały si ę wył ą cznie dziewicze tereny.
Bracia trudnili si ę zaj ę ciem niezbyt chwalebnym, ale bardzo intratnym. Ś rodki na utrzymanie czerpali głównie z
tego, Ŝ e nielegalnie przeprowadzali ludzi przez granic ę . Kazali sobie za to słono płaci ć , ale uciekinierzy, którym
grunt si ę palił pod nogami, nie dyskutowali o cenie. Bracia nie byli w ś cibscy, równie ch ę tnie pomagali ludziom
opu ś ci ć rodzinny kraj, jak te Ŝ wróci ć do niego.
– Słyszysz? – spytał szesnastoletni Miro i poprawił si ę w siodle. – Znowu te psy!
– Nie, to lis. Ujadania psów nie słycha ć ju Ŝ od trzech dni – odpowiedział mu brat, starszy o dwana ś cie lat brat. –
Licho wie, kogo szukali, pewnie jakiej ś wa Ŝ nej osoby.
Siergiej, zahartowany przez twarde Ŝ ycie na pustkowiu, nie zwykł strz ę pi ć j ę zyka. Nic nie odpowiedział. –
Słyszałem w mie ś cie, Ŝ e jakie ś ciemne typki, po
dobno z psami, wypytywały o dziewczyn ę . Wspominali o wysokiej nagrodzie dla znalazcy.
Siergiej Rodan, który Ŝ ywił gł ę bok ą pogard ę dla ludzi, odezwał si ę z przek ą sem:
– Pewnie chodzi o któr ąś z tych wytwornych damulek, co to uciekaj ą przez granic ę , Ŝ eby prze Ŝ y ć ekscytuj ą c ą
przygod ę . Znam ten typ! Płac ą kup ę pieni ę dzy dla rozrywki! Strze Ŝ si ę ich, Miro, jak zarazy. Bo to na nas w ko ń cu
spadnie kara za ich fanaberie.
Twarz Mira rozpromieniła si ę w podziwie dla starszego brata, który wszystko wiedział i potrafił. Ceniono jego hart i
skuteczno ść w działaniu. Omal nie awansował do stopnia kapitana w oddziale stra Ŝ y granicznej. Rozstał si ę jednak
ze słu Ŝ b ą wojskow ą , by po ś mierci rodziców zaopiekowa ć si ę młodszym bratem. Ponadto zawód oficera był mniej
opłacalny ni Ŝ ich obecne zaj ę cie. Siergiej nie był sentymentalny, ale lubił, gdy mówiono na niego „kapitan Rodan”...
Miro stanowił przeciwie ń stwo swojego brata i wła ś ciwie nie powinien para ć si ę tym zaj ę ciem, dobrym dla ludzi
zimnych i bezwzgl ę dnych. Serce miał gor ą ce, czytał wszystko, co wpadło mu w r ę ce, znał si ę na sztuce i
zachowywał z wrodzon ą galanteri ą . Uciekinierzy ufali Siergiejowi, jego sile i pewno ś ci siebie, ale podczas
niebezpiecznej przeprawy przez zielon ą granic ę szukali– towarzystwa Mira.
Zawrócili konie i pod ąŜ yli dalej. Wła ś nie uporali si ę z kolejnym transportem grupy uciekinierów, a osoby, z którymi
kontaktowali si ę w mie ś cie, nie przekazały im Ŝ adnych nowych zlece ń . Wracali wi ę c do rodzinnego domu
poło Ŝ onego w górach.
Jechali ju Ŝ mo Ŝ e pół godziny, gdy naraz Miro ś ci ą gn ą ł wodze.
– Spójrz, Siergieju, tam pomi ę dzy drzewami! Wydaje mi si ę , Ŝ e co ś tam le Ŝ y!
Siergiej wstrzymał konia. Na ogorzałej twarzy z gł ę bokimi bruzdami koło nosa i ust malowało si ę napi ę cie. Miał
szarozielone oczy i g ę ste, spłowiałe od sło ń ca włosy koloru blond, co było rzadko ś ci ą w tych stronach. Oblicze Mira
było bardziej pogodne, a w spojrzeniu jego szarobr ą zowych oczu kryło si ę co ś czystego. Spod ciemnej k ę dzierzawej
czupryny spogl ą dał pytaj ą co na brata. Siergiej zsun ą ł si ę z konia, a Miro poszedł za jego przykładem. Ostro Ŝ nie
ruszyli zboczem w dół ku postaci le Ŝą cej na trawie. Siergiej ostrzegawczo zacisn ą l dło ń na r ę ce brata. Ujrzeli
skulon ą dziewczynk ę w podartym ubraniu, która ramionami otoczyła zzi ę bni ę te ciało.
– Nie Ŝ yje? – wyszeptał Miro.
Siergiej bez słowa przykl ę kn ą ł obok tej drobnej istoty i przyło Ŝ ył r ę k ę do jej piersi.
– Zyje – odrzekł w ko ń cu. – Ale jest nieprzytomna. Chyba nie uda si ę jej uratowa ć .
– My ś lisz, Ŝ e to jest dziewczyna, której szukaj ą ? Siergiej rzucił okiem na skromne odzienie. Uj ą ł twarzyczk ę w
szorstkie dłonie i obrócił do siebie. W jego oczach odmalowało si ę zdziwienie.
– Ubrana jak kuchta! – powiedział. – Ale popatrz, Miro, na t ę buzi ę ! Zna ć szlachetn ą ras ę . Tak, to mo Ŝ e by ć ta, za
któr ą wysłano pogo ń . Jest przebrana, ale nie ukryje swego pochodzenia.
Miro podziwiał pi ę knie zarysowane brwi, długie rz ę sy, harmonijne rysy, cudowny wykrój ust. Nigdy
dot ą d nie spotkał kogo ś o urodzie tak wysublimowanej. Poczuł, jak wzbiera w nim fala czuło ś ci i instynkt
opieku ń czy.
– Jak my ś lisz, ile ma l ą t?
– Dziesi ęć , najwy Ŝ ej dwana ś cie. – Sk ą d wiesz?
Siergiej przejechał dłoni ą po biodrach dzie~~czynki. – Popatrz, chłopcze, na t ę sylwetk ę ! To jeszcze dziecko!
– Aha – odrzekł Miro. Starszy brat zaimponował mu. Sam niewiele wiedział o tego rodzaju sprawach. Co z ni ą
zrobimy?
Siergiej prze Ŝ ywał rozterk ę .
– Wła ś ciwie szansa, Ŝ e prze Ŝ yje, jest nikła. A poza tym mogliby ś my przez ni ą napyta ć sobie biedy. Miro poczuł, jak
uginaj ą si ę pod nim kolana.
– Przecie Ŝ nie zostawimy jej tutaj na pewn ą ś mier ć ! Musimy j ą wzi ąć do domu!
Brat niech ę tnie odniósł si ę do tego pomysłu.
– Mówi ę ci przecie Ŝ , Ŝ e mo Ŝ emy mie ć przez ni ą kłopoty! Zreszt ą mam wystarczaj ą co du Ŝ o na głowie jako twój
opiekun.
– Ja si ę ni ą zajm ę ! – zawołał Miro z zapałem. Siergiej zsun ą ł z ramion na plecy lekkie sukno, które słu Ŝ yło mu za
peleryn ę . Za ś witała mu w głowie pewna my ś l.
– Czy nie wspomniałe ś o nagrodzie? Z pewno ś ci ą ś cigaj ą wła ś nie t ę dziewczynk ę , chocia Ŝ pocz ą tkowo wydawało
mi si ę , Ŝ e chodzi o kogo ś starszego. Miro! Mamy szans ę zarobi ć powa Ŝ n ą sumk ę , wystarczaj ą c ą ,
by ś mógł w ko ń cu zacz ąć chodzi ć do tej cholernej szkoły. Zabierzemy j ą do domu, ale nie b ę dziemy za długo
przetrzymywa ć . Mo Ŝ e kilka dni. Zeby troch ę doszła do siebie.
Miro, który uwa Ŝ niej obejrzał dziewczyn ę , przerwał bratu:
– Mylisz si ę , Siergieju! – O co chodzi?
– Ubranie chyba mówi wi ę cej o tej małej ni Ŝ rysy jej twarzy. To jest pomoc kuchenna, a w ka Ŝ dym razie słu Ŝą ca.
Spójrz na jej dłonie, uwalane sadz ą , zaro ś ni ę te brudem. Dotknij ramion! Szlachcianki nie maj ą taki ć h wyrobiónych
muskułów.
Siergiej zakl ą ł szpetnie.
– W takim razie zostawiamy j ą !
Miro otoczył dziewczynk ę ramieniem, jakby chciał j ą ochroni ć , i zaprotestował:
– Nie odjedziemy bez niej! Pomog ę jej! – Nie wyjdzie z tego, nie ma szans!
– Pozostaw to mnie!
Siergiej patrzył zdumiony na swego młodszego brata. Miro chodził w starej jak ś wiat koszuli, z któr ą si ę nie
rozstawał, bowiem niegdy ś uszyła mu j ą matka. Po haftach ostały si ę marne resztki, koszul ę spotka niedłu~o taki
sam los. Póki co przytrzymywał j ą wyszywany serdak, równie Ŝ nie pierwszej nowo ś ci. Miro, przystojny chłopiec o
regularnych rysach twarzy, był w wieku, kiedy w głowie l ę gn ą si ę Ŝ ne niedorzeczne pomysły.
Siergiej zdj ą ł peleryn ę i rozło Ŝ ył j ą na ziemi.
– Ty sentymentalny głupcze! – mamrotał niezadowolony. – W co ty nas pakujesz?
Miro za ś u ś miechn ą ł si ę , szcz ęś liwy, Ŝ e kapitan Rodan ust ą pił.
Dotarli na miejsce. Siergiej ostro Ŝ nie wzi ą ł lekk ą jak piórko dziewczyn ę od siedz ą cego na koniu Mira i przeniósł do
wybielonej izby w chacie, któr ą odziedziczyli po rodzicach. Potem poło Ŝ ył j ą na szerokiej ławie i odwin ą ł z
ciemnoniebieskiego sukna.
– Miro, musisz mi co ś obieca ć – rzekł surowo. – Je ś li oka Ŝ e si ę , Ŝ e to jest dziewczynka, której szukaj ą , pozwolisz
mi j ą odda ć wła ś cicielowi w zamian za nagrod ę .
Miro skr ź ywił si ę na d ź wi ę k słowa „wła ś ciciel”. – Chyba masz na my ś li jej rodziców?
– Niewa Ŝ ne – odpowiedział Siergiej i odsun ą ł nog ą wszystko, co le Ŝ ało mu na drodze. – Spróbujmy lepiej wskrzesi ć
iskr ę Ŝ ycia w tej nieboraczce.
Miro zerkn ą ł na brata. Ju Ŝ nie raz pytał samego siebie, czy jego ideałem nie powinien by ć kto ś bardziej szlachetny...
Usiadł na brzegu ławy i zacz ą ł rozciera ć chłodne dłonie dziewcrynki.
– To mało skuteczne – skrytykował go Siergiej. Zagrzej lepiej co ś do jedzenia, a ja w tym czasie b ę d ę si ę starał j ą
dobudzi ć .
Miro pogrzebał w palenisku i dorzucił kilka szczap. Nie spuszczał przy tym z oka starszego brata. Z niepokojem
zauwa Ŝ ył, Ŝ e Siergiej nalewa do kubków samogon.
– Chyba nie zamierzasz jej tym poi ć ? – przestraszył si ę . – Przecie Ŝ jeszcze nie jest gotowy?
– Chcesz, by si ę ockn ę ła, czy nie?
Miro zagryzł wargi i nic nie odpowiedział. Wci ąŜ obserwuj ą c brata, nastawiał garnek z zup ą z poprzedniego dnia.
Siergiej uniósł dziewczynk ę i wlał jej do ust ły Ŝ eczk ę mocnego trunku.
– Zwariowałe ś ? Czy jej to nie zaszkodzi?
– Nie zdziwiłbym si ę – odrzekł Siergiej dotykaj ą c szorstk ą dłoni ą jej chudej szyi. – Ta mała jest delikatna jak
figurka z porcelany.
Miro zdumiał si ę , usłyszawszy tak nieoczekiwane porównanie, ale brat zaskakiwał go nie po raz pierwszy. Czasami
nawet przychodziło mu na my ś l, Ŝ e Siergiej, cho ć odk ą d si ę gał pami ę ci ą małomówny i zamkni ę ty w sobie, tylko
udaje takiego surowego.
Dziewczynka zakrztusiła si ę i z trudem łapała oddech. Ale zaraz podniosła powieki i wielkimi oczyma rozejrzała si ę
wokół.
– O, tak, ju Ŝ dobrze – odezwał si ę Siergiej i pomógł jej poło Ŝ y ć głow ę na poduszce. – Teraz zjesz zup ę , malutka.
Nie, Miro, nie nakładaj jej mi ę sa, tylko wywar! – polecił, a potem znów zwrócił si ę do dziewczynki: – A teraz
opowiedz, kim jeste ś i co tu robisz.
Miro był zdania, Ŝ e ubóstwiany przeze ń brat mógłby przemówi ć łagodniejszym tonem do tej drobnej istotki, tak
czaruj ą co pi ę knej. Ona tymczasem wodziła przera Ŝ onym wzrokiem po schludnej, cho ć skromnej izbie, przyjaznej
twarzy Mira i surowej Siergieja. Jest ś liczna, pomy ś lał Miro wzruszony, ale, na Boga, jaka zal ę kniona!
– Wypij! – poprosił łagodnie, by doda ć jej odwagi, i podszedł bli Ŝ ej. Dziewczynka cofn ę ła si ę pod ś cian ę . Siergiej
przytrzymał j ą mocniej.
– Pij szybko, nie wygłupiaj si ę !
Dziewczynka dr Ŝ ała jak osika, wi ę c Siergiej rzucił niecierpliwie:
– Zajmij si ę ni ą , Miro! Przecie Ŝ to ty chciałe ś zabra ć j ą tutaj!
Młodszy brat spokojnie zdołał nakłoni ć dziewczynk ę , Ŝ eby posmakowała zupy. Gdy sko ń czyła je ść , poło Ŝ yła si ę
rozdygotana jak najdalej od Mira. Spuszczała wstydliwie wzrok, unikaj ą c przyjaznego u ś miechu chłopca.
Wpatrywała si ę nieruchomo w ś cian ę z drewnianych bali. Siergiej za ś , który stał naprzeciwko ławy, zapytał
ponownie ostrym tonem:
– Kim jeste ś ? I sk ą d pochodzisz?
Zniecierpliwił si ę , bowiem mała nawet nie odwróciła głowy w jego stron ę .
– Powiedz chocia Ŝ , jak si ę nazywasz!
– Franciszka – wyszeptała tak cicho, Ŝ e ledwie j ą usłyszeli.
– Franciszka? I to wszystko?
Wreszcie zebrała si ę na odwag ę , by spojrze ć na Siergieja. Jej oczy rozszerzyły si ę ze strachu. Rzuciła si ę na kolana,
zasłaniaj ą c jak przed uderzeniem.
– Nie, nie – j ę czała Ŝ ało ś nie.
– Co, na Boga... – odezwał si ę Miro. – Czego si ę boisz? Przecie Ŝ to tylko mój brat!
Ale Franciszka ju Ŝ si ę poderwała. Utrzymuj ą c si ę na nogach nieprawdopodobnym wysiłkiem woli, rzu
ciła si ę ku drzwiom, ale Siergiej zastawił jej drog ę . Przera Ŝ ona do szale ń stwa biegała po izbie: podło Ŝ yła do ognia,
gor ą czkowymi ruchami ustawiła talerze i półmiski na stole, poprawiła poduszk ę na ławie. Przez cały czas nie
spuszczała wzroku z Siergieja.
Bracia oniemieli ze zdumienia. Pierwszy zareagował Siergiej. Złapał dziewczynk ę i potrz ą sn ą ł ni ą mocno. –
Uspokój si ę ! Co ty wyprawiasz?! Mówi ę ci, uspokój si ę !
Franciszka krzyczała jak op ę tana, usiłuj ą c si ę wyrwa ć , a po twarzy spływały jej strumienie łez.
– Zamknij si ę ! – zawołał Siegiej. – Miro, pomó Ŝ mi j ą przytrzyma ć ! To prawda, Ŝ e daleko mi do ś wi ę tego, ale
kanali ą przecie Ŝ nie jestem!
Zrozpaczony Miro usiłował pomóc bratu, ale tylko rozdarł dziewczynce sukienk ę . Nagle krzykn ą ł:
– Siergieju, przesta ń !
Nim starszy brat poj ą ł, co si ę dzieje, Miro wyrwał mu zza pasa krótki pejcz, pami ą tk ę z czasów oficerskich, i
wyrzuci za drzwi.
Franciszka znacznie si ę uspokoiła, cho ć nadal pochlipywała i dr Ŝ ała niczym li ść osiki.
– Dlaczego to zrobiłe ś ? – spytał Siergiej, nie wypuszczaj ą c małej z r ą k.
– Popatrz na jej plecy! – odrzekł Miro wstrz ąś ni ę ty. Siergiej zerkn ą ł na widoczne spod rozdartej sukienki nagie
ciało.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin