Załoga obozu.docx

(86 KB) Pobierz

Załoga obozu

 

Chociaż w zagładę Żydów polskich i europejskich włączonych było tysiące różnych sprawców niemieckich i ich kolaborantów, włącznie z najwyższymi władzami III Rzeszy, SS i policji, to za bezpośrednią eksterminację w obozach zagłady odpowiedzialnych było zaledwie kilkadziesiąt osób.

Ze sprawcami Żydzi stykali się na każdym kroku. Na etapie likwidacji gett działały lokalne oddziały SS, policji i żandarmerii, a nawet przedstawiciele okupacyjnej administracji cywilnej. Transporty z http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga02.jpgdeportowanymi do obozów ofiarami eskortowane były również przez oddziały policyjne i żandarmerii. Jednakże najważniejszym i ostatecznym momentem było ostatnie kilka godzin życia i śmierci ofiar – od przybycia do obozu do momentu eksterminacji w komorach gazowych. Wtedy to stykały się one z bezpośrednimi sprawcami zbrodni, którymi byli SS-mani z obozów zagłady. O ile sporo informacji jest na temat załóg SS-mańskich z Sobiboru i Treblinki, gdzie przeżyły mniejsze lub większe grupy więźniów, to w przypadku obozu zagłady w Bełżcu mamy do czynienia tylko z relacją Rudolfa Redera i niepełnymi zeznaniami oskarżonych po wojnie byłych SS-manów. Jednakże i na tej podstawie można stworzyć pewien portret sprawców z Bełżca, chociaż nie znajdzie się na nim fragment dotyczący ich prywatnych przemyśleń na temat tego co przeżywali dokonując niewyobrażalnej zbrodni. Nic nie wiadomo na temat ich prywatnego życia, chociaż na podstawie niektórych zeznań można mieć pewne wyobrażenie na ten temat.

Przez cały okres funkcjonowania obozu zagłady w Bełżcu załoga SS-mańska nie przekraczała jednorazowo 30 osób. Od początku powstawania obozu, jego istnienia, aż do likwidacji przewinęło się przez niego więcej http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga04.jpgosób należących do personelu niemieckiego. Jak dotychczas udało się ustalić nazwiska 37 z nich, ale wydaje się, że liczba ta nie uległaby większym zmianom, gdyby udało się jeszcze odnaleźć jakieś dodatkowe dokumenty na temat załogi niemieckiej z Bełżca. Część z nich służyła w Bełżcu od początku istnienia obozu aż do jego likwidacji. Niektórzy do Bełżca przybyli na początku funkcjonowania obozu, jak chociażby Kurt Franz, Siegfried Graetschus czy Paul Groth, a następnie zostali przeniesieni do innych obozów zagłady – do Treblinki w przypadku Franza i do Sobiboru w przypadku dwóch pozostałych. Niektórzy z SS-manów z załogi obozowej przybyli do Bełżca dopiero latem 1942 r., gdy nastąpiła intensyfikacja akcji eksterminacyjnej.

Wszyscy SS-mani z załogi obozu zagłady w Bełżcu (podobnie zresztą, jak z pozostałych obozów zagłady) pozostawali pod operacyjnymi rozkazami Globocnika, ale bezpośrednio nadal podlegali Centrali T4 w Berlinie, czyli sztabowi pseudo-eutanazji, skąd otrzymali skierowanie do obozu i skąd również pobierali pensje. Podobnie, jak w przypadku operacji eksterminacji chorych psychicznie w Rzeszy, podobnie również w ramach Akcji „Reinhardt” zobowiązani byli do zachowania bezwzględnej tajemnicy o swojej służbie. W Lublinie podpisywali specjalne oświadczenie, które zmuszało ich do dyskrecji nie tylko w czasie służby w obozie, ale również po zakończeniu tej służby w przyszłości.

Na czele obozu stał komendant. W przypadku obozu zagłady w Bełżcu w ciągu całej jego historii służyło tu dwóch komendantów: Christian Wirth i jego następca Gottlieb Hering. Należy podkreślić, że przed Wirthem nie było w Bełżcu żadnego komendanta, który do dzisiaj byłby nieznany z nazwiska, a o którym wspominają niektóre publikacje. Od samego początku, czyli od grudnia 1941 r. do sierpnia 1942 r. funkcję tą pełnił inspektor policji kryminalnej ze Stuttgartu, SS-Hauptsturmführer Christian Wirth. Wirth był odpowiedzialny za funkcjonowanie całego obozu i metody zainicjowane przez niego w Bełżcu zastosowane zostały potem także w Sobiborze i Treblince, czego zresztą osobiście dopilnował.

Wirth od początku zapoczątkował w obozie niesamowity terror. Nie znosił żadnego sprzeciwu, a ofiarami jego gniewu i wulgarności padali zarówno więźniowie, jak i strażnicy czy poszczególni SS-mani z załogi niemieckiej. Jako komendant obozu wprowadził taki system natychmiastowej zagłady, który powodował, że ofiary do końca łudziły się, że trafiły do obozu tranzytowego, skąd zostaną rozesłane do obozów pracy, a z drugiej strony traktowano je tak brutalnie w drodze na śmierć, że ludzie ci nie byli w stanie ani rozglądać się po obozie, ani nawet zastanawiać się nad swoim losem. Wirth sam zresztą nie rozstawał się z pejczem i brał udział zarówno w popędzaniu Żydów do komór gazowych, jak również uczył SS-manów, jak np. rozstrzeliwać słabych w „Lazarecie”, czy wpędzać innych do komór gazowych.

http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga01.jpg(...) nie posiadający żadnych uczuć ani względów, który traktował ludzi – Niemców, Ukraińców i Żydów – jak zwykłe numery; człowiek, który gardził i używał ludzi i w końcu, na niewyobrażalną skalę nienawidził Żydów.

W ten sposób właśnie scharakteryzował pierwszego komendanta Bełżca jeden z jego podwładnych.

Jego następcą, od sierpnia 1942 r. został Gottlieb Hering, który służył z Wirthem w policji kryminalnej w Stuttgarcie, a potem związany był także z Wirthem, gdy obydwaj zaangażowani byli w operację zagłady psychicznie chorych w Rzeszy. Hering nie odbiegał zachowaniem od Wirtha i całkowicie stosował jego metody w obozie zagłady w Bełżcu. Właśnie za komendantury Heringa w Bełżcu zamordowano największą liczbę osób. Hering odpowiedzialny był także za likwidację obozu.

Funkcję zastępcy obydwu komendantów pełnił Gottfried („Friedl”) Schwarz i jednocześnie odpowiedzialny był za Obóz II, czyli za właściwą część eksterminacyjną. „Prawą ręką” Wirtha, a tym samym jednym z najbardziej wpływowych SS-manów w obozie był także Josef Oberhauser, którego popularnie nazywano także adiutantem Wirtha.

W zasadzie większość z SS-manów z Bełżca nie miało przydzielonych funkcji w obozie. Jak sami stwierdzali podczas powojennego śledztwa, „mieli ogólny nadzór” nad różnymi częściami obozu i komendanci przydzielali ich do służby w różnych miejscach, w zależności od potrzeb. Jednakże można wykazać, że kilku z nich pełniło stałe funkcje w obozie. Taką osobą był chociażby Lorez Hackenholt, nazywany popularnie także „Gasmeister”, który odpowiedzialny był za instalację służącą do gazowania. On też obsługiwał silnik, którym doprowadzano do komór gaz spalinowy. Charakteryzował się wyjątkową brutalnością i uchodził za osobę bardzo dyspozycyjną w stosunku do Wirtha. Hackenholt uczestniczył także w budowie komór gazowych w Sobiborze i Treblince.

http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga05.jpgW Obozie II służył także Werner Dubois, który pod swoim nadzorem miał więźniów żydowskich z Sonderkommando zatrudnionych przy komorach gazowych. Dubois uczestniczył także w egzekucjach w „Lazarecie”. Razem z nim w egzekucjach tych brali udział także Fritz Jirrmann, którego obowiązkiem był również nadzór nad rampą. Podobną funkcję pełnił także Robert Jührs. Za rampę i rozbieralnie odpowiedzialny był Ernst Zierke oraz Heinrich Gley. Komando żydowskie, które sortowało mienie w budynku lokomotywowni bełżeckiej, nadzorowane było przez Rudolfa Kamma i Heinricha Unverhaua. W Obozie II, w samej „Śluzie” nadzór prowadzili Karl Schluch, któremu podlegały także komory gazowe oraz Reinhold Feix, odpowiedzialny także za oddział wachmanów z Trawnik. W pierwszym okresie istnienia obozu ćwiczeniem wachmanów zajmował się także Kurt Franz. Kwatermistrzem tego niewielkiego garnizonu SS-mańskiego był Erwin Fichtner. W ostatnim okresie istnienia obozu, gdy był już on zamknięty dla transportów i odbywały się w nim ekshumacja zwłok oraz spalanie ich, za kremację odpowiedzialny był Friedrich Tauscher, który wcześniej udzielał instrukcji w zakresie spalania zwłok w obozie szkoleniowym SS w Trawnikach.

Dwóch z SS-manów z Bełżca zginęło jeszcze w czasie istnienia obozu. Fritz Jirrmann został zastrzelony przez Heinricha Gleya podczas incydentu z ukraińskimi wachmanami, do którego doszło w bunkrze przeznaczonym na areszt dla strażników. W czasie szamotaniny z wachmanami, w ciemności Gley zastrzelił przez pomyłkę Jirrmanna. Drugim, który zginął w 1943 r. był Erwin Fichtner. Został zabity przez partyzantów polskich na drodze w Tarnawatce, za Tomaszowem Lubelskim. Obydwaj zostali pochowani początkowo na cmentarzu wojskowym w Tomaszowie, a w latach 90., bez weryfikacji przeniesiono ich na cmentarz żołnierzy niemieckich w Przemyślu.

Nie wiadomo w zasadzie nic na temat psychiki sprawców i tego, co czuli i myśleli, gdy służyli w obozie zagłady w Bełżcu. Prawdopodobnie trudno posądzać ich o jakieś wyrzuty sumienia czy momenty refleksji, zwłaszcza, że wszyscy mieli już praktykę w masowym mordzie, jakim była operacja tzw. eutanazji na terenie Rzeszy. Dobitnie to zaznaczył po wojnie Werner Dubois, gdy na zapytanie sędziego śledczego, jak mógł pogodzić wychowanie wyniesione z religijnego, ewangelickiego domu z masowym mordem, w którym uczestniczył w Bełżcu:

To prawda, że otrzymałem dobre wychowanie. Moi rodzice i profesorowie wpoili mi zasadę: nie wolno zabijać. Problem mego współudziału w morderstwie stanął przede mną nie w Bełżcu, ale wcześniej, gdy pracowałem przy eutanazji.

http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga06.jpgNależy przypuszczać, że nawet wiele lat po wojnie ludzie ci prawdopodobnie zatracili zdolność refleksji swoich czynów, ponieważ podczas śledztwa prowadzonego w czasie zbrodni popełnionych w obozie zagłady w Bełżcu używali sformułowań, które nie tylko świadczą o ich brakach w wykształceniu, ale przede wszystkim o tym, że wyprali ze swojej świadomości Bełżec jako miejsce przede wszystkim masowej zbrodni. Ofiary określali wręcz mianem rzeczy, bezosobowo, jako po prostu „transport żydowski”, a o samym obozie wyrażali się „Betrieb” – „zakład”.

Większy problem nasuwają informacje na temat wachmanów z Trawnik. Wiadomo jest, że w formacji tej służyli nie tylko Ukraińcy. Pierwszy oddział, który został skierowany do Bełżca złożony był przede wszystkim z byłych jeńców sowieckich, wśród których byli i Ukraińcy, i Rosjanie i Niemcy nadwołżańscy, a nawet przedstawiciele innych narodowości. Niemcy nazywali ich Trawnikimänner, „Hiwis” lub „askarzy”. Natomiast mieszkańcy Bełżca oraz w ogóle ludzie, którzy się z nimi stykali, od koloru mundurów określali ich mianem „czarnych”. Początkowo oddział ten liczył 60-70 ludzi. W późniejszym okresie, zwłaszcza w czasie, gdy do obozu napływało wiele transportów, w Bełżcu służyły dwie kompanie wachmanów, liczące łącznie 120 do 130 strażników. Nadzór nad nimi sprawowali SS-mani, ale w ramach plutonów posiadali oni swoich dowódców. Jednym z nich był Schmidt, prawdopodobnie volksdeutsch, pochodzący z Rosji. Inny, Karol Trautwein, pełnił funkcję tłumacza w obozie. Jeszcze inny, Iwan Własiuk, wraz z Hackenholtem obsługiwał silnik przy komorach gazowych i jednocześnie był kierowcą Wirtha.

Do zadań wachmanów z Trawnik należała przede wszystkim służba wartownicza na terenie całego obozu. Oni http://www.belzec.org.pl/photos/historia/zaloga/thumbs/th_zaloga03.jpgpilnowali także pracujących w obozie więźniów żydowskich, pełnili straż na rampie, w rozbieralniach, w „Śluzie” i przy samych komorach gazowych. „Czarni” pilnowali także pociągów, w których przetrzymywano ofiary żydowskie, gdy stały one na stacji kolejowej w Bełżcu. Słynni byli ze swojej brutalności i bezwzględności, a przede wszystkim z łapczywości na mienie żydowskie. Pomimo, że SS-mani ścigali akty kradzieży tego mienia przez wachmanów i karali ich za to nawet rozstrzelaniem, to jednak nagminnym był fakt, że wachmani praktycznie codziennie bywali we wsi Bełżec, gdzie wymieniali zrabowane pieniądze, kosztowności oraz ubrania na alkohol i żywność:

W czasie wolnym od pracy, wachmani z obozu przychodzili do Bełżca, pili wódkę, kupowali artykuły żywnościowe takie, jak kiełbasę, kury itp. Niektórzy z nich przychodzili do kobiet. Ja w tym czasie w wieku 13 lat i na prośbę wachmanów kupowałem i dostarczałem im wódkę, kiełbasę, wino oraz kury pieczone. Za to płacili pieniędzmi polskimi, dolarami lub biżuterią.

SS-mani nie dowierzali wachmanom, zwłaszcza, że wykazywali się oni wyjątkową niesubordynacją. Jednakże zarówno Wirth, jak i Hering posądzali ich o kontakty z partyzantami i w kilku przypadkach ukarali śmiercią strażników z Trawnik nawet przy cieniu podejrzenia o taki fakt. Kilkakrotnie zdarzyło się, że kilku z nich zdezerterowało z obozu. Na początku 1943 r. miała miejsce masowa ucieczka wachmanów, którzy pod dowództwem Iwana Wołoszyna mieli nawet zorganizować w okolicy oddział partyzancki. W odwet za ten bunt Hering kazał rozstrzelać lub odesłać do Trawnik pozostałych strażników, a na ich miejsce ściągnął nową kompanię, złożoną w większości z Ukraińców, pochodzących ze wschodniej Galicji, których traktowano jako bardziej lojalnych w stosunku do Niemców, co też nierzadko mijało się z rzeczywistością. Pewne jest, że najbardziej gorliwi z wachmanów, przeważnie volksdeutsche, służyli w Bełżcu do końca istnienia obozu.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin