Psychiatria - Obalic mity.doc

(71 KB) Pobierz
PSYCHIATRIA – OBALIĆ MITY

PSYCHIATRIA – OBALIĆ MITY

PSYCHIATRIA – OBALIĆ MITY

Badania prof. Romme z Uniwersytetu w Maastricht już wiele lat temu podważyły nielogiczną tez psychiatrii konwencjonalnej, że „głosy”, które słyszy Schizofrenik są „halucynacją". Co powinniśmy wiedzieć o schizofrenii...

 

Przeciętny zjadacz chleba, obojętnie w piekarni którego państwa upieczonego, o schizofrenii i praktykach psychiatrycznych wie doprawdy niewiele. Jego poglądy na ten temat, jeżeli w ogóle jakieś ma, ukształtowane są przede wszystkim negatywnymi doniesieniami, które wciąż gdzieś pojawiają się w mediach i to szczególnie przy tych największych, najbardziej nieludzkich zbrodniach. Jak już ktoś w amoku wystrzela połowę przedszkola, albo wyrżnie połowę klasy w szkole, czy porąbie siekierą własną rodzinę to wiadomo, że na koniec usłyszymy - „był chory psychicznie“. Wystarczy będzie jeszcze między wierszami dodać, że przestępcą kierowały „jakieś głosy“, a pytani fachowcy potwierdzą „paranoję“ i już mamy gotowy wizerunek „Schizofrenika“. Tym propagandowym zwodem ukształtowano więc w nas przez dziesiątki lat myśl, że od „wariatów“ trzeba stronić, że trzeba się ich bać, a my przekazujemy to „w spadku“ naszym dzieciom, rzadko tematem się interesując, bo przecież jest nie tylko wstydliwy, ale i niewygodny... Jak wszystkie tematy, o których brakuje nam wiedzy.

I tak nieustannie wszczepiana nam informacja „schizofrenia = nieuchronne zło“ doprowadziła do standardu myślowego, że Schizofreników trzeba izolować i - choćby pod przymusem - unieszkodliwiać. Psychiatrzy i farmakolodzy zacierają ręce, bo palić na stosach albo wpychać do komór gazowych, jak robili to ich poprzednicy już się przecież nie da (mamy w końcu pojęcie homo sapiens sapiens) więc takie „przyzwolenie społeczne“ jest dla nich, jak przysłowiowa szóstka w totolotka. Co niewygodniejszy (inaczej myślący, niż nakazujące „normy“) wyląduje więc w izolacji psychiatrycznej, zupełnie poza kontrolą społeczną – bo przecież „wariatami“ nikt się nie interesuje – system się cieszy, a tylko nieliczni zauważą pewne dziwactwo: otóż sami Schizofrenicy już do końca życia będą uparcie obstawać przy tezie, że nie są chorzy, a jedynie wykańczani, gdyż inaczej myślą, a psychiatrzy będą uparcie powtarzać opcję, że to wszystko to ich "halucynacja i paranoja", choć naukowo w żaden sposób nie będą potrafili tego udowodnić. Bo nawet, jak przebadamy grupę stu osób, składającą się choćby z 50 tzw. schizofreników i 50 tzw. psychiatrów, pobierzemy im krew, prześwietlimy rentgenem, przebadamy ciecze, tkanki i co tylko zapragniemy, zrobimy EKG i tomografię mózgu... cokolwiek - nie znajdziemy w żadnej z tych 100 osób czegokolwiek, na co będzie można wskazać i powiedzieć: o! TO jest dowód na istnienie choroby schizofrenii. Sorry, że tak obrazowo, ale niewielu to wie, a sami psychiatrzy do tej pory uparcie i skutecznie ten fakt ukrywają.

Ten niebezpieczny wątek pojawi się nam przy głębszym zastanowieniu jeszcze w inny sposób – przy odpowiedzialności karnej. Groźny przestępca może jej dziś szybko uniknąć, bez problemu „przekwalifikując“ się ze zbrodniarza w „wariata“ i uniknie więzienia W takim przypadku wyląduje co najwyżej na obserwacji psychiatrycznej, tam potwierdzał będzie, że „wariatem“ jest, a że nikt tego przebadać nie może, najdalej po kilku miesiącach będzie na wolności z tzw. żółtymi papierami w kieszeni (wystarczy powtarzać, że się słyszy głosy i „schizofrenia“ gwarantowana, albo twierdzić, że pan doktor nie ma o niczym pojęcia i murowana „mania“). Ktoś inny, działający jako szef dobrze zorganizowanej grupy przestępczej, już prawie prokuratura go wykryje i już będzie miała dowody, i już nawet wyląduje on w celi, ale... po paru godzinach dziwnym zbiegiem okoliczności jego adwokat będzie odwoził go do domu z zaświadczeniem o klaustrofobii, a do sprawy nawet nie dojdzie, bo mafiozo będzie już... „wariatem“. Zawsze to prościej „załatwić papier“, aniżeli odsiadywać zasłużone dożywocie, a pod jego kierownictwem nadal jacyś „chłopcy“ będą kradli i rozprowadzali samochody, handlowali narkotykami wśród naszych dzieci, czy ściągali haracze, a inni bandyci będą nadal mogli kupować u niego broń. Jedyne, co teraz zmieni się po tych paru godzinach w celi i po załatwieniu papieru „na niepoczytalność“ to tyle, że niepoprawnemu mafiozie przybędzie na bezkarności, a nam... na wierze w to, że to wszystko wina „schizofrenii“ - krótko mówiąc...

Im większe przestępstwo, tym częściej adwokat będzie proponował właśnie taką linię obrony. I tak coraz więcej „wariatów“ i wciąż umacniające się społeczne przekonanie, że SCHIZOFRENIK to „bardzo niebezpieczna istota”. Nawet sam Radovan Karadzic, były prezydent Republiki Serbii, psychiatra z zawodu, sądzony za ludobójstwo przed Trybunałem w Hadze, kiedy już po pojmaniu go stanął przed sądem, śmiało i ze spokojnym uśmiechem powiedział: „Mam niewidzialnego obrońcę, dlatego nie potrzebuje adwokata”. Czyżby ten morderca masowy liczył w ten sposób na prawne określenie go „niepoczytalnym”? Wyjątkowy przypadek, pozwalający zrozumieć, że psychiatryczna rzeczywistość jest czymś więcej, niż gałęzią medycyny. To z jednej strony parawan, za którym można się ukryć, a z drugiej – kogoś schować. Jak powiedział prof. Thomas Szasz, psychiatria jest miejscem, w którym represjonuje się ludzi niewygodnych dla systemu.

A sam Schizofrenik? Ten prawdziwy? Ten który pojawił się na początku i w euforii tzw. pierwszego epizodu szybko chciał nam opowiedzieć, że istnieje też inny świat, którego my nie widzimy (/słyszymy, /czujemy) i że to, co tłumaczą nam rządzący tym światemJ, to kłamstwo i manipulacja? No cóż... Na pewno szybko zniknął za murami psychiatryka, więc nikt tak naprawdę nie wie, kim teraz jest i o czym właściwie chciał powiedzieć. W pamięci zostanie nam, że coś tam sobie pokrzykiwał, że koniec świata się zbliża, że człowiek niszczy planetę i że zostanie za to ukarany, albo coś w tym rodzaju, o jakimś spisku, piekle i cholera go wie... Nie wiadomo co widział, co słyszał i co czuł, i dlaczego koniecznie chciał nam coraz głośniej coś przekazywać, czego my z kolei w ogóle już nie chcieliśmy słuchać, bo nauczono nas bać się takich ludzi, unikać, uciekać wręcz jak najdalej, kiedy na NICH napotkamy. A ten wrzeszczał (tu użyjemy już innego określenia:), „jak opętany“ coraz głośniej, wpadał aż we wściekłość i waląc głową w ścianę darł się wciąż: „dlaczego mi nie wierzycie!?“ ...I wolał rozwalać sobie tą głowę, niż szukać zrozumienia u niedowiarków?

Dlaczego nie zadamy sobie pytania, co taki człowiek musiał przeżyć, co przeżywa skoro - zazwyczaj nagle – w tak dobitny i niepodobny do niego sposób tak postąpił że wypadł z tej naszej „normalności“ i tak radykalnie się zmienił? Dlaczego nagle ukochane dziecko krzyczy do matki „JESTES MOIM WROGIEM!“.. Czy dlatego że jest szalone? Czy może dlatego że widziało i w końcu zdało sobie sprawę, że matka też cierpi, tylko o tym krzyczeć nie może? Psychiatrzy stwierdzą, że ma halucynacje i wymyślą sobie nie wiadomo co, ale skąd to wiadomo, skoro nic nie wiadomo? I dlaczego tak szybko internuje się takich, jak on i trzyma tak długo pod kluczem, i na sporych dawkach haloperydolu (chętnie stosowany neuroleptyk, paraliżujący tak uczuciowo, jak i fizycznie na wiele lat), aż wyniszczeni pod każdym względem i przestraszeni nie przypominają sobą już tych, jakimi znaliśmy ich wcześniej? Dlaczego owi „Schizofrenicy“ izolują się następnie od wszystkich ludzi, a i ludzie zazwyczaj zaczynają od nich stronić, bo i tak ciągle „coś tam podejrzewają, knują i przeklinają pod nosem“? Zazwyczaj wręcz my sami bezwiednie włączamy psychiatrę i nie zastanawiając się dzwonimy po karetkę jak tylko Schizofrenik podniesie głos, bojąc się, że to w końcu „wariat“ i lada chwila może coś narozrabiać. I dlaczego, jak już przyjedzie karetka, nikt nie zapyta o zdanie samego poszkodowanego, a zawsze niezwłocznie aplikuje mu się jakiś zastrzyk i odtransportowanie za kraty psychiatryka?

Hmmm... A jeśli jest tak, że psychiatria nie powinna być adresem, pod który w niewiedzy idziemy, kiedy któremuś z naszych członków rodziny przytrafi się to nieznane „coś“? Samo twierdzenie, które tam usłyszymy, że to choroba biologiczna, jest ze wspomnianych, oczywistych przyczyn kłamstwem, dlaczego pozwolimy więc na ciężkie psychotropy i dlaczego uwierzymy kłamcom? Wyniki pracy psychiatrów są mniej niż niedostateczne i jak długo będziemy się jeszcze zadowalać tezą, że już do końca życia dotknięty musi przyjmować psychofarmaki i tylko to pomaga, co z drugiej strony w oczywisty sposób jest nielogiczne, skoro dochodzi do „nawrotów“ i kolejnych pobytów w szpitalach?

A może warto zastanowić się wreszcie, że może w ogóle nie dochodziłoby do „wybuchów“ Schizofrenika, gdybyśmy od początku nie potraktowali go tak, jak zaleca nam psychiatria w swojej inteligentnie wmontowanej w nasze życie propagandzie i uwierzyli w jego zdrowie i inteligencję od początku, a nie w wywody kogoś, kogo w ogóle nie znamy i daliśmy się jedynie zwieść jego przebraniem, słownictwem i parawanem nauki? Książkowe półki uginają się co prawda pod repertuarem wielu psychiatrycznych prac, ale czy nie bazują one z gruntu na nonsensie, skoro to nie jest choroba biologiczna? Gdzie szukać pomocy i czy samo traktowanie schizofrenii, jako choroby, nie jest główną przeszkodą w nawiązaniu kontaktu z osobami, które po tym doświadczeniu już sukcesywnie i nieodzownie tracimy, spychając je w końcu sami na margines „chorego psychicznie“?

Na rynku polskojęzycznym rzadko uda nam się znaleźć materiały, zawierające inne poglądy na temat schizofrenii, niż ogólnie przyjęte, a odkrycie czegokolwiek spoza monopolu psychiatrycznej półki wciąż jeszcze uniemożliwia Polakom porównanie, z pojawiającymi się w świecie nauki odmiennymi teoriami. Natkniemy się co prawda na wzmianki o tak zwanej antypsychiatrii, ale wciąż odpychane one będą kąśliwymi komentarzami „pro-psychiatrii“, spychane – nie wiadomo dlaczego - na margines „sekciarstwa“ i okrzyczane „protestem bez podawania konkretnych alternatyw“. A my – nawet tam nie zerkając - znowu uwierzymy psychiatrii i nie dowiemy się tym samym, że antypsychiatrzy nie tylko krytykują, ale w rożnych projektach udowodnili, że można i trzeba postępować z dotkniętymi schizofrenią inaczej, i że ich propozycje obchodzenia się z tym FENOMENEM na dobre potrafiły już przynieść zadowalające efekty wśród dotkniętych. Antypsychiatrzy postawili na nogi wiele znanych i dobrze funkcjonujących projektów, jak choćby „Soteria“ według pomysłu prof. Moshera, czy też „Windhorse-Projekt“ autorstwa dr Eduarda Podvolla.

Niewiele znajdziemy też na temat studiów prof. Romme z Holandii, który już od lat tworzy międzynarodową sieć „Osób Słyszących Głosy“ i o tym, że przy współpracy tych osób udało mu się jednoznacznie podważyć najbardziej nielogiczną tezę psychiatrii konwencjonalnej zakładającą, że głosy, które wielu Schizofreników zaczyna nagle słyszeć, są „halucynacją słuchową“. Wyniki jego wieloletnich badań doprowadziły do zwrotu myślowego u wielu psychiatrów, a sieć Osób Słyszących Głosy intensywnie rozrasta się na całym świecie.

Ponad rok temu była audycja w Klubie Trójki, w której wzięła udział Arnhild Lauveng autorka książki pt. "Byłam po drugiej stronie lustra". Książkę tą napisała osoba, która była wiele lat w zakładzie psychiatrycznym. Wydostała się stamtąd dzięki własnej pracy. "Wyzdrowiała" też dzięki pomocy i wsparciu innych oraz własnej wytrwałości. Po wyjściu z tego zakładu skończyła studia i została psychologiem. Lauveng Arnhild mówi, że halucynacje które widziała i to jak na nie reagowała, były wynikiem jej specyficznej bardzo wrażliwej natury umysłu, nietypowym kodem w jaki odczytywała trudną i zakłamaną rzeczywistość. Dlatego właśnie bardzo wiele bardzo wrażliwych i delikatnych osób, często uzdolnionych artystycznie, które odczytują świat inaczej niż większość z nas zostaje uznanych za osoby chore psychicznie, a tak naprawdę są one po prostu inne. Halucynacje i głosy są językiem w jakim odczytują świat. Większość psychiatrów mówi, że społeczeństwo i otoczenie jest dobre i normalne, że to jednostkę trzeba zmienić faszerując rozmaitymi zamulającymi umysł lekami. Psychiatrzy zapominają o wielkiej różnorodności wśród ludzi i nie rozumieją, że nie ma czegoś takiego jak normalność, a każda próba narzucania innym swojej definicji normalności prowadzi do totalitaryzmu. Jeśli kogoś interesuje temat polecam książkę pt. "Przeciw psychoterapii" Jeffrey Masseya. Autor opisuje początki psychoterapii, opisując że w początkach istnienia zakładów psychiatrycznych , a więc w XVIII i XIX wieku wysyłano tam ludzi niezależnych, którzy buntowali się przeciw fałszywej i zakłamanej rzeczywistości. Często wysyłano do zakładów kobiety by przejąć ich prawa do spadku, później zaś robiono tak by pozbyć się przeciwników politycznych. Na dodatek zamykanie ludzi w zakładach powoduje ich nastygmatyzowanie. Niestety psychiatria i psychologia przyniosły też wiele szkody, nie tylko korzyści. "Nie jest miarą zdrowia być dobrze przystosowanym do głęboko chorego społeczeństwa". Jiddu Krishnamurti

http://prawda2.info/viewtopic.php?t=6276

 

Psychiatria nie informuje o innych formach obchodzenia się ze schizofrenią, bo przecież monopolista, to monopolista i wie, że jego monopol polega na tym, aby na światło dzienne nie dopuszczać innych teorii. A takie istnieją już od dawna.

Kiedy w rodzinie nagle pojawia się tzw. schizofrenia stoimy zazwyczaj bezradni i bezsilni przed nie lada problemem. Nasza wiedza (a raczej niewiedza) na temat tego fenomenu jest bardzo jednostronna, bo z gruntu nauczono nas, że „wariat to wariat“ i od zawsze napływało do nas, że jest to niebezpieczna i nieuleczalna choroba. W sprawie naszych bliskich zadamy sobie jednak pytanie, czy rzeczywiście jego to również dotyczy. Mało tego, „nasz chory” będzie się upierał, że chory nie jest, co pogłębi nasz strach, gdyż zachowywał się będzie inaczej, niż zazwyczaj, czyli wbrew ustalonym przez ogół „normom“. Co w takiej sytuacji robić?

Ciekawie w takich momentach na pewno nie jest, gdyż z jednej strony czeka na nas masa codziennych obowiązków, z drugiej - ów bliski, który wydaje się już na stałe potrzebować poświęcenia naszej uwagi, ciągle chcąc nam coś przekazać. Bez przerwy i bez względu na nasze życiowe kłopoty chce pochłaniać naszą uwagę czy to potokiem słów, czy też niepokojącym izolowaniem się od nas. A my nie mając pojęcia, co się dzieje, jak nie pomyślimy w pierwszej kolejności, że wziął jakieś narkotyki, to z pewnością przemknie nam przez myśl, że... trzeba będzie zaprowadzić go do psychiatry.

Nikt z nas nie pomyśli, że nagłe zmiany w naszym bliskim niekoniecznie są chorobą, a mogą być zrodzeniem się w nim nowego stanu świadomości, czego w tej początkowej fazie nie jesteśmy w stanie pojąć ani my, ani - tak do końca - on sam, bo dla obydwu stron są to doświadczenia nieznane. Zrodzi się więc w nas (i w nim) strach, coraz częściej zaczniemy myśleć o wizycie u psychiatry i już w tym samym momencie nasz bliski odwróci się twierdząc (na początku spokojnie, po chwili już wściekle): „...sami jesteście pieprznięci!“

Dalszy przebieg będzie już stereotypowy: wy zaczniecie szukać informacji, gdzie i jak tu w szybkim tempie dostać się na lekarską wizytę, mając nadzieję, że zauważy to jak najmniej ludzi w waszym środowisku, bo przecież wstyd i potępienie społeczne, a nasz „wariat“ przestanie już zwracać uwagę i na nas, i na to, co postrzegamy za „normalne“. Nie zauważymy - bo jak ? - że całe otoczenie spada dla niego na dużo dalszy plan, niż myślimy, a całą energię poświęcał będzie już teraz wielości wydarzeń i przeżyć, pochłaniających jego uwagę Z jednej strony stanie się to dla niego rozpoczęciem życia w innej świadomości, a z drugiej - niewytłumaczalnym „kłopotem”. Spowoduje to nieuchronnie, że otoczenie zacznie postrzegać go, jako kogoś "opętanego" i - zamiast posłużyć mu opieką i schronieniem – dołoży(my) się do pogłębienia jego izolacji, z czego wciąż nie będziemy zdawać sobie sprawy. W tej nowej rzeczywistości, w której nagle wszyscy wylądowaliśmy, on opierał się będzie już na innych zmysłach, niż dotychczas poznane pięć (słuch, dotyk, węch, wzrok i smak), a my - na zwyczajnych opowieściach o straszności „chorób psychicznych“ i publikacjach, wyprodukowanych i kolportowanych przez psychiatrię / przemysł farmaceutyczny.

Ponieważ psychiatria jest też „fenomenem“ samym w sobie nie dowiemy się z jej źródeł, że na świecie coraz szerzej propagowane są inne metody wsparcia dla Schizofreników (i skupmy się na tym fenomenie, bo to Królowa „chorób psychicznych”) niż te, które psychiatria konwencjonalna usilnie stara się nam sprzedawać. Dlatego na pewno każdemu rodzicowi (czy też innemu bliskiemu) Schizofrenika potrzebna jest rozwaga w poszukiwaniu informacji i możliwości rozwiązań, a samemu dotkniętemu potrzebne jest nasze możliwie intensywne towarzyszenie mu w ewentualnie zapoczątkowanych wizytach u lekarza psychiatry. Szczególnie tam nie powinniśmy pasywnie siedzieć w poczekalniach i czekać, aż nasze dziecko wyjdzie po rozmowie „w cztery oczy” z gabinetu, a właśnie aktywnie uczestniczyć w tych posiedzeniach. Może zwrócicie uwagę, jak niechętnie lekarze psychiatrzy pozwalają na udział kogokolwiek w takich rozmowach, unikając świadków, mogących przecież dopatrzyć się bezsensowności dialogu „lekarz-pacjent”? Bo jeżeli wmawia się nam, że problemu nie da się pozbyć i w sumie... to się da, ale... jednak do końca życia trzeba będzie korzystać z usług psychiatrii i „tabletki na podtrzymanie“ będą już na zawsze „niezbędnikiem“, to czy nie należy się ocknąć i jednak porozglądać za inną formą wsparcia? Bo przecież, jak boli nas głowa i bierzemy np. aspirynę czy paracetamol, to głowa przestaje boleć! A tu? Każą brać tabletkę, która przecież już do końca życia ma... nie „uzdrowić”.

I jak już tak zaczniemy się rozglądać i doszukiwać publikacji poza-psychiatrycznych to może się okazać, że psychiatria - z jej obowiązującymi teoriami - nie jest jednak tą jedyną formą obchodzenia się z ludźmi, których dotknęła schizofrenia. Może faktem nagle się stanie, że jedynie (skutecznie) wypiera ona inne formy obchodzenia się z nią, bo przecież monopolista, to monopolista i wie, że jego monopol polega na tym, aby na światło dzienne nie dopuszczać innych teorii? Mało tego! W wielu pracach spotkacie się z dowodami, że schizofrenia nie może być traktowana, jako choroba biologiczna, bo nie da się w niej niczego pomierzyć według definicji samego pomiaru. Więc skąd podstawy do leczenia farmaceutycznego, które wciąż psychiatria lansuje? Dowiemy się też, że to jednak nieprawda, że „tylko neuroleptyki mogą pomóc“!

Dlatego jeszcze raz: zastanówmy się, zanim uwierzymy pierwszemu lepszemu psychiatrze. Przecież na pewno nie uwierzylibyśmy pierwszemu lepszemu mechanikowi, który by stwierdził, że samochód, który nam się właśnie zepsuł „będzie jeździł“ po pierwszej naprawie, ale za dwa tygodnie „znowu się zepsuje“, w związku z czym już od natychmiast powinniśmy pojawiać się u niego regularnie co tydzień na „naprawę podtrzymującą”. I tak już do końca życia! Czasami nawet będziemy musieli nasz samochód zostawić na tym warsztacie przez kilka tygodni, bo... zawsze może być gorzej, a inaczej się nie da!

W roku 1995 niemieckie Zrzeszenie Osób Doświadczonych Psychiatrą na zlecenie magazynu specjalistycznego „Sozialpsychiatrische Informationen” przeprowadziło sondaż wśród swoich członków na temat jakości psychiatrii (źródło: P. Lehman, „Soteria und Empowerment”, 2003). Dodajmy, że było to po 20 latach od wprowadzenia w 1975 roku reform w psychiatrii niemieckiej, na które w Polsce jeszcze dzisiaj czekamy, nie wiadomo dlaczego zadowalając się jej stanem, przypominającym „niemiecką siostrę” sprzed... prawie 40 lat.

A oto, kilka wniosków tego sondażu, które niech rodzinom schizofreników pomogą w uzmysłowieniu, czego powinni szukać dla swoich bliskich, kiedy już postanowią spróbować znaleźć pomoc w psychiatrii (która to pomoc i tak będzie miała dopiero sens tylko wtedy, jeżeli będziecie każdy psychiatryczny ruch skrupulatnie obserwować i aktywnie uczestniczyć we wszystkich rozmowach pomiędzy „chorym” bliskim, a wybranym lekarzem psychiatrą):

1/ Tylko 10 % pacjentów twierdziło w tym sondażu, że psychiatria potrafiła im poradzić w rozwiązaniu problemów, jakie się u nich pojawiły; 90 % wypowiedziało psychiatrii kategoryczne „nie” wobec:

a) nagminnego urażania godności człowieka;

b) nieprzestrzegania podstawowego prawa o konieczności informowania pacjenta na temat ryzyka, związanego z leczeniem i skutkami ubocznymi;

c) braku ciepła i normalnego ludzkiego podejścia dla pacjentów;

d) braku opieki indywidualnej (intensywniejsze „towarzyszenie”, które pozwoliłoby na budowanie wzajemnego zaufania /lekarze pojawiają się u pacjenta zazwyczaj raz w tygodniu i tylko na kilkuminutową rozmowę – przyp. A.S./);

e) nagminnego stosowania przymusu, przemocy, psychofarmaków, elektroszoku, przywiązywania do łóżek;

f) lekarzy, którym wydaje się wiedzieć o pacjentach lepiej i więcej, niż oni sami.

2/ Wszyscy ankietowani domagali się natychmiastowego wprowadzenia w psychiatrii alternatywnych propozycji i pomysłów, np.:

a) alternatywne psychofarmaki, jak np. homeopatyczne;

b) wsparcie w tworzeniu projektów samopomocy;

c) uruchamianie tzw. „Domów Ucieczki” (czyli ośrodków tworzonych poza strukturami psychiatrii, bazujących na wspieraniu pacjentów w znalezieniu równowagi bez niezmiernie szkodliwych psychofarmaków i „opieki” psychiatrycznej – przyp. A.S.);

d) alternatyw wg. propozycji Moshera i Lainga;

e) uruchamianie „Miękkich pokoi” a la „Soteria” (Peeck / von Seckendorf / Heinecke 1995). („Miękki pokój” = pomieszczenie na terenie kliniki, udostępniane osobie dotkniętej w najtrudniejszych stanach psychozy/strachu; utrzymywane w jasnym, przyjemnym kolorze, z wykładziną i firankami. Wchodzenie i wychodzenie jest dobrowolne i ma dać poczucie schronienia, bezpieczeństwa, pomagać w budowaniu wzajemnego zaufania, a nie tak szkodliwego w tym stanie przekonania o bezradności i przymusie. Ma m.in. chronić przed nerwowymi sytuacjami w klinice i zapewnić spokój w otoczeniu, przypominającym mieszkanie. Meble są uniwersalne /materiały miękkie/, co pozwala na ustawianie ich według własnego upodobania – przyp. A.S.)

Autorzy wspomnianego sondażu podsumowali wyniki następująco: „Dopóki lekarze są przekonani, że za pomocą psychofarmaków muszą pacjentowi odebrać jego prawo do samostanowienia, godności, fantazji, kreatywności i ekspresywności, a ich celem jest osiągnięcie łatwej sterowalności, bezsilność i podporządkowania pacjenta, dopóty psychiatria pozostanie miejscem, w którym praktykuje się szykanowanie, dyscyplinuje i wychowuje ku tzw. normalności.”

Dodam, że to tylko niewielka część żądań i przekonań wspomnianych respondentów. Już 15 lat wcześniej pedagog socjalny Tina Stoeckle podobnie podsumowała badania wśród osób jednej z berlińskich grup samopomocy pisząc: „Dużo ważniejszym niż udostępnienie swoich kwalifikacji zawodowych jest wsparcie ludzkie, które pomaga osobie dotkniętej na odnalezienie siebie samego. Wyszukiwani muszą więc być ludzie, którzy biorą kogoś na poważnie, którzy potrafią wysłuchać, którzy posiadają w sobie ciepło, cierpliwość i tolerancję, ale też ludzie, którzy nie boją się „wariactwa”, „szaleństwa”, czy zachowań niepasujących do norm, dostrzegając w nich tylko negatywność”. (Stoeckle 1983, str. 146)

Nie wierzmy więc w uporczywie szerzone teorie psychiatrii konwencjonalnej, bo przecież w przypadku naszych bliskich nie chodzi o samochody. Akceptując psychiatryczną myśl krzywdzimy ich i zazwyczaj bezpowrotnie tracimy z nimi kontakt, prędzej czy później bezwiednie zwalając to na wyimaginowaną chorobę.

http://prawda2.info/viewtopic.php?t=6382

 

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin