GODZINA TRZECIA RANO.doc

(43 KB) Pobierz
GODZINA TRZECIA RANO

GODZINA TRZECIA RANO

Mam jeszcze dużo czasu, wędkę zarzucę około 4.30, jak tylko zaświta. Poranna mgła sprawia, że droga się wydłuża, ale to nawet lepiej, bo znowu mogę pomodlić się do mojego Boga o znak, że mnie słyszy…

Ten obraz mam w głowie do dziś.

Wyłączam magnetofon i ściskając mocniej kierownicę wypowiadam słowa: Ojcze nasz, któryś jest w Niebie i każdy wie, co dalej, więc czas wyjaśnić, o czym piszę.

Wychowałem się w rodzinie praktykujących katolików a nawet bardzo praktykujących, ponieważ moi rodzice wychowali mnie w poczuciu obowiązku systematycznej spowiedzi i coniedzielnym odwiedzaniu świątyni. Było tak aż do trzeciej klasy szkoły średniej. Przestałem chodzić na religię, bo ksiądz rozliczał z prowadzenia zeszytu, przepytywał z pacierza i coś jeszcze, co zbuntowanemu młodzieńcowi co najmniej nie odpowiadało. To, że były inne rozrywki, też z pewnością miało wpływ na tą do końca „nie rozsądną decyzję”. Tak się okazało wtedy, gdy potrzebny był dyplom z religii, aby zawrzeć związek małżeński, notabene bardzo wczesny. Jakoś się udało bez dyplomu, ale w sąsiedniej parafii.

Nawał wydarzeń związanych z nową drogą, dalszą nauką i bogatymi zainteresowaniami, jakby uśpił moje potrzeby religijne aż do również zbyt wczesnej śmierci mojego ojca.

To było uderzenie, które wyzwoliło we mnie płomień poszukiwań odpowiedzi na zalewające mój umysł pytania. Gotowe odpowiedzi otrzymałem w książkach: „Życie po życiu” i innych o podobnej tematyce, szczególnie new age. Atrakcyjne wywody prowadzące do zauroczenia logiką i fantazją filozoficzną, spowodowały, że na jakiś rok przestałem odwiedzać przybytek. Z czasem poczułem, że jestem w ślepej ulicy i czas poszukać własnych odpowiedzi na coraz głębsze  zapytania.

Na początek spowiedź, komunia, prowadzenie kościelnego chóru, wycieczki i prawie wszystko świetnie poza tym, że znowu nie wiem, kim jestem. Spowiedź-tak, komunia-tak, ale nic z tego nie wynika, „Bóg mojego dzieciństwa” nadal mnie nie słucha – tak czuję. Jakbym zwracał się do ściany.

Wiele wody upłynęło zanim zrozumiałem, o co chodzi, czemu miałem takie odczucia, gdy wszyscy moi znajomi nie mieli tych „problemów”. Dyskoteki, dziewczyny, kino itd. Wszystko pięknie, a mi ciągle mało.  Tak wtedy myślałem.

Mijały lata i zbliżamy się do czasu wędkowania, i samotnych rozmyślań na łonie natury.  Moja „gleba”, raz wilgotna, raz skalna i sucha, odsłaniała się i w końcu padło „ziarno”. Tak nawiasem mówiąc pewno padło dawno, ale zimowało i dopiero zaczęło kiełkować.

Tak po prostu znowu zacząłem prosić mojego Boga, którego imienia jeszcze nie znałem, o to by dał jakiś znak, że mnie słucha i chce ze mną pogadać.

Często jadąc samochodem prawie mechanicznie odmawiałem Ojcze nasz i zdrowaśki przerywane myślami prowadzącymi do zwątpień na jakiś czas aż do pewnego listopadowego popołudnia, kiedy moje życie zawisło na cienkiej żyłce, jak w tej wędce, która w moich rękach przebywała tyle, co obecnie Pismo Święte.

Na początku nawet mnie nie ratowano, bo wrak mojego auta i wisząca nad kierownicą moja głowa sugerowały, że pomoc mi już chyba jest nie potrzebna. Jednak stało się inaczej.

Po dwóch dniach obudziłem się w szpitalu. Z jednej strony pacjent w bezruchu, z drugiej nie inaczej a ja pewnie tak samo, bo wkoło przewody i brak jakichkolwiek odczuć. Jest pięknie. Spokój, miła opieka, uśmiechy i dalej spokój. Żadnych problemów.

Twarze odwiedzających znane, ale imiona jakby mniej znane. Słowa jakby też znane, ale co oznaczają, mniej oczywiste. Coś mówię, do końca sam nie wiem co, ale mi to nie przeszkadza.

Mija kolka dni. Nie ma wężyka, przewodów i mogę wychodzić z pokoju na spacery, na razie kilkumetrowe. Nagle myśl – chcę do kościoła. Pytam i dostaję odpowiedź, że to gdzieś na dole a niedziela jutro. Już nie mogę się doczekać. Lekarstwa zażyte i w szlafroku wybieram się, ale na dole nic nie rozumiem, więc wracam skąd przyszedłem.

Odwiedziny kochanej rodziny i kolejne przeżycia. Nie umiem czytać i pisać. Tęsknota za domem no i kościołem. Wszystkich przytulam, nie pamiętam żadnych urazów, złości, uprzedzeń. Tak po prostu, jakby od zawsze.

Można by napisać o tym kilka stron, ale nie ma być to scenariusz filmu o tak modnym ostatnio szpitalu na peryferiach.

Wyprosiłem, że po półtorej tygodnia wypuszczono mnie do domu. Gorące powitanie, radość i odpoczynek, i oczywiście sensacja, bo już niektórzy mnie „pochowali”.

I znowu myśl. Koniecznie się wyspowiadać, więc telefon po księdza. Godzina szczerej, jak nigdy rozmowy i komunia. Szczęście, jakiego wcześniej nie odczuwałem. To było to. Niedzielna msza - następne szczęście. Nic nie rozumiałem, ale było pięknie. Czas płynął z dnia na dzień i zbliżała się wiosna.

Kolejna długa spowiedź i za pokutę jakiś fragment Pisma Świętego. Coś z Nowego Testamentu, ale już nie mogę przypomnieć sobie, co to było. Specjalnie kupiłem swoją pierwszą Biblię i zasiadłem do czytania. To nie było proste. Słowa uciekały mi przed oczami i gubiły sens, ale po kilkakrotnym powtarzaniu w końcu docierały.

„Pokuta” spełniona, więc wszystko O.K.

Na zwolnieniu miałem dużo czasu. Mogłem się oddać pielęgnowaniu  mojego ogrodu z oczkiem wodnym, które było „oczkiem” w głowie jeszcze nie całkiem zdrowej.

Tęsknota za pracą zawodową i w końcu powrót do niej. Nowe pomysły, poszukiwania, aż z znienacka pojawia się nowa droga. Zmiana pracy, nowi ludzie i nowe przeżycia.

Poznaję człowieka, z którym tak po prostu zaczynam mówić o Bogu. Niesamowite, nowe doznanie i nowa droga. Dlaczego? Dostaję sms-a, coś z listu do Tymoteusza. Oczywiście czytam z ciekawością, bo kolega mądrze mówił i jak uderzenie samochodem spada ma mnie jasność, o którą się tyle modliłem. Nie mogę w to uwierzyć, że to takie oczywiste, proste i zrozumiałe. Tyle lat wątpliwości i błądzenia po manowcach tego świata, a tu taka prawda, jak prysznic po dniu ciężkiej pracy na piaszczystym polu.

Na początek fragmenty, a potem odnośniki i kolejne odpowiedzi.

Jakie to proste, ale zastanawiające, bo czytać umiem od 30 lat, a dopiero teraz tak naprawdę rozumiem, co czytam.

Wszystko jasne, ale w głowie powstaje pytanie: W co wierzyłem? Czy w ogóle wierzyłem?

Dlaczego musiałem na to czkać 36 lat? Odpowiedź prosta. Ziarno zostało podlane.

Zbuntowany udałem się do zboru ŚJ. Czytałem, rozmawiałem i znowu czytałem, i było w porządku do czasu, gdy pojawiły się pytania, na które odpowiedzi nie było.

No dobrze, była, ale zza oceanu, a dla mnie potrzebna była odpowiedź płynąca z serca, bo sercem myślałem. Zalany nowościami o kształcie „drewna”, na którym zmarł Jezus, o Jego rodzeństwie i innymi „dogmatami zza oceanu” powoli otwierałem oczy i zacząłem rozumieć, że ta „wąska droga” nie tędy wiedzie. Trzeba się zająć wielbłądem a nie komarem.

Znowu parę stron pominę, bo temat znany: spięcia rodzinne.

Pewnego pięknego dnia trafiam na ciekawą stronę internetową Jakuba, który powalił mnie znajomością i szczerą interpretacją Pisma, ale nie sugerującą wyłączności na zbawienie. Pochłaniam wszystko i wysyłam maila. Kilka pytań i na tym koniec.

Koniec, ale nie do końca, bo jakiś miesiąc po moim mailu otrzymuję odpowiedź z kilkoma stronami cytatów i analiz tekstów.

Padają kolejne pytania i dyskusje przez Internet. Poznaję nowego brata, który daje mi adres następnego. Piszemy we trzech. Chłonę jak sucha gąbka. W domu całe noce czytania i oczywiście spięcia, bo jestem „nie normalny”. Jakbym był normalny, to jednokrotne przeczytanie Pisma powinno wystarczyć. No a to, że nie wystarcza mi jedno katolickie Pismo, to już inna historia.

No, ale do rzeczy. Brat daje mi adres najbliższego zboru. Rozmowa przez telefon i w końcu wizyta. Dużo gadać i pisać, ale powiem tylko jedno: tego szukałem.

Na moje pytania, braterstwo nie szukają odpowiedzi w kolorowych „pisemkach zza oceanu”, nie odczytują zaznaczonych fragmentów z Pisma, tylko tak po prostu rozmawiamy. Tylko Biblia.

Nie padają żadne dogmaty, a oczy są tak po prostu otwarte, jak okna o wschodzie słońca, które nic nie zasłaniają i zapraszają spragnionego gościa do środka.

To jest to. Teraz wiem, o co się modliłem. Teraz wiem, jak mój Bóg ma na imię .

Wiem, dlaczego musiałem tyle czekać na odpowiedzi. Wszyscy wiemy, dlaczego Jezus mówił podobieństwami. Trzeba się wysilić, rozebrać na składniki pierwsze każdą „przypowieść” i wtedy widać wyraźnie ręce Pasterza, które wyciągał od początku. Obraz staje się coraz wyraźniejszy, nie rozmyty tradycją i przyzwyczajeniami. Zaczyna się nowy rozdział. Wtóre narodzenie. Amen.                                                                     

Krzysztof

http://tylkojezus.bloog.pl/kat,0,page,2,index.html

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin