Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 19 korekta.doc

(73 KB) Pobierz

19.  Kolejny rozrywkowy wieczór

 

              Tym razem sen nie był już tak wyraźny, choć zdecydowanie bardziej barwny. Nadal ukazywał płonącą sypialnię w Bokthersa, jednak z półki nad kominkiem wpatrywały się w niego głowy Thyris i pozostałych.* Tym razem nie mógł wybierać, co ma ocalić, a co zostawić na pastwę ognia. Płomienie pochłaniały kotary przy łóżku, zasłony, dotarły już do jego nóg, a ich dotyk był śmiertelnie zimny. Spomiędzy desek podłogi wypływały chmury kłębiącego się dymu, tłumiąc oślepiającą go swym blaskiem smugę słonecznego światła, wlewającego się do maleńkiej komnaty. Gardło miał ściśnięte, a ręce bezwładne.

Przez pokój, ledwie widoczna przez dym, zbliżała się doń szczupła sylwetka.

Nie! - pomyślał. - Nie tutaj. Nigdy tutaj.

Obecność Ilara miała równie wiele sensu, co szklane kule, które tak desperacko ściskał w obu dłoniach. Płomienie usuwały się spod stóp idącego, jego twarz rozświetlał uśmiech, ciepły i zapraszający.

Tak przystojny. Tak pełen wdzięku.

Seregil zapomniał już, jak tamten się poruszał, z lekkością i sprężystością rysia. Był już prawie na wyciągnięcie ręki.

Czuł, jak przepalają go zimne płomienie, gładkie szkło prześlizguje się przez palce.

Tamten wyciągnął po niego rękę. Nie... On mu coś podawał. Zakrwawiony miecz.

Nie! - krzyknął na to, nerwowo ściskając szklane kule. - Nie chcę tego!

 

Seregil usiadł gwałtownie, cały spocony. Z zaskoczeniem odkrył, że leżący obok niego Alec wciąż śpi. Przecież krzyczał, prawda?

Krzyczał? - pomyślał, nagle zaniepokojony. Nie mógł nawet zaczerpnąć powietrza, nie mówiąc już o krzyku. Zimny dym ze snu wciąż wypełniał mu płuca, tak że nawet leżąca lekko na jego piersi ręka kochanka wydawała się dławiąco ciężka. Dławił się, dusił.

Wyślizgnął się z łóżka na tyle ostrożnie, na ile pozwalała mu panika. Troska o to, by nie obudzić chłopaka, była wręcz irracjonalna. Zebrał porozrzucane części ubrania i po omacku wymknął się na słabo oświetlony korytarz. Teraz, kiedy się poruszał, oddychanie stało się łatwiejsze. Uczucie duszności przytłoczyło go jednak w chwili, gdy zatrzymał się, by wciągnąć na siebie bryczesy i wysokie buty. Szybko ruszył przed siebie, naciągając jednocześnie tabard**, zdaje się że Aleca.

Prawie biegnąc, minął podest drugiego piętra i dalej, szerszą klatkę schodową wiodącą do głównego holu.

Co ja wyrabiam?

Zwolnił i jakby w odpowiedzi na zadane samemu sobie pytanie oddech uwiązł mu w gardle. Błąkał się więc dalej, modląc się, by nikogo nie spotkać w takim stanie.

Czysto instynktownie skierował się w dół do bocznych drzwi i dalej, przez kuchnię, na stajenny dziedziniec. Księżyc wisiał nisko na niebie, cienie blakły. Szmer głosów i nikły poblask płomieni w pobliżu bramy powiedziały mu, gdzie swój posterunek miały straże. Wartownicy byli tuż za bramą.

 

Przejście niezauważonym przez tylny mur było błahostką dla kogoś znanego jako... Haba*** … Kot z Rhiminee.

Miękka ziemia ulicy stłumiła odgłos lądowania, kiedy zeskoczył z muru. Poły niezapiętego płaszcza powiewały wokół nagich boków.

Na jakiś czas rytm serca, oddech i wysiłek długich nóg wystarczały, by mógł bronić się przed myślami. Stopniowo uspokoił się, a paniczny bieg ustąpił miejsca wolnemu, pozwalającemu na przemyślenia tempu.

Analizując kolejno elementy snu, który przyczynił się do tej niezaplanowanej nocnej przechadzki, zastanawiał się, co też mogło oznaczać pomieszanie wspomnień z pokoju w Koguciku i jego dziecinnej sypialni… swego rodzaju powrót do domu?

Jednak cała reszta, szklane kule, ogień, dym, Ilar...Chociaż ze wszystkich sił starał się zrozumieć sens snu, ten wciąż mu umykał.

Wizje ukazywały mu obrazy z przeszłości, nad którą ronił gorzkie łzy. Jednak teraz był tutaj, sam jeden pod rozgwieżdżonym baldachimem nocnego nieba. Było tak, jakby spełniły się jego marzenia snute podczas tych długich, samotnych lat w Skali. Sam na sam z własnymi myślami. Analiza własnej osoby nigdy nie należała do jego ulubionych rozrywek. Prawdę mówiąc, dobrze sobie radził z unikaniem jej.

Z wdzięcznością przyjmij to, co zsyła ci Zwiastun Światłości.” Ileż to razy powtarzał te słowa, swoje kredo, katalizator, ochronę przed dogłębnym zrozumieniem własnych pragnień.

Zwiastun Światłości zsyła sny... I szaleństwo. Wąskie wargi wykrzywił pozbawiony wesołości uśmiech. Lepiej się w to zbytnio nie zagłębiać - pomyślał. Niemniej jednak to ten właśnie sen sprawił, że po raz pierwszy od przybycia do Sarikali przemierza jej ulice samotnie. Na całym ciele poczuł gęsią skórkę, otulił się więc szczelniej płaszczem. Mimochodem zauważył, że okrycie jest nieco za szerokie w ramionach.

Alec.

Odkąd tu przyjechali, w każdej chwili dnia i nocy ktoś mu towarzyszył, dostarczając tym samym zadania, którymi mógł się zająć, wypełniające każdy wolny moment – tak wiele trosk, tak wiele do zrobienia. Nietrudno było odsuwać od siebie myśli, które kłębiły się w jego głowie od chwili lądowania w Gedre… do diabła, od momentu, kiedy Beka opowiedziała mu o tej misji.

Wygnaniec.

Zdrajca.

Teraz stał sam, otoczony pozbawioną życia nocą Sarikali.

Morderca.

Rzeźnik gości.

Znowu wyraźnie, tak wyraźnie, że mogła to być tylko halucynacja, poczuł w zaciśniętej dłoni twardą rękojeść sztyletu, który odrzucił wiele lat temu. Znów poczuł pierwszy wstrząs i nagłą łatwość, z jaką ostrze wniknęło w pierś rozjuszonego Hamańczyka...

Znałeś go. Miał imię. - Pełen obrzydzenia głos ojca. - Dhymir í Tilmani Nazien.

Rzeźnik gości.

w pierś Dhymira í Tilmani Nazien, tyle nocy, dni i śmierci temu.

W tym uczuciu było coś nieprzyzwoicie wręcz łatwego. Jak to możliwe, że pchnięcie kogoś nożem, przecięcie nici jego życia jest łatwiejsze, wymaga mniej siły, niż wycięcie znaku na blacie tawernianego stołu?

Z tą myślą powróciło pytanie, na które od dawna nie potrafił sobie odpowiedzieć. Co sprawiło, że zamiast uciec wyciągnął miecz przeciw drugiemu człowiekowi? Jednym ciosem odebrał czyjeś życie, tym samym całkowicie zmieniając swoje własne. Jednym ciosem.

Minęło prawie dziewięć lat zanim zabił ponownie. Zrobił to, by bronić siebie i pewnej myceńskiej złodziejki, swojej nauczycielki. Pośród spowitych mrokiem burdeli i obskurnych uliczek Keston przekazała mu podstawy „nocnych wędrówek”. Tego zabójstwa nie okupiły wyrzuty sumienia. Jego mentorka była zadowolona. Chwaląc go, powiedziała, że zrobi z niego pierwszorzędnego szpiega. Jednak nawet pozostając pod jej wątpliwym przewodnictwem, nóż wyciągał tylko w ostateczności. Później, kiedy w obronie nowo poznanego towarzysza, Micuma Cavisha, zabił nieudolnego zamachowca, przyjaciel kazał mu odprawić rytuał. Sądząc, że było to jego pierwsze zabójstwo, zmusił go do zlizania z ostrza odrobiny krwi zabitego. Stary, żołnierski zwyczaj.

Wypij krew swojej pierwszej ofiary, a jej duch, tak jak i następnych, nie będą cię nawiedzać.” - Obiecał mu wtedy, tak przy tym poważny i pełen dobrej woli. Faie nigdy nie zdobył się na to, by wyznać mu, że na rytuał było już wtedy o wiele za późno albo że jak dotąd prześladuje go tylko jedna śmierć. Jednak ta jedna przepełnia go goryczą wystarczającą za wszystkie pozostałe.

Gdy skręcił za róg, z zamyślenia wyrwał go błysk światła. Do tej pory błąkał się bez celu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ponury uśmiech wykrzywił kąciki jego warg, kiedy zdał sobie sprawę, że nogi zawiodły go do tupa Haman.

Światło padało z dużego koksiaka, w kręgu migotliwego blasku dostrzegł kilku mężczyzn. Byli młodzi i nie wylewali za kołnierz. Nawet z tej odległości rozpoznał kilku spośród uczestników posiedzeń Rady, włączając w to również kilku krewnych Naziena.

Gdyby teraz zawrócił, nigdy nie dowiedzieliby się, że tu był.

On jednak nie zawrócił. Nawet nie zwolnił...

Z wdzięcznością przyjmij to, co zsyła Zwiastun Światłości...”

Z perwersyjnym wręcz dreszczem podekscytowania wyprostował się, przygładził włosy i ruszył przed siebie. Mijał ich wystarczająco blisko, by blask oświetlił część twarzy. Milczał, nie przywitał się, ale i nie prowokował ich. Jednak widząc, jak w śledzących go oczach siedzącej szóstki rozpala się błysk poznania i nienawiść, nie mógł powstrzymać przewrotnego uśmieszku. Pod palącymi go w plecy spojrzeniami powrócił ucisk w piersi.

Nieunikniony atak był szybki i jednocześnie niespodziewanie cichy. Spodziewał się, że usłyszy szuranie stóp, a dłonie wychylą się z mroków, by go pochwycić. Popchnęli go na ścianę, później przewrócili na ziemię. Oprócz instynktownego uniesienia rąk w ochronie twarzy nie zrobił nic innego, by się bronić. Zaraz też pojawiły się buty i pięści, uderzając ze wszystkich stron, trafiając w brzuch i pachwinę, wciąż wrażliwy siniec na barku. Poderwali go do góry, popychali do siebie nawzajem. Został pobity, opluty,  ponownie ciśnięty na ziemię i skopany. Nagle ktoś kopnął go w tył głowy, a ciemność przed jego oczami rozjaśnił wybuch białych iskier.

To mogło ciągnąć się jeszcze przez minuty lub godziny. Ból był ostry, nieprzewidywalny, niesamowity.

Satysfakcjonujący.

- Rzeźnik gości! - krzyczeli, zadając kolejne ciosy. - Wygnaniec! Bezimienny!

Jak słodko brzmią te obelgi doprawione nutką ostrego, hamańskiego brzmienia - pomyślał sennie, balansując na skraju utraty przytomności. Gdyby tylko dali mu czas na zaczerpnięcie oddechu, podziękowałby im. Tamci jednak robili wszystko, by temu zapobiec.

A gdzie się podziały wasze noże?

Bicie skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Nawet zwinięty w kłębek, bez patrzenia, wiedział, że wciąż nad nim stoją. Ktoś wymamrotał jakiś rozkaz, jednak przez dzwonienie w uszach nie mógł rozróżnić słów.

Nagle w twarz uderzył go strumień gorącej, szczypiącej cieszy. Kolejna porcja zmoczyła rozrzucone szeroko nogi, trzecia wylądowała na piersi.

Och - pomyślał, starając się mruganiem usunąć siki z oczu. - Całkiem nieźle.

Zostawili go, obdarzając na pożegnanie kilkoma pogardliwymi kopniakami. Odchodząc wywrócili koksiak, jakby odmawiali mu przytulnego ciepła, które dawał. Równie dobrze mogli po prostu wysypać na niego węgle.

Szlachetny ród Haman. Miłosierni bracia. 

Niczym kłąb zardzewiałego drutu w piersi zawibrował mu niski chichot. Bolało, gdy się śmiał, kilka pękniętych żeber miało mu przypominać o tej nocy. Kiedy jednak już zaczął, po prostu nie mógł przestać.

Spazmatyczne wdechy ustąpiły miejsca żenującemu chichotowi, by zaraz wybuchnąć w eksplozji czystego, płynącego z głębi gardła rechotu, który rozpalił w głowie i bokach nowe iskry bólu. Dźwięk mógł z powrotem przyciągnąć Hamańczyków, on jednak doszedł za daleko, by o to dbać. Przed oczami wirowały mu czerwone plamy. Miał dziwne uczucie, że jeśli szybko nie przestanie się śmiać, to jego nietknięta twarz odpadnie od czaszki, jak źle dopasowana maska.

W końcu uspokoił się, pomijając czkawkę i nieopanowane prychnięcia, które zaraz  przeszły w ciche jęki. Mimo że w suchych ustach czuł gorzki posmak moczu, czuł się niesamowicie lekki, oczyszczony. Odczołgawszy się kilka stóp ku bardziej bezpiecznemu miejscu, rozciągnięty padł na wilgotną od rosy trawę. Zlizywał chłodne krople z listków trawy rosnących tuż przy ustach. Wilgoci było jednak zbyt mało, by zaspokoić pragnienie. To było jak tortura, zrezygnował więc i zataczając się, stanął.

- Wszystko w porządku - wymamrotał w przestrzeń. - Pora wracać do domu.

Kiedy szeptał to słowo, coś po raz kolejny boleśnie zawirowało mu w piersi.

Dom.

Gdy było już po wszystkim, sam nie był pewien, jak udało mu się wrócić do domu.

 

Kiedy odzyskał świadomość, zdał sobie sprawę, że leży zwinięty w kłębek w kącie łaźni, a jasne światło poranka wpadające przez otwarte okna rozlewa się miękko dookoła niego. Każdy oddech bolał. Każde poruszenie okupował bólem. Cierpiał nawet, gdy otwierał oczy, wolał je więc zamknąć.

Jego uwagę przyciągnął odgłos szybko zbliżających się kroków.

- Jak się tu znalazł?

- Nie wiem. - To był Olmis, jeden ze sług. - Znalazłem go, kiedy przyszedłem, by nagrzać wody.

- Czy nikt nic nie widział?

- Pytałem się strażników. Nikt nic nie wie.

Faie uchylił powiekę i ujrzał klęczącego obok Aleca. Wyglądał na wściekłego.

- Seregilu, co ci się stało? - spytał i nagle wzdrygnął się, z obrzydzeniem krzywiąc nos z powodu odoru wionącego z brudnych ubrań przyjaciela. - Na Jaja Bilairy'ego, cuchniesz!

- Wyszedłem na spacer. - Gdy mówił, jego bok zapłonął bólem, a słowa zmieniły się  w spazmatyczne sapnięcia.

- Masz na myśli, że wyszedłeś ostatniej nocy?

- Tak. Musiałem... wywietrzyć z głowy złe sny. - Zanim udało mu się powstrzymać, z ust wyrwał mu się cień chichotu. I tak bolało.

Chłopak przyglądał mu się przez chwilę, po czym gestem poprosił Olmisa o pomoc. Rozebrali go z odrażających łachów, jakimi stały się jego ubrania. Kiedy rozchylili poły płaszcza, z ich ust wyrwał się przerażony okrzyk. Seregil potrafił sobie wyobrazić, jak musiał teraz wyglądać.

- Kto ci to zrobił? - spytał natarczywie Alec.

- W ciemności potknąłem się i upadłem - odpowiedział z westchnieniem po chwili namysłu.

- Prosto do wygódki, sądząc po smrodzie - wymamrotał Olmis, mocując się z bryczesami.

Chłopak oczywiście wiedział, że kłamał. Seregil mógł to odczytać z cienkiej kreski zaciśniętych mocno warg, kiedy ten pomagał służącemu przeprowadzić go, ułożyć w ciepłej kąpieli i zmyć ślady nocnej bójki.

Prawdopodobnie starali się być delikatni, Seregil był jednak zbyt obolały, by to docenić. Cudowna lekkość, którą czuł wczorajszego wieczoru, zniknęła. Euforia ulotniła się i odczuwał teraz jedynie nieustający, tępy, przyprawiający o mdłości ból. Zamknąwszy oczy, wytrzymał kąpiel, wyjście z wanny i opatulanie miękkim kocem. Pozwolił, by jego umysł odpłynął daleko od przytłaczającego pulsowania w głowie.

- Powinienem wezwać Mydri - mówił Olmis, a jego głos ledwie docierał do uszu pobitego.

- Nie chcę, by ktokolwiek widział go w tym stanie. Nie jego siostra, a już na pewno nie księżniczka. To się nigdy nie wydarzyło - odpowiedział mu Alec.

Bardzo dobrze, tali - pomyślał. - Ja sam też nie chcę się później z tego tłumaczyć. Nie umiałbym.

 

Obudził się w miękkim łóżku, wsparty o poduchy. Rozejrzał się zdezorientowany, aż w końcu rozpoznał grę światła na delikatnej, marszczonej zasłonie ich łoża.

- Spałeś cały dzień.

Poruszając samymi tylko oczami dostrzegł Aleca siedzącego na krześle ustawionym blisko łóżka. Na jego kolanach leżała otwarta książka.

- Gdzie... - wychrypiał.

- Tak więc przewróciłeś się, tak?

Zamykając z trzaskiem książkę, chłopak pochylił się, by przysunąć mu do ust najpierw kubek z wodą, a następnie drugi, o innej zawartości. Seregil żywił gorącą nadzieję, że słodki, podobny do mleka napar okaże się być albo przeciwbólowym wywarem albo szybko działającą trucizną. By wypić, musiał nieznacznie unieść głowę, jednak nawet ten minimalny ruch sprawił, że gardło i kark naprężyły się pod wpływem fali ognistego bólu. Przełknął tak szybko, jak tylko zdołał i opadł na poduchy, modląc się, by nie zwymiotować. To wymagałoby zbyt wiele ruchu.

- Powiedziałem wszystkim, że w nocy zmorzyła cie gorączka. - Tym razem nie miał wątpliwości. Alec z trudem hamował gniew.

W otumanionym umyśle Seregila coś zaskoczyło.

- Nie poszedłem na przeszpiegi bez ciebie.

Z całego serca pragnął odczuć chociaż część wczorajszej euforii, by ta podtrzymała go teraz na duchu. Ta jednak ulotniła się dawno temu, pozostawiając go bez sił i w depresji.

- Więc co to było? - tamten domagał się wyjaśnień, ściągając z niego koc. - Kto ci to zrobił? I dlaczego?

Zerkając w dół zobaczył profesjonalnie zabandażowane żebra, ściśnięte wystarczająco mocno, by ulżyć mu w bólu i pomóc popękanym kościom zrosnąć się. Całą resztę nagiego ciała pokrywała imponująca mozaika złożona z sińców różnego kształtu i koloru. Kwaskowaty smród moczu zastąpił mdły zapach jakiejś ziołowej maści. Mógł dostrzec tłusty poblask, jaki dawała jego skórze.

- Opatrzył cię Nyal. - Poinformował go Alec, zastępując pościel dłońmi o dotyku  znacznie delikatniejszym niż ton jego głosu. - Poczekałem aż wszyscy odejdą i dopiero wtedy go przyprowadziłem. Oprócz Olmisa nikt o tym nie wie.  Powiedziałem im, by zatrzymali to dla siebie. A teraz, kto to zrobił?

- Nie wiem. Było ciemno. - Faie zamknął oczy. To nie było kłamstwo, przynajmniej w większej części. Z imienia znał tylko jednego z nich, Emiela í Moranthi, siostrzeńca khirnari. Kheeta wspomniał, że między tamtym i Aleciem nie jest najlepiej, nie chciał jednak powiedzieć nic więcej.

Jeśli chcesz się mścić, tali, daj sobie spokój. Szala wciąż zbyt mocno przechyla się na stronę Haman.

Kiedy już zamknął oczy, wiele trudu kosztowało go ponowne ich otwarcie. Mleczny napar bez wątpienia był jakimś środkiem przeciwbólowym, a on z chęcią poddał się jego otępiającemu wpływowi. Po chwili usłyszał westchnienie chłopaka.

- Kiedy następnym razem najdzie cię ochota na „upadek”, powiesz mi o tym, jasne?

- Postaram się - wyszeptał, zaskoczony nagłym ukłuciem łez, które zakręciły się pod powiekami. Na czole poczuł muśnięcie ciepłych warg.

- I następnym razem załóż swoje własne, cholerne ubranie.

 

Z powodu nalegań Aleca, „gorączka” Seregila potrwała jeszcze cały następny dzień.

- Ja będę miał na oku Torsina i Viresse - powiedział chłopak, zabraniając mu wstawania z łóżka. - Jeśli zdarzy się cokolwiek interesującego, przekażę ci najdrobniejsze nawet detale.

Prawdą było, że stan Seregila nie pozwalał mu na jakiekolwiek dyskusje. Krótka wyprawa do nocnika zaowocowała bólem w tak wielu miejscach, że nie chciał o tym nawet myśleć, dokonał tego jednak samodzielnie. Sikał krwią i dziękował tym z bogów, którzy wciąż go słuchali, że Alec nie wczuł się w rolę pielęgniarki na tyle, by to sprawdzić. Będzie musiał powiedzieć pokojowemu, by trzymał język za zębami. Cóż, jeśli będzie musiał, zapłaci mu. Przetrwał już gorsze kuracje i wiedział, że nie ma sensu martwić ukochanego jeszcze bardziej.

Zostawio...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin