Polscy stygmatycy1.doc

(117 KB) Pobierz

STYGMATYCY

 

Na terenie parafii w miejscowości Gadomskie (Wykrot) w roku 1993 staraniem ks. Zdzisława Mikołajczyka przy pomocy finansowej ks. Romana Hoppe z Kanady wybudowano klasztor i kościół pw. Miłosierdzia Bożego. Kościół konsekrowany 11.07.1999 r. przez Biskupa łomżyńskiego S. Stefanka.
Kościół filialny pw. Miłosierdzia Bożego w GADOMSKICH - Wykrot, (Siostry Kapucynki)

Stygmatyk Stefan Gwiazda był inicjatorem tej budowli.

Adres internetowy - Diecezja Łomżyńska

Historia Stygmatyka Stefana Gwiazdy

Gadomskie to kilkanaście chałup wśród łąk. Stefan Gwiazda jeszcze przed wojną skończył trzy klasy, potem pracował w polu. W 1990 r. grabił siano, gdy starsza pani poprosiła o kawałek chleba po chwili jej nie było. Nie był przesadnie religijny, ale pomyślał: Matka Boża. Dariusz Gwiazda, syn: „Ciężko było zrozumieć, sąsiedzi też nie chcieli wierzyć. Zresztą tata sam sobie nie wierzył”. Były jednak kolejne widzenia. Z Polski zaczęli przyjeżdżać ludzie, nawet po trzydzieści autokarów, choć czasem wyzywano ich od Jehowych. Ksiądz Zdzisław Mikołajczyk, proboszcz: „Powiedziano mi, że coś tam jest, więc spotkałem się z Gwiazdą. «Chyba u ciebie troszeczkę nie w porządku z głową. Daj spokój, rodzinę masz, ośmieszysz się». „Zawsze był posłuszny księdzu, ale nie wtedy. Sześć lat więc tam nie jeździłem. Biskup też sugerował, żeby dać spokój. Przeszkadzałem w budowie kościoła, który Gwiazda stawiał”. Dlatego w papierach stało, że to budynek prywatny. Powstał dzięki księdzu Romanowi Hoppe z Kanady, który przyjechał na wieść o objawieniach i został na stałe: „Czasem mur jakby sam rósł, chyba aniołowie budowali”. Konsekrował go nowy biskup, który uważał, że „gdzie są ludzie, tam powinien być ksiądz”. Do klasztoru, jak chciała Matka Boża, sprowadziły się siostry kapucynki. Gwiazda często skarżył się na ból w dłoniach. W 1995 r. pojawiły się rany Syn: „Zobaczyłem strugę cieknącą z ręki. «Skaleczyłeś się?». «W nocy tak się stało»”. Niebawem krew pojawiała się też na stopach i boku. Robił okłady ale sączyła się cały czas. W piątki obficie, tracił wówczas przytomność. Potem zastygała w strupy. Bolało, lecz nie próbował leczyć: Zakładał tylko rękawiczki bez palców, a do butów o dwa numery za dużych kładł gazę. Proboszcz nie był ciekaw ran („nie chciałem wnikać, nie chciałem wierzyć”), choć stygmaty oglądali wikariusze z parafii. Ksiądz Hoppe: „Jednej studentce, która sobie kpiła, krew buchnęła na twarz jak z fontanny woda”. Świadkowie: „Gdy pojechał do Rzymu, krew strasznie ciekła. Pachniało, jakby róż było nie wiadomo ile. Podczas objawień mówił obcymi językami, komunikant sam pojawiał się na języku. Całą mszę świętą czytał, nawet słowa nie zmienił, a przecież nie umiał czytać. Krzyżyk dawał całować, ale jak ktoś był niegodny to Jezus odwracał się od niego. Kolano miał strzaskane, jednak klękał na oba. Pieniądze w sposób cudowny znajdował. Był pokorny: pozwolił zrobić tylko jedno zdjęcie „ran”. Syn: „Miał wrzody na żołądku, zrosty na płucach, kamienie nerkowe, zawroty głowy, duszności w nocy po podwórku chodził, by powietrza złapać. Dwa lata temu przeszedł a w Ostrołęce operację żołądka. Widział, że rany znikają, więc chciał do domu. Zmarł dwa dni później. Zostało troszeczkę strupka na jednej ręce na znak i czerwona plamka”.

Stygmatyczka Wanda Boniszewska

  

Rok wydania 2004

Wiosną 2003 roku, w 25-lecie Pontyfikatu Ojca Świętego, po 95 latach odeszła od nas Siostra Wanda Boniszewska, stygmatyczka ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Była to niewiasta wybrana, która została obdarzona niezwykłymi darami Bożymi a o których dowiadujemy się dopiero po jej śmierci. Ta niezwykła charyzmatyczka, żyła w ukryciu. O jej stygmatach wiedzieli tylko nieliczni. W książce zebrano i opisano wiele faktów i zdarzeń jakie miały miejsce za życia s. Wandy. Źródłem tej pracy był dziennik siostry w którym odnotowywała także kierowane do niej słowa Chrystusa.
Książkę wydano za zgodą Władz Kościelnych Kurii Metropolitarnej Warszawskiej pod koniec roku 2003.



ŚWIADEK MILCZĄCY. Wanda Boniszewska (1907-2003)
Siostra Wanda Boniszewska obdarzona została przez Boga wieloma szczególnymi darami, a ten rys jej osobowości jest wyraźnie czytelny. Szanowała każdego człowieka bez względu na to kim on był, bo Bóg go szanuje i kocha. Chyba szczególnie rozumiała słowa Chrystusa: "Coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Na swoich, jakże słabych fizycznie ramionach, w swoim mizernym fizycznie ciele, nosiła przez całe długie, bardzo długie życie, cierpienie Chrystusa, (stygmaty) by braciom najmniejszym ulżyć, by pomóc im do zbawienia(...)  Henryk Kardynał Gulbinowicz Acybiskup Metropoluita Wrocławski

Życiorys Wandy Boniszewskiej - Stygmatyczki

Trzy siostry Boniszewskiej wstąpiły do zgromadzenia ona też chciała. Wybrała siostry od aniołów W 1934 r. , w Pryciunach pod Wilnem usłyszała, że jej „życie będzie na krzyżu” tak pojawiły się stygmaty. Jedna z sióstr, Rozalia, przykładała do ran płótna sześć razy złożone, jednak i tak przesiąkały: „Widziałam, jak w czasie przeżyć z rąk i nóg krew żywo tryskała. Płynęła z oczu i często z głowy”. Otwierała się też rana na prawym boku, prawe ramię miała starte do krwi, a tułów, pokryty szramami. Mówią, że brała na siebie choroby innych (po uratowaniu kapłana przed powieszeniem miała, na szyi powróz), lewitowała podczas modlitwy, znała przyszłość, miesiącami nie jadała... Zgromadzenie nie, traktowało tego poważnie, i Siostry odnosiły się z rezerwą, matka przełożona radziła modlić się o cofnięcie ran. Nie posłuchała. Sykstus Gajdel, dolorysta: „W 1942 r. , w obawie przed aresztowaniami Wandzia zabrała mnie saniami do Pryciun. Wieczorami siadywaliśmy na oszklonej werandzie. Sama chciała rozmawiać na temat cierpienia. Bez przerwy zaciągała sweter: rękaw trzymała w zaciśniętej dłoni, ale kilka razy sam zjechał. Widziałem blizny czerwone, zbolałe. Pamiętam, że w Wielki Piątek był popłoch, bo prawie umierała, a w Wielką Sobotę pierwsza biegła do jadalni”. W 1948 r. proboszczem w niedalekich Bujwidzach został ksiądz Jan Pryszmont, emerytowany profesor Akademii Teologii Katolickiej: przyjeżdżał odprawiać msze dla sióstr, które nie wyjechały do Polski. Ma szafkę wypełnioną dokumentami, w tym wykaligrafowany dzienniczek siostry Wandy i zapiski jej spowiednika, choć wiele zakopano w słoju pod drewutnią dziś nie do znalezienia. Zachowało się zdjęcie postaci w kitlu badającej siostrę z bandażami na rękach. Do Wilna wysyłano także jej krew, ale lekarze niewiele rozumieli znaleźli gruźlicę (dlatego komunię świętą przyjmowała ostatnia, nie jadała w refektarzu) i proponowali odmę. Podejrzewano też żylaki, nerwicę, psychozę na krzyż, nieznaną chorobę. W 1944 r. trafiła do przytułku dla nieuleczalnie chorych. W latach 1950 1956 (stygmaty pojawiały się już nieregularnie) siedziała w więzieniu w Wierchnij Uralu, gdzie kopano ją, bito, rażono prądem i drwiono: „Ot i święta, kuglarka”, „Wyleczyć was nie potrafi żadna medycyna”. W 1958 r., po repatriacji, skierowano ja do szpitala psychiatrycznego, a do akt dołączono fotografię rąk z podpisem: „Przejaw szarlatanerii”. W 1980 r. sama pisała: „Sześć lat nie było oznak, tylko rana boku i głowy pozostały ból także”. W 1988 r. zamieszkała w domu zgromadzenia w Konstancinie: o przeszłości milczano, ale siostry zauważyły na dłoniach małe ślady.
 

Katarzyna Szymon - Stygmatyczka 

 

Za to Katarzyna Szymon stygmaty pokazywała chętnie. Otrzymała je w Wielki Post 1946 r. Pracowała jako sprzątaczka, w latach 80, osiadła w Kostuchnie pod Katowicami: trzeba wejść po stromych schodach, w pokoiku święte obrazy i figurki, stary tapczan. Przyjmowała tu tysiące osób: wiele się nawracało, dlatego wzywał ją UB. Wszyscy nazywali ją Katarzynką. Ojciec Tymoteusz Hułas, paulin z Jasnej Góry: „Ktoś poprosił, żeby pokazała nogi, bo jest niewiernym Tomaszem. Nie mogła zdjąć pończoch, bo przyschły do strupów. Rana była, mięso czerwone. Aż przykro patrzeć". Do tego grube strupy na rękach, z których krew wychodziła kroplami. Czasem wytryskiwała na kilka centymetrów, co widział sekretarz prymasa Wyszyńskiego. Z oczu szły krwawe łzy (proszono, żeby ich nie zmywała dlatego zdjęcia tak poruszają). Ludzie całowali rany i dostawali bandaże, które potem w tramwajach pachniały "piękniej niż róże". Zmarła w 1986 r. Anna Cybulska z Konstancina trzyma chustę z głowy z czerwonymi plamkami: "moja relikwia, chociaż wycięłam z niej już dwa fragmenty". Kierowca, który woził Katarzynkę, zostawił na pamiątkę zakrwawiony samochód. Dla Stefana Budzyńskiego, który o Katarzynce napisał książkę, o niechęci Kościoła zaważyły właśnie błędy teologiczne, prymitywizm śląskiej gwary przedpoborowy model religijności. Mimo setek świadectw, proces beatyfikacyjny nie rusza. Ale biskup interesował się tym przypadkiem: powołana przez niego komisja uznała, że rany to wynik histerii na tle rozbudzonej wyobraźni religijnej. Nawet profesorowi Franciszkowi Kokotowi, nefrologowi ze Śląskiej Akademii Medycznej, który wtedy utrzymywał, że cud, dziś wygląda na to, iż Katarzynka rany zadawała sobie sama. Ale jeszcze w dniu pogrzebu krwawiły, więc wzywano zdumionych lekarzy.

 

 Zapach miłości

Tylko wobec ran św. Franciszka z Asyżu nikt nie miał wątpliwości, choć co mogła rzec średniowieczna medycyna? Później wielu stygmatyków podejrzewano o ataki histerii, katalepsji, konwulsji, chociaż w przeciwieństwie do chorych w ekstazach zawsze zachowują świadomość. Badały ich liczne komisje. Ojcu Pio wkładano palce w rany i plombowano opatrunkami z pieczęciami, aby mieć pewność, że ich nie rozdrapuje.
 

Wraca pytanie o cel: czy człowiek chce zdobyć uznanie, czy przeżyć treść związaną z ranami stąd różnica między siostrą Wandą i Katarzynką. W San Giovani Rotondo powstał ogromny szpital na pustkowiu. Może właśnie dlatego Ojciec Pio miał stygmaty?.
 

Jadwiga Bartel Stygmatyczka

W 1947 r., gdy Jadwiga Bartel cerowała pończochy, zamknięte drzwi otworzyły się i stanął przed nią mężczyzna, który obiecał łaski za pobożność. Sąsiadka na podwórku pytała potem: "Co pani ma takie czoło skrwawione?". Bartel nie miała jednak ran: krew wydostawała się porami jako krwawy pot. "Co piątek widziała krzyż, z którego biły strzały leżała wtedy przez kilka godzin. Raz na czole naliczyłem 22 krople" mówi ksiądz Alfons Wąsik, który odwiedzał ją w Radominie. "Mieszkała w szopie z zapadniętą podłogą. Dwoje dzieci zmarło jako wcześniaki. Mąż ją bił, przez co straciła słuch czytała z ruchu warg. Raz wygonił na noc do stogu, a rano dziwił się: „Że ty jeszcze żyjesz”. Potem chciał zrobić na niej interes. Powiadał ludziom: chodźcie do mnie. I milicja się dowiedziała, a takie rzeczy tępili. Wysyłali ją na badania, ale nic nie stwierdzono. Bartel poczytywała to jako ofiarę, była bardzo pobożna. Wielu wątpiło także w krwawiące figurki, widzenia, zasklepienie pękniętej czaszki chłopcu czy zmianę grupy krwi lekarce, by mogła rodzić. Ale kardynał Wyszyński wysłał jej obrazek: "Stygmatyczce prymas", a podwórze bywało pełne pielgrzymów, nawet gdy proboszcz zabronił.

Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy powiał wiatr wolności, głośno stało się w Polsce o stygmatyczce - Jadwidze Bartel. Około 40 lat wcześniej na czole prostej kobiety pojawiła się pierwsza rana. Później krwawiące stygmaty ukazywały się na rękach i nogach. Ówcześni funkcjonariusze służby bezpieczeństwa chcieli usunąć najbardziej rzucające się w oczy znaki na czole, by nie wzbudzały zainteresowania religią. Oczywiście nic z tego nie wyszło.

Pani Jadwiga Bartel tak opisywała początek tych niezwykłych zdarzeń:

"... w lutym 1950 roku Pan Jezus objawił mi się wieczorem. Męża nie było w mieszkaniu, bo poszedł do sąsiada. Drzwi były zamknięte, a ja śpiewałam "Dobranoc, Głowo Święta". Drzwi się otworzyły. Stanął przede mną Mężczyzna i powiedział: - Pokój tobie, córko moja. Nie lękaj się, ja, Pan Życia i Śmierci, Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej obdarzę cię łaskami za pobożność i cierpliwość. Bądź mężna a po życiu doczesnym dam ci miłość. Zostań w pokoju módl się za grzeszników. - W okamgnieniu Pan Jezus znikł. Tego wieczoru nie mogłam zasnąć."

Krwawienia zaczęły pojawiać się w każdy piątek. Pani Jadwiga po południu zamykała się w pokoju kładła na łóżku w nogach pojawia się jaśniejący krzyż, który promieniując otwierał rany. Była wtedy bezwładna i nie mogła się ruszać. Po pewnym czasie wszystko wracało do normy. Pani Bartel w odróżnieniu na przykład od Ojca Pio miała stygmaty przemiennie. Najczęściej na czole w postaci krwawiącego potu. Był przypadek, że przez 33 dni krew leciała jej z prawego boku. Według relacji wielu świadków za jej pośrednictwem dokonało się wiele uzdrowień. Jeden z uzdrowionych, Zenon Pawlak, tak relacjonował to zdarzenie:

"Na głowie miałem guzy nowotworowe, wobec których lekarze okazali się bezsilni. Zwróciłem się o pomoc do stygmatyczki, bo wiedziałem, że Pan Jezus jej kiedyś oznajmił, że wszystko, o co będzie prosić otrzyma. Matka-stygmatyczka przytuliła mnie do siebie i powiedziała wymownie:

„szkoda by cię było dzieciaku."

Po tym spotkaniu guzy zmalały i w końcu całkowicie znikły.

Jadwiga Bartel nie miała łatwego życia. Była siedemnastym dzieckiem w biednej, wiejskiej rodzinie. Wydana za mąż przez rodzinę trafiła na człowieka okrutnego, który ją wielokrotnie bił co stało się przyczyną utraty przez nią słuchu. Dwoje jej dzieci zmarło w niemowlęctwie. Kiedy otrzymała stygmaty była nękana przez ówczesne UB z prawdopodobną próbą jej uśmiercenia.

Wszystko to poczytywała ona jako ofiarę składaną Jezusowi i Bogu.

W latach dziewięćdziesiątych zaczęło do niej zjeżdżać wielu pielgrzymów.

Każdego 13-tego danego miesiąca na pamiątkę objawień fatimskich odbywały się tam przy drewnianym krzyżu z kapliczką uroczyste nabożeństwa Maryjne.

Gromadziły one nawet po kilka tysięcy osób. Dodatkowe poruszenie wywołało pojawienie się 9 lutego 1992 roku na figurce Matki Bożej Niepokalanej krwawiące łzy. Kilka lat wcześniej podobnymi łzami płakał jeden z czarno-białych obrazków Matki Bożej jakie trzymała w pokoju.

Stygmatyczka z Radomina była również mistyczką. Miała dar jasnowidzenia.

Przekazywała ostrzeżenia od Matki Boskiej, której duch podobny był do tego mówiono w Fatimie i co przekazuje się w Medjugorje.


Stygmatyczka z Mątowów

Kościół w Polsce ma swoją średniowieczną stygmatyczkę, osobę cokolwiek zapomnianą, choć niezwykłą. Matka dziewięciorga dzieci, mistyczka, niestrudzony pielgrzym po sanktuariach Europy, w końcu mniszka, zamurowana na własne życzenie przy katedrze w Kwidzyniu. Mowa o bł. Dorocie (1347-1394), urodzonej w Mątowach koło Malborka, na terenie należącym wówczas do Prus, a właściwie do państwa będącego we władaniu zakonu krzyżackiego. Dorota pochodziła z rodziny holenderskich osadników osiadłych na Żuławach. Pod wpływem religijnej matki wcześnie rozpoczęła pracę nad sobą, ucząc się wytrwałej modlitwy, ascezy i postu.

Wewnętrzna siła skłaniała Dorotę ku coraz surowszym postom i modlitwom, powtarzały się ekstazy i wizje, o czym wiedzieli jej spowiednicy, a także kilku innych duchownych, którzy się nią zaopiekowali. Był wśród nich znany teolog - Jan z Kwidzyna, który opisał m.in. wydarzenie, nazwane przemianą serca: 'Miało to miejsce w 1385 r., podczas modlitw w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdańsku. W czasie uroczystości kościelnej Dorota klęcząca w tłumie zobaczyła Chrystusa, który zbliżył się do niej i zabrał jej serce, a dał nowe, gorące i napełniające ją wielką radością i miłością do Boga". W opisie Jana z Kwidzyna fakt ten potraktowany jest jako zdarzenie cudowne, polegające na fizycznej wymianie serca. Niewątpliwie przemiana serca u bł. Doroty była początkiem jeszcze intensywniejszych przeżyć mistycznych.
Śmierć męża (1390 r.) uczyniła Dorotę osobą zupełnie wolną; jedyna żyjąca córka Gertruda-Elżbieta wstąpiła do zakonu benedyktynek w Chełmnie. Ekstazy i stany mistyczne stały się odtąd częstsze, dlatego Dorota postanowiła przenieść się do Kwidzyna, aby być w pobliżu swego kierownika duchowego, który był kanonikiem i dziekanem kapituły katedralnej (Kwidzyn był wówczas stolicą diecezji pomezańskiej). Tam, po uzyskaniu biskupiego zezwolenia, Dorota został zamurowana w celi przylegającej do katedry. Teolog Jan przynosił jej codziennie Komunię św. i wysłuchiwał opisu objawień, które skrzętnie spisywał. Po ostrej zimie, wyczerpana pokutą, Dorota zmarła w 1394 roku. Jan z Kwidzyna spisał jej biografię, rychło też wszczęto proces kanonizacyjny, który na skutek wojen krzyżackich, a potem sekularyzacji Prus, nigdy nie został zakończony. Jednak przy jej grobie, w krypcie katedry, odprawiano codziennie Mszę św. o rychłą beatyfikację, zawieszono też w katedrze obraz przedstawiający Dorotę w aureoli, przy którym składano liczne wota. Do grobu Doroty pielgrzymowano z Prus, Polski, Litwy i Czech. W 1410 r. przybył tu Władysław Jagiełło wracający z wojskiem spod Grunwaldu. Już w XV w. Stolica Apostolska zezwoliła celebrować w Mątowach Mszę św. na cześć Doroty.

Od młodzieńczych lat Dorota nosiła stygmaty. Jan z Kwidzyna zeznał, że rany Doroty zmieniały się, nie zawsze krwawiły, choć ich noszenie wiązało się z ogromnymi cierpieniami. Swoistym świadectwem o stygmatycznych zranieniach Doroty jest poświęcona jej ikonografia. Od samego początku przedstawia się Błogosławioną trzymającą w ręku albo strzały, albo miecze skierowane we własne serce.

 

Kościół parafialny p.w. św. Piotra i Pawła we wsi Mątowy Wielkie zbudowany w 1340 r. - murowany gotycki. Urodziła się tu błogosławiona Dorota Schwartze, wysławiona męczeńską śmiercią w zamurowanej celi katedry kwidzyńskiej. Wiejski kościół jest miejscem kultu Błogosławionej Doroty z Mątowów. Wioska Matowy lokowana w 1383 roku. Kościół pochodzi z wcześniejszego okresu z 1340 roku. Jest to okazała budowla z wieżą z drewnianym hełmem widocznym z daleka. Kościół jest budowlą ceglaną z dwoma nawami i polichromowanym stropem beczkowym. W 1347 roku urodziła się tutaj Błogosławiona w roku 1976 Dorota z Mątowów. Część życia do śmierci 25.VI.1397r. spędziła zamurowana w pustelni katedralnej w Kwidzynie. Tam spoczywają jej zwłoki u których po zwycięstwie pod Grunwaldem modlił się Władysław Jagiełło. Przy kościele była do niedawna zabytkowa, drewniana chata kryta strzechą, niestety została rozebrana. Strażnica wałowa widoczna na wale przeciwpowodziowym pochodzi z XIX wieku.
 

KRWAWIĄCE RANY

Świętemu Franciszkowi objawia się Chrystus; na ciele zakonnika widoczne ślady Jego męki.
Historia Kościoła zanotowała ponad 330 przypadków stygmatów. Najwięcej we Włoszech i we Francji, ale też w Belgii, Portugalii, Szwajcarii, Holandii, Polsce, na Węgrzech, a nawet w Peru. "Polskie rany" pojawiają się częściej u zakonnic; na siedem stygmatyczek przypada tylko jeden mężczyzna - na ogół członek zakonu cystersów, franciszkanów i dominikanów. Pierwszym stygmatykiem był prawdopodobnie św. Paweł. "Odtąd niech nikt mi przykrości nie sprawia, albowiem ja stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim". W pełni jednak udokumentowany jest dopiero przypadek św. Franciszka z Asyżu. W 1224 roku, podczas modlitwy, na dłoniach i stopach świętego pojawiły się dziwne wypustki ścięgien, do złudzenia przypominające gwoździe skierowane ostrą końcówką na zewnątrz. Krew sączyła się z ran na dłoniach i nogach, a także z boku, w który Chrystus został ugodzony włócznią przez rzymskiego żołnierza.
Stygmaty przybierają różną formę - od zaczerwienienia skóry po nigdy nie gojące się, krwawiące rany. Pojawiają się nie tylko na stopach i dłoniach, lecz również wokół innych ran Chrystusa - od korony cierniowej i przebitego boku do wychłostanych pleców. Czasem stygmatycy płaczą krwawymi łzami. Bywa, że znaki ujawniają się dopiero po śmierci. Tak było w przypadku św. Katarzyny ze Sieny. Przez pięć lat cierpiała niewyobrażalne katusze, a gdy umarła w 1380 r., na jej ciele ukazały się rany.

Zazwyczaj stygmaty krwawią najsilniej w każdy piątek albo podczas Wielkiego Tygodnia, potem zabliźniają się w tajemniczy sposób. Występują u osób w różnym wieku - słynna Teresa Neumann i Jane Hunt miały 28 lat, św. Franciszek z Asyżu - 42, Ojciec Pio - 31, jedyna czarnoskóra stygmatyczka Cloretta Robertson - niespełna 11 lat, a XVII-wieczna sycylijska zakonnica Delicia di Giovanni - 65 lat.
Znaki mogą zniknąć po paru latach albo trwać nieprzerwanie aż do śmierci. Są widoczne w różnych miejscach: pośrodku dłoni, tak jak na obrazach religijnych, choć prawdziwym ukrzyżowanym skazańcom przebijano nadgarstki; Święty Franciszek miał ranę od włóczni na prawym boku, Ojciec Pio i Teresa Neumann - na lewym. U niewielu osób pojawia się znamię od niesienia krzyża - na prawym albo na lewym ramieniu.

Zaskakująca jest ilość krwi, którą tracą stygmatycy. Ojciec Pio tracił jej pół filiżanki dziennie, Jane Hunt pół litra. Z rany zakonnicy Franceski de Scrrone tryskała krew tak gorąca, że pękały gliniane naczynia, do których spływała.
Niemal w każdym przypadku stygmatycy są pobożnymi katolikami żyjącymi w ubóstwie, często też na długie lata przykutymi do łóżka ciężką chorobą - jak np. sparaliżowana i niewidoma po pożarze Teresa Neumann. Są to ludzie, którzy przeżyli bardzo trudne chwile w życiu albo czują potrzebę umartwiania się.
Ojciec Pio miał organizm wyniszczony długotrwałymi postami i gruźlicą, Angielka Teresa Higginson strasznie przeżyła śmierć młodszego brata i serię wypadków. Postanowiła więc "karać" swe ciało spaniem na worku wypełnionym kłującymi gałęziami i przykładaniem sobie do piersi rozżarzonych węgli. Jane Hunt miała ojca sadystę, przeżyła też dwa poronienia. Stygmaty pojawiły się u niej na krótko po tym, gdy postanowiła spotkać się z ojcem i wybaczyć mu, że tak bardzo ją skrzywdził.

Krwawiące znaki zjawiają się najczęściej podczas szczególnie żarliwych modłów przypominających trans, i towarzyszących im wizji. Święty Franciszek ujrzał podczas modlitwy uskrzydlonego serafina, Jane Hunt - twarz Chrystusa i Matkę Boską. Nawet u Cloretty Robertson, nie pasującej do opisu osoby podatnej na stygmaty, znaki można wytłumaczyć przeżyciem religijnym. Wprawdzie była baptystką, ale tydzień przed Wielkanocą przeczytała książkę o ukrzyżowaniu, a potem obejrzała w telewizji film na ten temat, który bardzo ją wzruszył. Stygmatycy są więc osobami szczególnie wrażliwymi, czasem wręcz ze skłonnością do histerii.

Niezwykłe zdolności niektórych stygmatyków zakrawają na cud. Ojciec Pio, podobnie jak Teresa Neumann, bywał w kilku miejscach równocześnie; miał również dar uzdrawiania. Leczyły także polska stygmatyczka Jadwiga Bartel oraz Jane Hunt. U niej, wraz z krwawiącymi ranami, pojawił się dar jasnowidzenia. Wielu stygmatyków potrafiło przepowiedzieć przyszłość czy choćby datę swojej śmierci. Ramię XVI-wiecznej zakonnicy Stefany Quinzani stawało się dłuższe, gdy przeżywała moment przybicia Jezusa do krzyża. Skóra ciemniała, jakby ktoś rzeczywiście wbił w nią gwóźdź. A gdy Matka Joanna od Aniołów z Loudun wpadała w trans, brzuch jej pęczniał, jakby była w ciąży, język powiększał się i czerniał.

Stygmatycy nie potrzebują wiele snu, wystarczą im dwie, trzy godziny. Są niezwykle wyczuleni na światło, zapach i hałas. Ostrość ich słuchu wydaje się czystą abstrakcją - słyszą szept z odległości 100 metrów. Niektórzy potrafią również obejść się bez jedzenia; wystarcza im codzienne przyjmowanie komunii i łyk wody. Teresa Neumann "odżywiała się" w ten sposób przez 35 lat. Jej układ pokarmowy uległ zanikowi, co potwierdzili lekarze. Ojciec Pio zadowalał się jednym skromnym posiłkiem dziennie, zapewniającym mu 300 kalorii - a niezbędne minimum to 2000.

Obecnie

Wiadomo, że obecnie żyje w Polsce zakonnica, która nosi stygmaty, lecz jak siostra Wanda otoczona jest ścisłą tajemnicą.

Literatura jest uboga. Słowo stygmaty pochodzi z greki: oznacza znak, piętno, znamię. Wedle teologii to odbicie ran Chrystusa na krzyżu w koronie cierniowej, ale także ślady bicza na plecach, otarcie na ramieniu oraz krwawe łzy wiele osób miało też na palcu obrączkę. Stygmatycy przeżywają Jego mękę (dlatego krwawią głównie w piątki), ale choć w tamtych czasach skazańców przybijano za nadgarstek (jak na całunie turyńskim), tylko jedna stygmatyczka miała rany w tym miejscu, pozostali na dłoniach. Ksiądz Stanisław Urbański, dziekan teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, mówi, że lokalizację-stygmatów determinuje ikonografia, niekoniecznie zgodna z prawdą historyczną. U św. Gemmy Galgani pręgi od biczowania były identyczne, jak na jej ulubionym krucyfiksie, a ludzie w ekstazie mają ręce lekko ugięte: na krzyżu nie byłoby to możliwe, ale oznacza dobrowolność męki. Ale bywają też osoby które mają rany na całej głowie, jakby zamiast korony cierniowej był czepiec (znów jak na całunie), co już z ikonografią zgodne nie jest. Stygmaty wymykają się bowiem definicjom. Przybierają różne formy: od zaczerwienienia skóry po rany na wylot. Stygmaty potrafią zniknąć po kilku dniach i trwać do śmierci. Jak odróżnić je od zwykłych ran? Znowu teologia: pojawiają się spontanicznie, nie ropieją, nie goją, emanują woń kwiatów. Niektórzy mają stygmaty ukryte, które tylko sprawiają ból sekcja zwłok wykazuje wtedy znamiona pod skórą. W wielu relacjach pojawiają się świetliste promienie. Ranami obdarowywani są katolicy, ale stwierdzono je także u Cloretty Robertson jedynej baptystki i zarazem czarnoskórej stygmatyczki. Pierwszym stygmatykiem był św Paweł, który pisał: „Na swoim ciele noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa”. W dziejach naliczono ich ponad trzystu (najwięcej we Włoszech i Francji, ale też w Peru zdecydowana większość to kobiety), choć Kościół karbonizował zaledwie dwudziestu. Do wielu odnoszono się sceptycznie (Święte Oficjum wydało dekret wzywający do „opamiętania się” w sprawie Ojca Pio i zakazały mu odprawiania mszy), a czasem nawet prześladowano w więzieniach. Dopiero Sobór Watykański II zmienił kanon zabraniający pisania o nowych zjawiskach mistycznych bez imprimatur władz kościelnych. Skąd ta nieufność? Ks. Urbański przypomina, że o świętości człowieka nie świadczą stygmaty tylko heroiczność jego cnót, która wykazywana jest w procesie beatyfikacyjnym może się on rozpocząć w pierwszą rocznicę śmierci, a zakończyć jak w przypadku Doroty z Mątowów nawet 600 lat później. Dlatego kapucyn Gabriel Bartoszewski, który prowadzi w Polsce procesy beatyfikacyjne, ucina dyskusję: „Potrzeba studiów To wszystko”. To on będzie zajmował się przypadkiem stygmatyczki Wandy Boniszewskiej, za której wstawiennictwem dokonywane są już cuda po potwierdzeniu kanonicznym przydadzą się w procesie.
 

Niektórzy święci i błogosławieni, którzy mieli widoczne lub ukryte stygmaty

św. Franciszek z Asyżu (1182-1226)
św. Gertruda Wielka (1256-1302)
św. Katarzyna ze Sieny (1347-1380)
bł. Dorota z Mątowów (1347-1394)
św. Franciszka Rzymska (1384-1440)
św. Katarzyna z Genui (1447-1510)
św. Teresa z Avila (1515-1582)
św. Katarzyna z Ricci (1535-1550)
św. Magdalena z Pazzi (1566-1607)
św. Jan Boży (1495-1550)
św. Jan od Krzyża (1535-1591)
św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690)
św. Weronika Giuliani (1660-1727)
św. Gemma Galgani (1879-1903)

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin