Thompson Vicki Lewis - Skradziony pocałunek (Harlequin Temptation 195).pdf

(694 KB) Pobierz
Microsoft Word - Thompson Vicki Lewis - Skradziony pocałunek.doc
THOMPSON VICKI LEWIS
Skradziony pocałunek
Rozdział 1
- Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spotkanie z
twoją córką. - Ernie Tremayne leżał samotnie w białym szpitalnym
pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu towarzyszyło walenie
piorunów za oknem. - Szkoda tylko, że nie mogę posłużyć im za
arbitra, jak dawniej.
„Ładny był z ciebie arbiter, Ernie. Przekupywałeś te dzieciaki
lodami, żeby przestały się kłócić. Beth i Alana mówiły mi, że
wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne lody."
Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersiowa w
miejscu cięcia.
- Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za dawnymi
czasami, Pete. I to bardzo. Ten atak serca to prawdziwa udręka, ale
jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze sobą rozmawiać...
Do pokoju zajrzała pielęgniarka.
- Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam.
- Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy.
- Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie pora na
zastrzyk, ale...
- Ma pani przy sobie cygara?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie.
- A więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy. Lepiej zajmij się
chorymi.
- Proszę wcisnąć guzik do dyżurki, jeśli będzie pan czegoś
potrzebował. Oczywiście poza cygarami. - Pielęgniarka wycofała się
do holu.
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że rozmawia
właśnie ze swoim starym przyjacielem i wspólnikiem Pete'em
Nightingale'em. Pewnie nieraz miewała pacjentów w tym stanie,
mówiących do zmarłych przyjaciół i krewnych. Na pewno nie
uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział.
Ernie doszedł do wniosku, że udało mu się nawiązać kontakt z
Pete'em w ciągu kilku sekund, które spędził po tamtej stronie, kiedy
lekarze na sali operacyjnej usiłowali przywrócić pracę jego serca.
Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok, a teraz mogli ze sobą
rozmawiać, co było dla Erniego sporą pociechą. Miał nadzieję, że dla
Pete'a też.
Oczywiście nie zamierzał wspominać o niczym personelowi
szpitala. Pewne jak dwa razy dwa, że dopisaliby w jego karcie
choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc zatrzyma
tę informację dla siebie. Może pewnego dnia opowie o tym Beth i
Alanie.
Centrum Medyczne w Tucson dzieliło od małego miasteczka
Bisbee półtorej godziny jazdy. Przez całą drogę Mike Tremayne
zastanawiał się, co powiedzieć Beth Nightingale. Mógłby zacząć od
przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało.
Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty, narażając się obu siostrom i
zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co gorsza, poczucie
winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca. Od wyjazdu z miasta w
noc poprzedzającą ślub z Alaną przyjechał do domu tylko dwukrotnie,
i to na krótko, ponieważ bał się natknąć przypadkowo na którąś z
sióstr.
Tym samym przez lata krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka,
którego kochał najbardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym,
przerażającym szpitalnym pokoju Ernie nie wypowiedział ani słowa
wyrzutu, Mike'a ogarnął żal za cennymi chwilami, których tak
lekkomyślnie się pozbawił.
Nad górami gromadziły się chmury burzowe, a błyskawice
przecinały ciemności. Bezmiar nocnego nieba i rzadka pustynna
roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez te lata
przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nieujarzmiona jak
Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne letnie burze. Podobnie jak
Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym grzmocie.
Beth. Nie widział jej od ośmiu lat - całą wieczność. I przez te
osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się sprawy,
gdyby wówczas nie uciekł. Nawet w głębi deszczowych lasów,
tysiące kilometrów od Beth, czasami budził się, czując na wargach
smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił wszystko...
Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu, w oddali
rozległ się grzmot. Pospiesznie weszła do środka i przeszła przez
pracownię do sklepu, gdzie w oknach i na stelażach z kutego żelaza,
które zrobił dla niej Ernie w swoim warsztacie, zwieszały się szklane
kompozycje w barwach tęczy.
Lada chwila powinien pojawić się Colby Huxford. Nie zdążyła
zjeść kolacji, ale wizyta u Erniego w szpitalu była ważniejsza.
Rozmowa z Erniem rozczarowała ją. Sądziła, że na wiadomość, iż
znalazła kogoś, kto przejmie produkcję krajaków do szkła, które
niedawno zaczęli sprzedawać jako spółka Tremayne - Nightingale,
zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby przekazać prawa do
patentu chicagowskiej firmie Handmade, którą reprezentował
Huxford, ale przynajmniej zamówienia byłyby realizowane w
terminie.
Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by nie
oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpitala i wróci
do pracy. Nie wierzyła w to. Odstąpienie patentu firmie Handmade
wydawało się jedynym wyjściem.
Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdominował
okno wystawowe. Wewnątrz sklepu kolory wieczorem traciły blask,
ale gdy patrzyło się z ulicy, witraż promieniował. Zdawała sobie
sprawę, że kusi los, zostawiając go na widoku, ale Ernie nie
wspominał o przyjeździe Mike'a, a to szkło było jej najlepszym
dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że przedstawiało również
najbardziej grzeszną, najwspanialszą chwilę w jej życiu.
Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że wyruszył
z kolejną ekspedycją botaników w głąb brazylijskich lasów
Zgłoś jeśli naruszono regulamin