DOMISIOWE BAJKI.doc

(448 KB) Pobierz
DOMISIOWE BAJKI

DOMISIOWE BAJKI

 

Ponuraki Tekst: Agnieszka Galica

 

Daleko, daleko stąd była sobie bardzo smutna i ponura kraina, w której panowała dynastia Ponuraków.
Całymi dniami Ponuraki nie robiły nic ciekawego tylko, narzekały i kłóciły ze sobą. Król Barnaba Ponury od rana narzekał na ból głowy.
-Nie będę dziś nic jadł, nie będę z nikim rozmawiał –bo strasznie boli mnie głowa. -Ach, ach – wzdychała ciężko królowa Maruda – jaki dziś paskudny dzień, chyba położę się do łóżka.
-On mi nasypał piasku do oczu – płakała królewna Mazepa – mamo, powiedz mu coś!
- To nie ja! – krzyczał królewicz Złośnik – to ta wstrętna, głupia łopatka. I wiaderko też jest głupie i na złość nie będą już się bawił w piaskownicy.
-Dzieci! Spokój! – wołała królowa – Jak nie przestaniecie, to was każę zamknąć w piwnicy! -Och, moja głowa – jęczał król.
Krzyki, jęki i wrzaski z królewskiego pałacu słychać było w całej krainie i dlatego wszyscy poddani króla też byli smutni i ponurzy
Każdy, kto choć troszkę próbował się uśmiechnąć był podejrzany i na wszelki wypadek zamykany do więzienia. Takie było zarządzenie króla, który podejrzewał, że to z niego lub z jego rodziny ktoś może się naśmiewać.
-Zakazuję śmiechów i śmieszków, dowcipów, kawałów i żartów – mówił król – Od tego boli mnie głowa.
I tak byłoby pewno aż po dziś dzień, gdyby pewnego dnia do pałacu królewskiego nie zapukał Chichracz-Wędrownik.
-Hej! Jest tu kto? Czy mogę wejść?
-Jak musisz to wchodź – odpowiedział ponurym głosem król.
-Wygląda, jakbyś był chory królu?
-Oczywiście, że jestem chory, głowa boli mnie, a ty jeszcze się ze mnie śmiejesz!
-Nie śmieję się tylko uśmiecham do ciebie – odparł Chichracz i chyba już wiem co ci dolega. -Jesteś chory na ponurzycę, to straszna choroba, ale znam na nią lekarstwo – i Chichracz podszedł do króla i połaskotał go w pięty.
-Oj! Jejku, jejku Co ty robisz? Przestań! – wołał król skręcając się ze śmiechu, aż korona spadła mu z głowy.
-Łaskotki-gilgotki – zachichotał Chichracz -to właśnie lekarstwo na ponurzycę.
-Może masz rację – powiedział król– nawet głowa przestaje mnie boleć.
-Bo miałeś za ciasną koronę- odrzekł Chichracz – A poza tym, czy nigdy nie słyszałeś o leczeniu śmiechem?
-Leczenie śmiechem? – zdziwił się król – Czy śmiech może być lekarstwem? Jeśli tak, to wylecz też moją żonę Marudę, córeczkę Mazepę no i synka Złośnika. Potrafisz to zrobić?
A Chichracz-Wedrownik łaskocząc całą królewska rodzinkę podśpiewywał tak:
Każdy ci powie, że śmiech to zdrowie,
Łaskotki także są zdrowe.
Więc śmiej się królu, zapomnisz o bólu
Śmiechem przegonisz chorobę.

 

O niegrzecznej królewnie Tekst: Agnieszka Galica,

Za górami, za lasami mieszkała mała królewna, o której wszyscy mówili, że jest niegrzeczna. A dlaczego?
Bo gdy wracała ze spaceru ,zostawiała na podłodze ślady zabłoconych bucików.
Gdy była głodna, to wpadała do kuchni wołając: - jeść, jeść mi się chce!
Nawet swoją koronę rzucała na podłogę.
Wszyscy mówili o niej niegrzeczna królewna. Królewnie robiło się bardzo, bardzo smutno, bo przecież chciała być miła i grzeczna, tylko nie wiedziała, jak to zrobić.
Pewnego dnia potrąciła na schodach królewskiego czarownika.
-Hejże, moja panno! – powiedział grubym głosem czarownik – Czy to ładnie tak się zachowywać?
-Ale ja nie chciałam – tłumaczyła królewna.
-Nic dziwnego, ze wszyscy mówią, że jesteś niegrzeczna
-No właśnie, – zgodziła się królewna – ale co ja mogę zrobić?
-Poczekaj, mam tak księgę z różnymi zaklęciami i czarami.
Królewna, choć troszkę się bała, poszła za czarownikiem.
-No proszę, jest tu przepis na to jak być grzecznym.
-Powiedz, powiedz mi szybko – prosiła królewna – zapłacę ci za to trzy grosze.
-Trzeba nauczyć się trzech zaczarowanych słów – mruczał czarownik.
-To pewno jakieś trudne i niezrozumiałe słowa? – dopytywała królewna .
-Och, to bardzo łatwe – odrzekł czarownik – Powtarzaj za mną: dziękuję, przepraszam, proszę.
-Dziękuję, przepraszam, proszę – powtórzyła królewna – I tylko tyle? I już będę grzeczna? -Sama to sprawdź – uśmiechnął się czarownik
-Dziękuję – zawołała królewna i pobiegła do pałacu.
Weszła do kuchni i powiedziała
-Poproszę o kakao – a wtedy kucharka uśmiechnęła się do niej i zdziwiona powiedziała - Jaka ty jesteś grzeczna !
Po chwili, gdy przypadkiem wylała kakao na stół, królewna wypróbowała drugie czarodziejskie słowo i powiedziała: przepraszam, to niechcący.
A po zjedzonym śniadaniu zawołała: dziękuję! i pobiegła się bawić.
I od tej pory nikt już nie mówił ,że królewna jest niegrzeczna.
A królewna skacząc na skakance powtarzała taką wyliczankę:
Trzy słówka zapamiętam
Na co dzień i od święta,
Dziękuję, przepraszam i proszę
Trzy słówka za małe trzy grosze.

 

Dziwna opowieść o Niechcemisiach

 

Dawno, dawno temu, w dalekiej krainie, żyły sobie Niechcemisie. Były to bardzo miłe i sympatyczne stworzenia, którym nigdy nic się nie chciało robić.
Mieszkały w norach, dziuplach lub szałasach ponieważ nie chciało im się zbudować domów. Niechcemisie zajmowały się najczęściej głośnym ziewaniem i przewracaniem z boku na bok. Był czas, że Niechcemisie założyły hodowlę leniwców, ale ponieważ nie chciało im się dbać o te zwierzaki, więc leniwce uciekły od nich aż do tropikalnych lasów.

A Niechcemisie dalej nic nie robiły. Nie sprzątały, nie myły się, nie czytały książek, a nawet często nie chciało im się ze sobą rozmawiać.
Od czasu do czasu król Nichcemiś Pierwszy próbował wprowadzić jakieś obowiązki dla swoich poddanych. Ustalał, na przykład, że środa będzie dniem czyszczenia butów, a piątek dniem obcinania paznokci. Ale Niechcemisiom tak się nie chciało nic robić, że zaraz zbierała się rada starszych i wpisywała do kalendarza niedzielę. Często zdarzało się nawet , że niedziela była przez siedem dni w tygodniu.
Jak wiadomo, w niedzielę sklepy były zamknięte i na ich drzwiach wisiała kartka: "W niedzielę nie działamy."
Wtedy wszystkie Niechcemisie chodziły bardzo markotne ponieważ nie mogły kupić cukru. A trzeba wiedzieć, że stworzenia te odżywiały się leniwymi pierogami. A leniwe pierogi bez cukru to już nie to samo.
Dlatego ze wszystkich stron słychać było popiskiwania małych Niechcemisiów:
- Mamo, nie chce mi się jeść!
- Jak będziesz niejadkiem to nie urośniesz - straszyły mamy, ale to nic nie pomagało, małe Niechcemisie jadły tylko leniwe z cukrem.
Niestety nie chciało im się myć zębów i dlatego nocą słychać było jęki i popłakiwania Niechcemisiów, którym w zębie zrobiła się dziura.
Król Niechcemiś czasami martwił się o swoich poddanych.
- Utoniemy w śmieciach – tłumaczył – albo zginiemy w brudzie i bałaganie. Zróbmy coś wreszcie. Niechcemisie zabierały się powoli do sprzątania, ale robiły to tak wolno, że znów nadchodziła niedziela i nic nie działo.
Co się stało z Niechcemisiami nikt nie wie.
Uczeni z różnych krajów znajdują czasami ślady po Niechcemisiach, sterty śmieci w lesie, bałagan na podwórkach, puszki wrzucone do rzeki, ale samych leniwych stworzeń nie odnajdują. Może naprawdę utonęły w śmieciach, albo zginęły w bałaganie, kto wie?

 

O przekornej Przekorze

 

Szła sobie Przekora drogą i niechcący potknęła się o kamień. Ze złości zaczęła więc kopać go. Kamyk wpadł w trawę i Przekora nie mogła go znaleźć, więc szła po trawie i szurała butami. - Nie chodź po mnie – szumiała trawa – jest na mnie rosa, będziesz miała mokre buty.
- No to co! – złościła się Przekora – Lubię mieć mokre buty.
- Zaziębisz się – ostrzegała trawa.
- I bardzo dobrze – upierała się Przekora.
A po chwili- a-psik!, Przekora zaczęła kichać.
- Idź szybko do domu – radził wiatr – Przebierz się i wysusz buty.
- A właśnie, że nie pójdę – powiedziała Przekora i usiadła na ziemi – Będę tu siedziała tak długo jak zechcę.
Wiatr nic nie odpowiedział tylko wiał chłodem jak to wiatr, a Przekora trzęsła się z zimna. Przechodził koło niej jeż i zagadał: - Widzę, że nie masz nic do roboty, może pójdziesz ze mną do lasu?
- Nie zamierzam chodzić do lasu – zezłościła się Przekora – Właśnie na przekór tobie pójdę do domu.
Zmarznięta, z czerwonym nosem weszła do domu.
- Postaw mokre buty obok mnie – zamruczał piec trzaskając ogniem.
- Nie będziesz mi mówił co mam zrobić – powiedziała Przekora niegrzecznie i na przekór postawiła buty nie obok pieca tylko na nim.
- Buty ci się przypalą – zasyczał garnek.
- Właśnie, że nie – upierała się Przekora zachrypniętym głosem.
- Zagrzej we mnie mleko - doradzał garnek – Ciepłe mleko dobrze ci zrobi na gardło. - Nie cierpię ciepłego mleka – powiedziała Przekora pijąc wodę z kranu – I wcale nic mi nie jest w gardło.
- Oj, niedobrze się dzieje, niedobrze – szumiała woda.
- A właśnie, że dobrze – przekomarzała się Przekora.
Chciała jeszcze coś odpowiedzieć, ale poczuła że nie słyszy własnego głosu, taką miała chrypkę. - To wszystko, a - psik, przez was, a - psik – wyszeptała - Nie będę was, a - psik, słuchała. - Uwaga! – syknął piec – Czuję, że buty się przypalają!
- I bardzo dobrze – chciała mu powiedzieć Przekora, gdy nagle przypomniała sobie, że to jej własne buty.
Ze spuszczoną głową zdjęła gorące już buty z pieca.
- A teraz, wam wszystkim na przekór pójdę położyć się do łóżka- powiedziała – i nie chcę już nikogo słuchać.
Buty, słysząc to, chciały już powiedzieć, że to dobry pomysł. Bo gdy ktoś, kto jest zaziębiony i kicha jak armata powinien poleżeć w łóżku. Ale ugryzły się w język i nic nie mówiły. No bo kto wie, co by wtedy zrobiła przekorna Przekora.

 

Zróbmy to razem

 

Tak sobie myślę, Gerardzie – powiedziała pewnego dnia Fusia – że należałoby pomalować pokój Domisia.
Wuj Gerad wyjrzał zza gazety i uważnie oglądał ściany.
-No tak – mruczał pod nosem – widzę tu ślady jakichś małych łapek, tam chyba ktoś odbijał piłkę o ścianę, a tutaj nawet są jakieś kolorowe bazgroły.
- To ja narysowałem- przyznał się Domiś – ale to było dawno, kiedy byłem mały.
- Tak, czy siak – stwierdził Gerard zacierając ręce – trzeba pomalować cały pokój.
- Hura! – ucieszył się Domiś – Będę malował! - Przynieś drabinę, Gerardzie – rzekła Fusia – a ja wymieszam farbę w wiaderku.
- Co to, to nie – zaprotestował Gerard – To jest ciężka praca i zrobię wszystko sam. A wy najlepiej gdy nie będziecie mi przeszkadzać i przejdziecie się na spacer.
-Jak chcesz,Gerardzie – powiedziała Fusia – ale myślę, że razem lepiej się pracuje.
-Zmykajcie na spacer – zawołał dzielnie Gerard – Sam sobie dam radę.
Malutki wolałby pomagać w malowaniu, ale posłusznie podał łapkę Fusi i poszli na długi spacer do brzozowego lasku.
Gdy wrócili, ujrzeli w domu dziwny widok. Drabina leżała na podłodze, pod sufitem dyndała potłuczona lampa, wuj Gerard mył podłogę, a ściany były brudne tak jak poprzednio. -Co tu się stało? – jęknęła Fusia łapiąc się za głowę.
-Ach, same nieszczęścia. – wystękał wuj Gerard – Wyobraź sobie, że najpierw drabiną zahaczyłem o żyrandol, potem wszedłem na drabinę i gdy już siedziałem na czubku, okazało się że nie wziąłem wiaderka z farbą.
- Och, mój biedaku – użaliła się Fusia – Ale dlaczego myjesz podłogę? -To nie koniec nieszczęść – tłumaczył Gerard – Gdy wszedłem na drabinę drugi raz i powiesiłem na niej wiaderko, okazało się, że pędzel został na stole w kuchni i gdy po niego schodziłem drabina przechyliła się i... chlust!
- Co chlust? – dopytywał Malutki.
- Chlust, wylała się farba! – zawołał rozpaczliwie Gerard – I dlatego zamiast malować ściany Zmywam farbę z podłogi!
- Nie denerwuj się – uspokajała go Fusia – zaraz zaparzę ci herbatkę rumiankową, a potem.... - Co będzie potem?- ciekawił się Malutki.
- Potem zrobimy to razem – odparła Fusia –Gerad będzie malował, ja przytrzymam drabinę, a Malutki będzie podawał pędzle.
- Będziemy razem, raz-dwa, malowali – cieszył się Domiś.
- Chyba macie rację. – przyznał Gerard – Niepotrzebnie chciałem wszystko zrobić sam.

 

Zguba

 

Pewnego dnia, a było to w zeszły wtorek, Domiś Malutki wstał bardzo rano i pobiegł do łazienki. Bardzo lubił myć zęby, bo jego czarodziejska szczoteczka śpiewała wtedy taką piosenkę: Umyj zęby kochanie, co dzień rano gdy wstaniesz
Umyj pastą miętową, będą białe i zdrowe.
Domiś właśnie zabierał się do mycia, gdy nagle z przerażeniem zobaczył w lustrze, że brak mu jednego ząbka.
- To niemożliwe! – wyszeptał i poczuł jak ze strachu dygocą mu uszy.
Zamknął buzię i starannie sprawdził językiem.
-Może ząb gdzieś się przesunął? – pomyślał, ale wszystkie zęby były na swoich miejscach a brakowało tego jednego, na samym przedzie.
-Ojejku – jęknął Domiś – zgubiłem go, ale gdzie? kiedy?!
Pobiegł z powrotem do sypialni i zaczął poszukiwania. Pod poduszką, na kołdrze, za łóżkiem, pod szafką, ale zęba nigdzie nie było.
- I co ja teraz zrobię? – myślał przestraszony.
Pamiętał jak wuj Gerard tłumaczył mu, że zawsze trzeba dbać o swoje rzeczy i niczego nie gubić. Przypomniał sobie też, jak bardzo gniewał się Gerard gdy Domiś zgubił jego lornetkę. -Nikomu o tym nie powiem – postanowił Domiś – Będę szukał tak długo aż znajdę.
Właśnie rozpoczął poszukiwania w ogródku, gdy obok zjawił się wuj Gerard.
-Zęby umyte? Śniadanie zjedzone? – spytał wesoło – Jeśli tak, to zabieram cię ze sobą na wyprawę.
-Za chwileczkę – chciał powiedzieć Domiś, ale poczuł, że bez zęba mówi mu się bardzo dziwnie i niewyraźnie.
Wuj odszedł pogwizdując, a Domiś, na czworakach, z nosem przy ziemi, szukał swego zgubionego zęba pod gankiem i między kwiatami. Ale im bardziej szukał, tym bardziej ząb nie chciał się znaleźć. Wreszcie usiadł na schodkach i zapłakał.
-Hej, hej! – powiedział wuj Gerard – dzielne Domisie nie płaczą. Lepiej powiedz co się stało. -Bo…bo ja…pseprasam, ale ja nie chciałem – mamrotał Domiś – i…i całkiem niechcący zgubiłem zęba.
-Brawo! Gratuluję! – powiedział niespodziewanie wuj Gerard .
-Jak to? – Domiś otworzył buzię z wielką szczerbą na samym przedzie.
-Zaczynasz gubić zęby mleczne – powiedział z podziwem Gerard – A to oznacza, że jesteś już dużym, prawie dorosłym Domisiem.
-Nic nie rozumiem, nie gniewasz się na mnie? – dziwił się Malutki.
A wuj Gerard uśmiechnął się do niego i zanucił:
Wszystkie Domisie, nawet te grzeczne, gubią swoje żeby mleczne
Lecz nie martw się, bo każdy wie, że na ich miejsce wyrosną nowe
Zdrowe i duże żeby trzonowe.
Słysząc to, Domiś Malutki zrobił szczerbaty uśmiech i z radości zatrzepotał uszami.
-Poczekaj chwilkę – powiedział – zjem śniadanie i idę z tobą na wyprawę.

 

Straszna bajeczka o strachach

 

- Jedziemy na wakacje! – zawołał tata i cała rodzinka usadowiła się w samochodzie wraz ze swymi walizkami. Już mieli odjeżdżać, gdy mama pobiegła do schowka i wyciągnęła stracha na wróble.
- Stój tu na straży – mówiła stawiając stracha między drzewami – i pilnuj żeby mi wróble nie oskubały czereśni.
Gdy tylko samochód odjechał strach okręcił się na jednej nodze, machnął rękami i zawołał -Hej! Strachy i straszki, duchy i duszki, przybywajcie! Cały dom mamy pusty! I już po chwili, z zarośli i krzaków, z gałęzi drzew i z komórki na narzędzia zaczęły wychodzić różne strachy.
Pierwszy szedł czarny Kominowiec, który wskoczył do komina i zaczął w nim gwizdać. Drugi był srebrzysty Dachowiec lubiący podzwaniać dachówkami podczas wiatru. Dalej skakał Pluszcz-Wanniak, który bulgotał w rurach w łazience.
-Ale strasznie!– Cały dom tylko dla nas! To dopiero będzie zabawa!
_I my też! I my też chcemy się bawić– wołały strachy Skrzypiaki idące w podskokach do domu – Będziemy skrzypieć drzwiami szafy i szafek w kuchni!
Za nimi sunęły strachy Podłóżkowce. Śmiały się na samą myśl jak przyjemnie będzie szurać i popiskiwać pod łóżkami.
- A o nas to zapomnieliście? – wołały cieniutkimi głosami strachy Cieniaczki, które były takie chude, że tylko cień z nich pozostał.
Na końcu szedł malutki straszek.
- I ja też spróbuję trochę postraszyć – mruczał do siebie, ale ponieważ sam był trochę strachliwy, na wszelki wypadek schował się pod lodówkę.
Od tej pory każdy, kto przechodził koło domu, słysząc gwizdy, szuranie, piski, skrzypienia i bulgotania, mówił
- Lepiej nie przechodzić tedy zbyt blisko, w tym domu straszy!
Ale wakacje szybko minęły i cała rodzinka wróciła do domu. Pierwszy z samochodu wyszedł tata, chwilę nasłuchiwał dziwnych dźwięków i powiedział
-Poczekajcie ty chwilkę.
Wdrapał się na dach i długą szczotka wyczyścił komin, później umocował obluzowane dachówki. Po chwili już był w domu gdzie przeczyścił rury pod wanną i naoliwił zawiasy we wszystkich szafach. Zaraz po nim do domu wkroczyła mama. Odkurzaczem powyciągała spod łóżek wszystkie siedzące tam strachy i zapalając lampy przegoniła cienie tańczące na ścianach. - Gotowe !- zawołała – możecie się wprowadzać, a ja pójdę schować do komórki naszego stracha na wróble, nie będzie już potrzebny.
I tylko w kuchni został jeden malutki straszek, który tak się bał, że aż trząsł się ze strachu razem z lodówką.

 

O królowej, która deszczu nie lubiła

 

Za górami, za lasami, mieszkała kapryśna królowa Fanaberiada Pierwsza. Znana była z tego, że lubiła zadręczać różnymi zachciankami swego męża, króla Lukrecjusza.
- Ciekawa jestem kiedy wiatr przegna te wstrętne obłoczki, które nie wiadomo dlaczego kręcą się po niebie? – zastanawiała się królowa bawiąc się pilotem i patrząc w telewizor.
A miły pan z telewizora, uśmiechając się do królowej mówił właśnie
- Zbliża się do nas wilgotny front atmosferyczny, pojawi się więcej chmur i już od jutra może padać deszcz.
- Mój mężu! – mówiła królowa pokazując palcem na telewizor – ten człowiek śmie mówić, że będzie padał deszcz. Zadzwoń do niego i powiedz, że ja nie znoszę deszczu i chcę, żeby co dzień świeciło słońce.
Król wiedział, że żadne tłumaczenia nie pomogą. Podszedł więc do telefonu i chwilę rozmawiał z panem od prognozy pogody.
- Niestety, moja droga, on nie ma żadnego wpływu na pogodę – powiedział cicho.
- To każ go zwolnić. Niech przyjdzie tam ktoś, kto ma wpływ na pogodę – złościła się królowa.
- Nie denerwuj się i posłuchaj chwileczkę – tłumaczył król. – Nikt nie ma wpływu na pogodę, raz pada deszcz, a raz świeci słońce i tak już musi być.
- To zupełnie bez sensu! – złościła się królowa – Sprowadź tu szybko Deszczową Wiedźmę, tę która mieszka na moczarach. Tylko pospiesz się, bo niedługo zacznie padać. Król wiedział, że z królową nie ma żartów, rozkazał więc by sprowadzono Wiedźmę z deszczowej krainy.
- Witam cię Fanaberiado, witam cię Lukrecjuszu – rzekła Wiedźma srebrnym jak deszcz głosem i uśmiechnęła się uprzejmie – co się stało, że zaprosiliście mnie do siebie?
- Bądź tak uprzejma i odsuń dalej swoją mokrą parasolkę – powiedziała królowa.
- Nie zmieniłaś się wcale – zaśmiała się Deszczowa Wiedźma – marudzisz jak zwykle. Ciekawa jestem j, co tym razem wymyśliłaś?
- Po prostu nie chcę żeby tu padał deszcz – odparła dumnie królowa - proszę cię bardzo, zabierz cały deszcz na swoje mokradła, daję ci go w prezencie.
- Czy zaprosiłaś mnie aby dać taki mi prezent? Tylko po to? Aż mi się wierzyć nie chce. Ja deszczu mam pod dostatkiem, powiedz lepiej o co ci chodzi.
- Tak naprawdę chodzi mi o to, by nad moim ogrodem i pałacem nigdy nie padał deszcz – powiedziała królowa. – I jeśli co dzień wyczarujesz mi ciepłą, słoneczną pogodę to dam ci...dam ci...już wiem! Możesz wziąć w nagrodę telewizor razem z tym człowiekiem, który opowiada o deszczu.
Król złapał się za głowę, ale nic nie powiedział, a Deszczowa Wiedźma śmiała się tak głośno, że aż żaby przestały na chwilę rechotać.
- Pamiętaj tylko, że gdy zmienisz zdanie, będziesz sama musiała przyjść do mnie na deszczowe mokradła – powiedziała i zaczęła otwierać i zamykać swoją kolorową parasolkę, kręcić nią , obracać i odczyniać czary.
Wieczorem król podziękował jej za przybycie i odprowadził aż do bramy.
- Będzie sama musiała do mnie przyjść – powiedziała jeszcze raz Wiedźma na pożegnanie.
Przez kolejne dni było ciepło, sucho i słonecznie. Królowa w doskonałym nastroju przechadzała się po ogrodzie wraz ze swym kotem i chrupała biszkopty.
- Przyznaj, mój kochany, że miałam doskonały pomysł – mówiła do króla.
- Pogodę mamy wspaniałą – odparł król – ale trochę deszczu by się przydało.. Mijały dni. Ziemia w ogrodzie była coraz bardziej sucha, kwiaty więdły i pochylały główki, liście na drzewach szeleściły smętnie, owoce zamiast dojrzewać zasychały na gałązkach. Ogród robił się smutny i cichy, bo odleciały z niego ptaki, a nawet motyle.
Pewnego dnia, królowa przechadzała się po alejkach ze swym kotem , aż nagle: - Lukrecjuszu! Czy widzisz co stało się z moimi ulubionym różami?
- Kwiatom brakuje wody, nie mają co pić– tłumaczył smutny król. -
- Gdzie jest ogrodnik? Czemu on nie podlał kwiatów? –tupała nogą rozzłoszczona królowa.
- Niestety, w studni też zaczyna brakować wody – powiedział król – ledwo wystarcza jej do picia dla nas i dla twojego kota.
- Nie rozumiem, brakuje wody w studni? – zdumiała się królowa – To każ do niej nalać wody!
- Nikt nie nalewa wody do studni – powiedział smętnie król – potrzebny jest deszcz. Wtedy ożyją kwiaty, wrócą ptaki a studnia napełni się wodą.
- Och! – zapłakała królowa –och, jaka byłam bezmyślna, dlaczego nie chciałam cię posłuchać? I co teraz zrobimy?
- Niestety, będziesz musiała sama wybrać się do Deszczowej Wiedźmy i spróbować wszystko naprawić.
- Ale jak ja tam dojdę? Po tych mokradłach i w deszczu, który tam teraz pada? – królowa była wystraszona nie na żarty.
- No cóż, w kuferku, na strychu – rzekł król uśmiechając się do siebie – są schowane kalosze i mój stary, poczciwy parasol. Na pewno ci się przydadzą.
Następnego dnia , na podmokłych łąkach, zdziwione żaby zobaczyły nadąsaną królową. W jednej ręce niosła wielki parasol, na drugiej trzymała swego kota ubranego w różową pelerynę. Człapała, w za dużych kaloszach, po mokrych ścieżkach, żeby przeprosić się z Deszczową Wiedźmą.

 

O aniołku, który zgubił dzwoneczek

 

Padał śnieg, szczypał mróz i zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Na puchatej chmurze anioł – dyżurny zebrał wszystkie aniołki.
-Uwaga, zbiórka! – wołał głośno – Kolejno odlicz!
-Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć – odliczały aniołki stając w szeregu.
-Święta tuż-tuż- Czy pamiętacie co kto ma robić?.
-Ja zapalam pierwszą, wigilijną gwiazdę – powiedział pierwszy aniołek, machając latarenką – a potem zapalam gwiazdki na choinkach
Drugi aniołek cicho chrząknął i zanucił – Będę śpiewał na dwa głosy, kolędował pod niebiosy.. -Brawo, brawo – cieszyły się aniołki – pięknie śpiewasz!
Trzeci aniołek wkładał na sanki rulony kolorowych papierków. - Pędzę pomagać Mikołajowi przy pakowaniu niespodzianek – tłumaczył .
- A ty co będziesz robił? – zapytał dyżurny kolejnego aniołka .
- Ja mam nocną wartę w stajence – odparł z dumą czwarty- będę tam grał na skrzypkach.. - To bardzo odpowiedzialna praca.
A do piątego aniołka powiedział – Ty jak zwykle będziesz dzwonił złotym dzwoneczkiem, tak by wszyscy wiedzieli, że to wielkie święta.
-Tak, tak, oczywiście – tylko…tylko, nie wiem jak wam to powiedzieć.
- A co takiego chcesz nam powiedzieć? – zapytały anielskim chórem wszystkie aniołki.
- No właśnie, wydaje mi się, ze chyba zgubiłem dzwoneczek – przyznał się i zaczerwienił ze wstydu.
-Zgubił dzwoneczek! To po prostu katastrofa! – aniołki wołały jeden przez drugiego.
Piąty przestraszył się nie na żarty i po pyzatym policzku potoczyła mu się srebrna łezka.
- Ale ja niechcący, naprawdę – tłumaczył – wydaje mi się, że zostawiłem go latem na łące. - Zostawił na łące! A teraz śnieg wszystko zasypał. – martwiły się aniołki
Aniołek spuścił oczy i nic nie mówił tylko myślał i drapał się po głowie, aż aureola zsunęła mu się na jedno ucho.
- Już wiem co zrobię! – zawołał, zeskoczył z chmury i pofrunął w dół aż usiadł przy strażackiej remizie.
Wisiał tam wielki dzwon, którym strażacy ostrzegali ludzi przed pożarami. Aniołek wszedł do środka przez małe okienko, złapał za linę i zaczął się na niej huśtać w lewo i w prawo. Bim-bom, bim-bom, słychać było dookoła.
- Czy to pali się gdzieś? – pytali ludzie, a aniołki wyglądały zza chmury.
A dzwon odpowiedział- Święta zapowiadam wam, bim-bom-bam,

Kolędujmy wszyscy wraz w świąteczny czas.

Z aniołkami kolędujmy i prezenty naszykujmy,
,
Bim-bam, bim-bam-bom.

 

Niebezpieczne urodziny

 

Czwartek już od rana zapowiadał się bardzo ciekawie. Fusia wyszła z domu do fryzjera, a wuj Gerard zacierając ręce zawołał do Malutkiego:
- Zrobimy dziś Fusi niespodziankę z okazji jej urodzin. Posprzątamy mieszkanie i przygotujemy urodzinowy poczęstunek.
- Sprzątanie to nie jest żadna niespodzianka – marudził Malutki.
- To jest niespodzianka dla Fusi, a nie dla ciebie.- odparł Gerad – Bierz szczotkę i zamiataj, a ja natnę kwiatów w ogródku.
- Ja wolę iść po kwiaty – zaproponował Malutki, ale wuj stwierdził że sekator to bardzo niebezpieczne narzędzie dla dzieci i sam pomaszerował do ogrodu.
Gdy już cały dom był zamieciony a kwiaty stały w wazonie, Gerard zarządził robienie grzanek. Oczywiście sam kroił bułkę i smarował ją masłem i powidłami. Malutkiemu kazał tylko sprzątać okruszki i wycierać blat w kuchni...
- Nóż jest ostry i możesz się skaleczyć – tłumaczył.
Grzanki po chwili zostały włożone do piekarnika, a wuj zapalając gaz pod czajnikiem tłumaczył Malutkiemu, że zapalanie gazu jest niedozwolone dla dzieci i niebezpieczne.
-Czy to już koniec niespodzianek? – pytał Malutki.
- Powiesimy jeszcze nowy obrazek na ścianie. – oznajmił wuj – Przynieś mi skrzynkę z narzędziami, bo potrzebny jest gwóźdź i młotek.
- Czy ja mógłbym wbić ten gwóźdź? – dopraszał się Malutki.
- Jeszcze uderzysz się młotkiem. – rzekł Gerard – Lepiej przynieś mi ten wysoki stołek z kuchni i popatrz jak ja to robię. Gdy trochę podrośniesz to pozwolę ci używać moich narzędzi. Na razie to jest dla ciebie niebezpieczne...
Wuj wdrapał się na stołek, a Domiś Malutki poszedł do miarki przyklejonej do drzwi kuchni by sprawdzić czy urósł od wczoraj. Otworzył drzwi i zobaczył kłęby dymu wydobywające się z piekarnika.
- Pali się! – wrzasnął z całych sił.
Wuj Gerad, który akurat wbijał gwóźdź w ścianę, uderzył się młotkiem w palec.
- Ajaa! Mój palec!- stołek zachwiał się i po chwili Gerad leżał jęcząc na podłodze.
- Złamałeś palec? – dopytywał zdenerwowany Malutki.
- Nie złamałem tylko uderzyłem się młotkiem – pojękiwał Gerard – a na dodatek chyba skręciłem sobie nogę.
- A piekarnik? – pytał Malutki.
- Nie dotykaj bo się oparzysz!
- A w czajniku wygotowała się woda – dodał Malutki.
- Auuu, moja noga!- Gerad próbował, skacząc na jednej nodze , dojść do kuchni.
I właśnie wtedy w drzwiach stanęła Fusia.
- Co tu się dzieje? – pytała potrząsając głową w ślicznych, nowych loczkach.
Malutki z wujem Gerardem przekrzykliwali się opowiadając o wszystkim. Ale Fusia już ich nie słuchała. Wyłaczyła gaz w kuchni, wyrzuciła spalone grzanki, otworzyła okno by wywietrzyć mieszkanie z dymu, zabandażowała Geradowi nogę i zakleiła plastrem stłuczony palec.
- Zostawić was samych w domu jest po prostu niebezpiecznie. – powiedziała – A moje urodziny są jutro, chyba się trochę pomyliliście, moi panowie.

 

O hałaśliwym Domisiu

 

Deszcz padał i padał. Wuj Gerard siedział w fotelu i czytał gazety, Fusia smażyła powidła ze śliwek, a Domiś Malutki nudził się tak strasznie, jak wszystkie małe domisie podczas deszczu. - Zbuduj coś z klocków – radziła Fusia.
- Klocki mi się znudziły- marudził Domiś.
- To weź książkę z bajkami – podpowiadała Fusia.
- Ojejku, obejrzałem już dwa razy wszystkie książki – jęczał Domiś – prosiłem wu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin