V7-TAJNA BROŃ HITLERA.pdf

(121 KB) Pobierz
133292003 UNPDF
V7-TAJNA BROŃ HITLERA
Informacje przedstawione w tym tekście pochodzą z tajnego archiwum Hitlera odnalezionego
kilka lat po wojnie w Wiedniu. Nie wszystkie dokumenty z tego archiwum zostały
udostępnione, ale nawet to, co opublikowano, zawiera takie rewelacje, że aż strach pomyśleć,
co znajduje się w utajnionej części. Nie wiadomo, czy te nie znane obecnie informacje
kiedykolwiek ujrzą światło dzienne.
Adolf Hitler był człowiekiem bardzo przesądnym i głęboko wierzył w zjawiska
nadprzyrodzone. To na jego rozkaz niemieccy żołnierze pod okiem poważnych naukowców
prowadzili poszukiwania Świętego Graala (i domniemanego grobu Chrystusa) w
Langwedocji, to on wysłał ekipę badaczy w niedostępne góry Tybetu, by zgłębili tajemnicę
reinkarnacji, podróży astralnych i przechodzenia w inne wymiary. Czy ekspedycje te
przyniosły rezultaty? Wydaje się, że tak. Odnalezione w Wiedniu dokumenty zdają się
potwierdzać, że dzięki zdobytym na Wschodzie informacjom, niemieckim naukowcom udało
się skonstruować pojazdy, które można by określić mianem UFO, a więc takie, o jakich
mówimy "niezidentyfikowane obiekty latające" (które niekoniecznie muszą być wytworem
obcych cywilizacji).
Cudowna broń Hitlera
Już 14 grudnia 1944 r "New York Times" podawał, że z terytorium Rzeszy startują okrągłe,
pozbawione skrzydeł pojazdy: "Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są
metaliczne, inne wydają się przezroczyste". Sposób poruszania się tych pojazdów sugerował,
że Niemcom udało się odkryć i ujarzmić antygrawitację. W jaki sposób? Tego chyba nikt nie
wie. Wywiad angielski zlokalizował miejsca, z których startowały tajemnicze obiekty. I choć
alianci panicznie bali się nowej, niemieckiej broni, to miejsc tych nigdy nie zbombardowano.
Dlaczego? No cóż, to chyba jasne - do dziś są to pilnie strzeżone bazy wojskowe, objęte
klauzulą najwyższej tajności. Z wiedeńskiego archiwum wynika, że podczas wojny udało się
Niemcom wyprodukować, oprócz ogólnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7. Prawdziwą
rewelacją okazał się Vril-1. Być może właśnie ten pojazd (lub bardzo do niego podobny)
zauważył i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. Nadal wielu
ludzi pragnie się dowiedzieć, co oznaczały słowa pierwszego człowieka na księżycu,
Armstronga, który przekazał na Ziemię bulwersujące zdanie: "Nie jesteśmy tu sami". Co
takiego zobaczył Armstrong i dlaczego nie poinformowano o tym opinii publicznej? Wiadomo,
że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby mu się to częściowo udało?
Niemiecki wynalazca Victor Schauberger, skonstruował podobno pojazdy latające o napędzie
elektrograwitacyjnym Vril -1, Vril-2. Vril-1 przeszedł ponoć pomyślnie próby lotu.
133292003.001.png
Tajemnica utrzymywana za wszelką cenę
W utajnianiu wszelkich wiadomości o UFO biorą udział praktycznie wszystkie rządy świata,
nawet nasz. Poczynają sobie przy tym wyjątkowo perfidnie. W 1968 r dwóch
zaprzyjaźnionych kalifornijskich przemysłowców było świadkami lądowania UFO. Oznajmili
potem zgodnie, że ubrani w skafandry pasażerowie dziwnego pojazdu porozumiewali się ze
sobą najczystszą niemczyzną... Reakcja rządu była natychmiastowa. Obydwaj mężczyźni
zostali zatrzymani i chociaż badania lekarskie potwierdzały, że ich zdrowie psychiczne nie
budzi żadnych zastrzeżeń, zostali na wiele lat umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o
zaostrzonym rygorze. Kiedy stamtąd wyszli, byli już tylko wrakami ludzi. Jeszcze bardziej
tajemnicza jest powzięta przez Niemców w 1938 r. wyprawa na Antarktydę pod dowództwem
kapitana Ritshera. Do dziś wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Ale nie
tylko. Czego Niemcy szukali na tych niedostępnych terenach? Tuż przed zakończeniem wojny
admirał Donitz wysłał lakoniczny rozkaz do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów
podwodnych: "Zostać i kontynuować misję". Rozkaz nie był zaszyfrowany, a jednak do dziś
nie wiadomo, o jaką misję chodziło. A co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza
misja nigdy nie została zakończona i że trwa nadal.
Baza na Antarktydzie
W 1947 r. wysłano w ten rejon kilka okrętów Marynarki Wojennej USA. Czytając dziennik
pokładowy admirała Byrda, można odnieść wrażenie, że począwszy od zapisków opatrzonych
datą przybycia na miejsce, dziennik zaczyna przypominać powieść science-fiction. Przede
wszystkim, Amerykanie zauważyli kilka jednostek podwodnych, z którymi nie zdołano
nawiązać żadnego kontaktu radiowego. Podczas prób zbliżenia znikały w niewytłumaczalny
sposób. Wysłane na ich poszukiwania małe łodzie podwodne nigdy nie powróciły. Grupa
żołnierzy mających za zadanie spenetrowanie odcinka lądu, gdzie zauważono startujące UFO,
także przepadła jak kamień w wodę. Odebrano tylko urwany w pół słowa meldunek o
dziwnych tunelach w lodzie i zapadła cisza. Admirał Byrd stracił około 100 żołnierzy i ku jego
zdziwieniu dowództwo w Stanach nakazało mu przerwać misję i natychmiast opuścić
niebezpieczny teren. Los zaginionych w wodzie i na lądzie marynarzy do dzisiaj nie jest znany.
Pytanie, czy Niemcy mają tajemniczą bazę na Antarktydzie i czy podczas II wojny światowej
wysłali rakietę (z załogą?) na Księżyc, pozostaje bez odpowiedzi. Jedno wiadomo na pewno.
To nie Niemcy wymyślili i zbudowali pierwsze UFO. Wzmianki o dziwnych obiektach
latających można znaleźć już w Biblii. Zagadka niezidentyfikowanych obiektów latających i
tajemniczej bazy w lodach Antarktydy ciągle czeka na rozwiązanie Pierwsze prace nad
latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu (Niemcy). W 1934
roku powstał statek o średnicy 5 metrów. Jego cechą było to, że podczas lotu jego
powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych pojazdów UFO. Rozpoczęto
również pracę nad bojowymi wersjami tego statku, który został uzbrojony w działka 30mm i
karabiny maszynowe. Odlot statku odbył się zimą 1942r. Kluczowym urządzeniem,
stanowiącym serceniezwykłego pojazdu był "dzwon" ("die glocke"), który wchodził w skład
zespołu napędowego. Z materiałów wynika, że miał on być drobną, choć bardzo ważną częścią
większego systemu napędowego. Główną część "dzwonu" stanowił umieszczony w obudowie
wirnik, składający się z wału i dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w trakcie pracy była
133292003.002.png
schładzana poniżej temperatury krzepnięcia. Dzwon był to cylinder umieszczony w trakcie
pracy pionowo, górna część posiadała zaokrąglenie w kształcie kopuły, zaś dolna stanowiła
okrągłą podstawę. Obudowa wykonana była z materiału dielektrycznego. Wysokość 2-2,5
metra. średnica 1,5 - 1,8 metra.
Przeciw bieżnie wirujące masy. Główną część ,,dzwonu" stanowił umieszczony w obudowie
wirnik (współosiowo) składający się z wału, dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w
trakcie pracy schładzana była poniżej temperatury krzepnięcia. Dyski wirowały przeciw
bieżnie z bardzo dużą prędkością.
"dzwon" był zasilany energią elektryczną dużej mocy i charakteryzował się pracą ciągłą. W
trakcie pracy "dzwon" emitował silne promieniowanie, które miało negatywny wpływ na
organizmy żywe, powodowało odbarwianie materiałów, koagulacje próbek krwi. Po pewnym
czasie utajnionym (rzędu jednego tygodnia) w czasie którego badane organizmy żyły,
następował gwałtowny rozkład do postaci mazistej bez zapachu typowego dla gnicia. Przed
każdą próbą uruchomienia "dzwonu" w jego wnętrzu umieszczano coś w rodzaju podłużnego,
ceramicznego pojemnika o ściankach osłoniętych warstwą ołowiu o grubości 3cm. Pojemnik
wypełniony był dziwną, złocistą substancją o odcieniu fioletowym. Co to było nie mogą ustalić
historycy do dziś, wiadomo jednak że substancja ta miała konsystencję lekko ściętej galarety.
Tajemnicza substancj nosiła kryptonim IRR XERUM 525 lub IRR SERUM 525. W jaki
sposób hitlerowscy naukowcy zdobyli tak zaskakującą technologię? Na to pytanie niestety, nie
znaleziono odpowiedzi. Z czasem budową latających talerzy z niesamowitym napędem zajęła
się wojskowa placówka SS "Entwicklungsstelle IV". W lecie 1939r rozpoczęto test pierwszego
obiektu , o średnicy ok. 25 metrów któremu nadano kryptonim "Haunebu I". Testy wypadły
pomyślnie i natychmiast przystąpiono do badań nad modelem "Haunebu II". Pojazd unosił
się swobodnie w powietrzu i mógł rozwinąć prędkość do ok. 6000 km/h. Podczas ostatnich
miesięcy wojny powstał tylko jeden prototyp "Haunebu", który wykonał 19 lotów próbnych.
Mieścił na swym pokładzie 32 ludzi. Głównymi konstruktorami "latających dysków
Fuehrera", był zespół konstruktorów: Habermohl, Schriver, Mithe i Bellonzo. Mithe swoje
laboratorium miał we Wrocławiu. Skonstruował tam dysk o średnicy 42 metrów z dyszami na
obwodzie. Pisał również o próbnym locie dysku, który miał miejsce nad Bałtykiem. Schriver i
Hambermohl, pracujący w Pradze, skonstruowali podobny obiekt, który odbył lot 14 lutego
1945r i osiągną w ciągu 3 minut pułap 12400 metrów. Według danych amerykańskich Włoch
Bellonzo skonstruował natomiast dwie wersje latających spodków o średnicy 38m i 68m. 19
lutego 1945r Bellonzo wykonał lot eksperymentalny. Osiągnął pułap 15000 metrów przy
prędkości 2200 km/h. Przy nabieraniu dużej prędkości ulegał zmianie kształt kabiny. Innym
konstruktorem dysków był Viktor Schauberger. Jego napęd opierał się na bezdymnym,
bezpłomiennym silniku wybuchowym. Silnik dla swego działania potrzebował jedynie wody.
W zamian dawał ciepło, światło i ruch. Dysk na obwodzie posiadał 12 silników odrzutowych,
które chłodziły główny silnik lewitacyjny. Po wojnie Schauberger przedostał się do USA.
Amerykańscy wojskowi zaproponowali mu 3 mln. dolarów w zamian za zdradzenie tajemnicy
silnika wybuchowego, lecz oferta została odrzucona. Po wkroczeniu wojsk radzieckich w
ścisłej tajemnicy zdemontowano niezwykłe niemieckie urządzenia i wywieziono je na Syberię.
Podobno Rosjanom udało wznowić budowę dysków. Mieli do dyspozycji nie tylko prototypy
urządzeń, ale i naukowców Schriver, Mithe i Habermohla. Po kilku latach udało im się uciec i
przedostać się do USA. Tam jednak również nie dane im było ujawnienie swoich badań. Stali
się bowiem najlepiej strzeżonymi przez CIA (ang. Central Inteligence Agensy, pol. Centralna
Agencja Wywiadowcza) osobami, a wszystkie ich zeznania objęto ścisłą tajemnicą. Mimo
dokumentów potwierdzających prace nad latającymi dyskami, do dziś nie udało się rozwiązać
kluczowej zadatki - skąd hitlerowcy znali technologię pozwalającą na budowę tego typu
statków powietrznych? Dlaczego miały one kształt dysku, skąd pomysły na zaskakujące
silniki. Współcześnie niemieccy ufolodzy twierdzą, że przed II wojną światową hitlerowcom
udało się nawiązać kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją z Układu Aldebarana. Według
różnych źródeł, do takiego kontaktu miało dojść w Sudetach. W latach trzydziestych wielu
tamtejszych mieszkańców widziało na niebie kule ogniste i światła. W latach 1936 - 1944
miejsce to należało do Ewy Braun, kochanki Hitlera. Czy jednak rzeczywiście udało im się
nawiązać kontakt z obcą cywilizacją i przejąć część wiedzy? Czy też może niemieccy
konstruktorzy okazali się na tyle zdolni, że błyskawicznie wymyśli kilkanaście nowych
rozwiązań technologicznych i opracowali plany latającego dysku? Obie hipotezy brzmią
równie fantastycznie. Niemcy dysponowały pod koniec II wojny światowej wieloma
zaawansowanymi technicznie broniami: mieli prototyp "inteligentnej" bomby sterowanej za
pomocą obrazów telewizyjnych, testowali też niewykrywalne przez radary myśliwce typu
"latające skrzydło". Ale plany, dokumenty i relacje naocznych świadków, które wciąż jeszcze
wychodzą na jaw, mówią o tym, że poza znanymi dzisiaj wszystkim V1 i V2, Niemcy ukrywali
coś jeszcze. Coś wyjątkowego, co wykracza także poza dzisiejszą technikę. Mieli samoloty
typu V7, czyli... latające talerze ! Były major armii niemieckiej, Rudolf Lusar, napisał w
latach 50. książkę, w której mówi o co najmniej dwóch konstrukcjach latających dysków.
Według niego, prototyp jednego z nich osiagał prędkość 2000 km/h, a napęd stanowiły turbiny
gazowe. Jednak takie rozwiązanie jest niczym, jeśli porównamy go z napędem
antygrawitacyjnym ( wykorzystującym własne pole siłowe, działające przeciwnie niż
przyciąganie ziemskie ). A kto zaczął o takim napędzie mówić ?
Kapitan Edward J. Ruppelt, kierujący oficjalnym amerykańskim projektem BŁĘKITNA
KSIĘGA, napisał w swoim raporcie, że Niemcy dysponowały w czasie wojny maszynami o
możliwościach, które można by porównać tylko do osiągów UFO. Dokumenty, do których
miał dostęp, dzisiaj są już szeroko znane. Na niemieckich planach z czasów wojny widać
dyskokształtne obiekty przedstawiające "latające talerze" w przekroju. Część z nich ma
napęd konwencjonalny, ale na niektórych widnieją iście rewolucyjne schematy napędów
antygrawitacyjnych ! Jedne z nich opierają się na zasadzie dwóch wirujących przeciwnie
dysków, działanie innych nawet dzisiaj nie jest dla inżynierów i uczonych jasne. Kryptonim
V7 pojawia się w raporcie Richarda Miethego, naukowca, związanego z pracami nad
pojazdem. Miethe wspomina o próbnym locie dysku w pobliżu Władysławowa. Jednak
niemieckie "latające talerze" związane są silniej z drugim końcem Polski.
Wiele świadectw wskazuje na niedostępny dziś, podziemny kompleks w pobliżu Książa w
Górach Sowich. Miejsce prac ukryte było przed rozpoznaniem lotniczym, otoczone trzema
szczelnymi pierścieniami żołnierzy SS.
Z ujawnionych w ostatnim czasie planów niemieckich wynika, że baza obiektów V-7 miała
zostać zbudowana głęboko pod ziemią w górach, a kompleks "Riese" był pod tym względem
133292003.003.png
wyjątkowy chociaż by dlatego, że występowały tam pokłady uranu, które mogły być
wykorzystywane do produkcji paliwa jądrowego dla latających dysków! Do budowy
kompleksu "Riese" wykorzystano siłę roboczą z obozu Gross-Rosen. Niemcy testowali V-7 na
różnych poligonach tj. W Karkonoszach (w rejonie Przełęczy Karkonoskiej), w Górach
Kaczawskich (rejon Mniszkowa koło Jeleniej Góry). Badania dr. Milosa Jesensky`ego
wskazują jeszcze na rejon Pragi, Hodonina, Chebu, Hontiansych, na terenie Niemiec i terenie
byłej Czechosłowacji. Istniały poligony morskie V-7 w okolicach Ustki, Królewca i
Władysławowa, można przytoczyć zdarzenie z NOL-em 14 lipca 1943 roku w rejonie Gdyni-
Babich Dołów: Być może nie tylko opracowywano tam plany V7, ale przygotowywano
również produkcję obiektów. Turyści chętnie odwiedzają podziemia znajdujące się pod
zamkiem. Jednak to nie one miały służyć w czasie wojny tajnym broniom niemieckim. O
znaczeniu innych podziemnych kompleksów Książa świadczą dzisiaj kilometry dróg i kabli
elektrycznych. Żyją jeszcze ludzie, którzy są w stanie wskazać wejścia do tajnych hal, które
po wojnie, w 1947 roku Polacy wysadzili w powietrze. Na pewno jednak zasypane
pomieszczenia nie ukrywają latających spodków. Są tylko świadectwem, że tam właśnie mogły
być konstruowane dyski - owa "cudowna broń Hitlera". Ale co stało się z nimi potem, po
wojnie ? Obiekty o kształtach identycznych z tymi, które były na planach niemieckich,
obserwowano później po wojnie w USA, Anglii i przede wszystkim w Argentynie. Powojenne
przypadki z Ameryki Południowej najwyraźniej miały jeszcze napęd konwencjonalny, który
okazał się niewypałem. Spodki dymiły jak smoki, a przy tym robiły mnóstwo hałasu. Ale
wkrótce pojawiły się też doniesienia o bezszelestnych dyskach, zachowujących się jak "rasowe
UFO", których załogę stanowili wysocy blondyni... Takie przypadki notowane są nadal.
Ufolodzy wyodrębniają nawet oddzielny typ "ludzkich" załogantów latających spodków,
zwany NORDYKAMI. Dla kogo pracują Nordycy, jakie państwa przejęły latającą spuściznę
hitlerowskich Niemiec ? Można snuć na ten temat jedynie domysły. Organizowano ekspedycje
naukowe w rejony Bliskiego Wschodu, Tybetu, Ameryki Południowej. Nie można wykluczyć,
że ekspedycje naukowe dotarły do zawartych w sanskryckich pismach opisów maszyn
latających. Inna z hipotez mówi o katastrofie w 1937 lub 1938 roku koło Czernicy. Miał to być
obiekt typu kulistego który po przelocie nad Czernicą spadł na teren pobliskiego majątku
krewnych Ewy Braun. Wkrótce z garnizonu jeleniogórskiego sciągnięto oddziały SS, które
otoczyły teren katastrofy i zabezpieczyły przewiezienie obiektu do Jelenie Góry. świadkowie
mieli zostać zmuszeni do milczenia. W celu zbadania wraku sprowadzono w krótkim czasie
trzech fizyków jądrowych. Jednym z najbardziej tajnych projektów III Rzeszy były latające
talerze określone symbolem V-7 które Hitler nazwał prawdopodobnie "cudowną bronią".
Pierwsze prace nad latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w
Augsburgu (Niemcy). Był to statek oznaczony symbolem Vril-1. W 1934 roku powstał statek o
średnicy 5 metrów, który uniósł się w powietrze i nazywał się Vril-2. Cechą charakterystyczną
było to, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych
pojazdów UFO. Rozpoczęto również pracę nad wersjami bojowymi statku Vril - 1, który był
uzbrojony w działka 30 mm i karabiny maszynowe. Oblot tego statku odbył się w zimie 1942
roku.. Z czasem badaniami i budową latających talerzy zajęła się wojskowa placówka SS -
Entwicklungsstelle -IV. W lecie 1939 roku rozpoczęto testy pierwszego obiektu Haunebu - I o
średnicy ok. 25 metrów. Haunebu - II był modelem bardziej udoskonalonym o średnicy ok. 30
metrów, posiadał cztery generatory elektro-grawitacyjne - jeden duży umieszczony centralnie,
a trzy mniejsze stabilizujące i mógł rozwinąć prędkość dochodzącą do 6000 km/h. Plan jednej
z wersji statku ,,Haunebu" Rekonstrukcja na podstawie zachowanych planów statku
Haunebu 3. Podczas ostatnich miesięcy wojny powstał tylko jeden jego prototyp, który
wykonał 19 lotów próbnych. Mieścił 32 ludzi na swym pokładzie, rozwijał prędkość ok. 10
Macha. Napęd tego statku składał się prawdopodobnie według naszych przypuszczeń z
generatorów elektrograwitacyjnych. V-7 "Haunebu" wersje 1 do 9. Były to latające dyski z
dużym payloadem, prędkością i manewrowością, w dodatku niewidzialne dla radarów - czyli,
można powiedzieć: UFO w służbie Hitlera. Zrekonstruowany rysunek przez autorów tej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin