Na koniec świata - Lowell Elizabeth.pdf

(1212 KB) Pobierz
6089551 UNPDF
dla pań
ELIZABETH
LOWELL
NA KONIEC
ŚWIATA
Przekład
Joanna Hetman
r|
AMBER
PI
Prolog
Była doskonała. Gładka, zmysłowa, reagowała na najlżejszy dotyk.
I niebezpieczna dla mężczyzny, który starał się nad nią zapanować. Musiał
zachowywać kocią czujność. Wy starczyła chwila nieuwagi...
Dzwonek telefonu wyrwał go ze skupienia.
Travis Danvers podniósł wzrok znad ekranu komputera, mrugając jak po
długim przebywaniu w ciemności. Niebieskozielone oczy patrzyły w pustkę. Po­
tarł krótką, jasną brodę, energicznie potrząsnął głową, starając się wrócić do rze­
czywistości, oderwać od wirtualnej rozgrywki wiatru, kadłuba jachtu, wody i żagla.
Zapach i szum oceanu, który wpadał do pokoju przez otwarte okno, mówił
mu więcej niż słowa. Wiatr z Santa Ana zdążył już przegnać typowy południo-
wokalifornijski smog na Catalina Island. Ziemia lśniła złocistobrązowymi od­
cieniami późnego lata. Ocean przypominał migotliwą, nieskończoną niebieską
połać.
Powinien być na morzu, czuć, jak żagle „Wojowniczki" wypełniają się i chwy­
tają wiatr.
Telefon nie przestawał dzwonić.
Travis spojrzał z niechęcią na wymyślny aparat. Nienawidził telefonów, a te­
go w szczególności.
Różowy.
Cholera jasna. Co kuzynka miała na myśli, kiedy remontowała dom - pokoik
dziecięcy czy wielkanocne pisanki?
Telefon zadzwonił po raz ósmy. Travis westchnął, rozważając czy nie powi­
nien zignorować intruza i z powrotem zagłębić się w wirtualną rzeczywistość,
w której testował nowe koncepcje wykorzystywania w żaglowcu nawet najlżej­
szych podmuchów wiatru.
Kolejny, dziewiąty dzwonek.
Przeklął pod nosem, zapisał ostatnie zmiany w projekcie, po czym potężną
dłonią chwycił idiotyczną różową słuchawkę i burknął do telefonu zwykłe po­
witanie.
_7_
-O!
- Wierz mi, Danvers, musisz trochę popracować nad manierami.
Rozdrażnienie Travisa zniknęło w chwili, kiedy rozpoznał głos w słuchaw­
ce. Rodney Harrington był jego ulubieńcem.
- Po co mam się wysilać przy odbieraniu telefonów? - zapytał, przeciągając
się i ziewając jednocześnie. - Tylko ty masz numer mojej kuzynki.
Harrington roześmiał się.
-Więc jesteś teraz w Laguna Beach? Nie przełączono mnie do Tierra del
Fuego czy jakiegoś innego mrocznego zakątka?
- Jestem tutaj, wiesz, różowy telefon i tak dalej.
- Słucham?
- Kuzynka odnowiła dom po mojej ostatniej wizycie. Na różowo. Rozumiesz,
na różowo. Powtarzam, RÓŻOWO.
- Wszystko dookoła jest różowe?
- No, prawie. Albo lawendowe.
- Hmm. Chciałbym to zobaczyć. Widok faceta twoich rozmiarów snującego
się po różowym domku to dość... pikantne.
- To wpadnij -odparł Travis. -Przenocujęcięw specjalnym pokoju dla gości.
Łoże ma baldachim w rozkoszne kolorowe paski.
Harrington parsknął.
~ Masz zamiar przemalować kadłub „Wojowniczki" na różowo?
- Dzwonisz po to, żeby się dowiedzieć, czy będę przemalowywał jacht?
- Właściwie tak.
- To cześć.
Harrington roześmiał się znowu, po czym zaczął szybko mówić.
- Chciałem się tylko upewnić, że „Wojowniczka" jest już gotowa do debiutu.
Travis popatrzył na różową słuchawkę, jak gdyby ta właśnie go polizała.
- Nic ci nie dolega, Harrington?
-Nie, czuję się bajecznie różowo i widzę wszystko w różowych barwach.
- Świetny dowcip. Dobrze ci mówić.
Travis rozprostował plecy i ramiona, walcząc z odrętwieniem kilku godzin
ślęczenia nad komputerem. Był wysoki i kościsty, jakby stworzony do pracy fi­
zycznej. Gdyby nie to, że codziennie rano długo pływał, nie mógłby siedzieć
nieruchomo przy komputerze przez kilka godzin.
- Co to za gadanie o debiucie? - zapytał. ~ Wiesz, że „Wojowniczka" to jesz­
cze dziewica.
- Pamiętasz, że proponowałem ci wydanie książeczki o tobie, jachcie i two­
ich innych projektach?
Travis pamiętał.
- Nagle przestało mnie łamać w karku. Co za ulga.
- Wstań i przejdź się po pokoju - powiedział wesoło Harrington. - Pan Bóg
dał ci ciało do czynu, nie do komputerów. Trafiłem na świetną fotografkę.
Travis bezbłędnie wyłapywał niedopowiedzenia. Jego umysł był równie zręcz­
ny, jak ciało.
-8-
- Jeżeli to jedna z tych twoich...
Harrington mówił szybko, jak człowiek, który wie, że niełatwo tak szybko
sprzedać towar.
- Cochran! Nie wiem, dlaczego o niej wcześniej nie pomyślałem. Ona...
- Pomyślałeś - przerwał bezlitośnie Travis. - Ale ja się nie zgodziłem.
-Tak? A dlaczego?
- Jedno wytłumaczenie. Kobieta.
- Jesteś trochę ograniczony, chłoptasiu.
- Dzięki.
Bolesne westchnięcie.
- Bóg mi świadkiem, Danvers, że z ciebie prawdziwy wrzód na dupie.
Travis skrzywił się i spojrzał przez okno na skalistąplażę i bezkres Pacyfiku.
Zachowywał się głupio, to pewne. Posługując się pierwszą lepszą niezręczną
wymówką odrzucił również kandydatury wszystkich mężczyzn fotografów, któ­
rych proponował Harrington. Nie chciał, żeby obcy plątali mu się pod nogami
podczas pracy nad „Wojowniczką", zerkali przez ramię, jak na ekranie kompute­
ra majstruje przy żaglach czy projektuje kadłub.
Z drugiej strony miał dług wdzięczności wobec Harringtona, który już od
wielu lat planował wydanie książki.
- Jesteś w Laguna Beach - powiedział spokojnie Harrington. - Cochran też
tam mieszka.
- Rod... - zaczął Travis.
Przyjaciel nie dał mu dojść do słowa.
- Zamierzasz spędzić tam przynajmniej kilka tygodni. Jacht stoi w Dana Point.
Cochran ma samochód. I zna się na żaglowcach i innych łodziach.
Travis cicho mruknął. Zawsze wiedział, że w końcu będzie musiał ustąpić
w sprawie tej cholernej książki.
Nie myślał tylko, że tak szybko.
Wolałby odwlec to jeszcze trochę, zanim nowo zaprojektowany żagiel zosta­
nie uszyty, wciągnięty na maszt i przygotowany do bojowego chrztu na morzu.
- Rod, czy pomyślałeś o...
- Nie przerywaj - odparł szorstko Harrington. - To niegrzecznie. Wydawca
przystąpił do akcji, więc siedź cicho. Jest gotów zapłacić pokaźną zaliczkę foto­
grafowi.
- A co ze mną? - zapytał oschle Travis.
- Z tobą? Jesteś równie bogaty jak ja. A może nawet bogatszy, jeżeli skorzy­
stałeś z mojej rady co do giełdy.
- Skoro już o tym wspominasz, chciałbym cię zapytać...
- Ładnie zacząłeś, ale nie teraz - przerwał Harrington. - Rozmawiamy wła­
śnie na temat książki o tobie i twoich wychuchanych, nieprawdopodobnie sku­
tecznych projektach. Nie dostaniesz pieniędzy, ponieważ jedynym twoim za­
daniem będzie niezwracanie uwagi na fotografa i robienie tego, co i tak byś
robił.
- To znaczy, że zrezygnowałeś z pomysłu, że to ja napiszę tę cholerną książkę?
_ 9 _
- Nie jestem bardzo uparty. Pewien stary zrzęda zredaguje tekst w zamian za
pięć gratisów i poklepanie po łysinie.
- Nigdy nie myślałem o tobie jako o „starym zrzędzie".
- Przecież ty wcale o mnie nie myślisz, bo inaczej nie byłbyś takim draniem
utrudniającym mi życie!
Travis roześmiał się wiedząc, że przegrał.
- No już dobrze, dobrze. Umów mnie z tąfotografkąna... Jaki dzisiaj dzień?
- Niedziela.
- No, to tak na koniec tygodnia. Zobaczymy. Nic nie obiecuję.
- W takim razie na czwartek. Co do szczegółów, zostawię ci wiadomość na
sekretarce.
- Nie mam sekretarki.
- To sobie kup. Albo używaj e-mailu. Trudno się z tobą skontaktować.
~ O to mi chodzi.
- Danvers Szalony, błędny rycerz. Dogadacie się z Cochran.
Travis zaniepokoił się.
- Co masz na myśli? - zapytał podejrzliwie.
- Już nie warcz tak, nie warcz. Chciałem tylko powiedzieć, że Cochran, zu­
pełnie jak ty, jest zbyt pochłonięta pracą, żeby myśleć o takich przyziemnych
sprawach jak spanie czy odbieranie telefonów.
Travisowi nie wystarczało to wyjaśnienie.
- Umiem nie tylko warczeć, ale także pogryźć. Zapamiętaj to sobie.
- Święta prawda.Tylko nie ostrz sobie zębów na Cochran. To dla mnie ktoś"
szczególny.
- Kochanka?
- Cochran? - zaśmiał się smutno Harrington. -Niebyła, nie jest i nigdy nie
będzie moją kochanką. Nie pociąga jej płeć przeciwna. To kolejna rzecz, która
was łączy.
- Ja raczej nie stronie od płci przeciwnej.
- Ty lubisz seks, a to nie to samo.
-A ty nie lubisz? - odciął się Travis.
- Ja lubię kobiety - stwierdził Harrington. - Składa się na to również seks, ale to
nie wszystko. Kobiety patrzą na świat zupełnie inaczej niż my. To fascynujące. Za
każdym razem, kiedy wydaje mi się, że je rozgryzłem, całkowicie mnie zaskakują.
- To tak jak z żeglowaniem i projektowaniem łodzi.
- Jak będziesz to sobie wmawiał, twój e stosunki z żaglowcem mogą przero­
dzić się w nazbyt zażyłe - odciął się Harrington.
- Jachty nie usiłują nikogo zmieniać. Dostajesz z powrotem tyle, ile dajesz
z siebie.
- Wciąż do tego wracasz. Historia z Tiną wydarzyła się tak dawno...
Travis zacisnął dłoń na słuchawce. Tina dała mu ostrą lekcję na temat różnic
między kobietą a mężczyzną. Minęły lata, zanim pogodził się z jej zdradą. Nie
miał wpływu na przeszłość, ale mógł dopilnować, żeby nic podobnego nie zda­
rzyło się już nigdy więcej.
-10-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin