Maggie Osborne - Układ.pdf

(1272 KB) Pobierz
Microsoft Word - Osborne Maggie - Uklad
MAGGIE OSBORNE
Przełożyli
Grażyna i Krzysztof Stefaniukowie
Wydawnictwo Da Capo Warszawa
1 ~
Nigdy o pani nie słyszałam. Nie znam pani, nie mam też nic do powiedzenia - stwierdziła chłodno Jenny Jones i
odwróciła się plecami do kobiety, którą strażnik właśnie wprowadził do jej celi.
Przez zakratowane okno dostrzegła meksykańskiego oficera, który ze znudzoną miną musztrował pluton
egzekucyjny. Po plecach przebiegły jej ciarki; wytarła spocone dłonie w stare, o wiele za duże spodnie.
Jutro o świcie spojrzy w wycelowane prosto w nią lufy sześciu karabinów. Miała nadzieję, że zanim ją rozstrzelają,
pęcherz nie odmówi jej posłuszeństwa; chyba wystarczy jej odwagi, by umrzeć z odrobiną godności.
- Przyszłam ocalić ci życie - rzekła cicho senora Marguarita Sanders. To wyrwało Jenny z zadumy. Zaskoczona,
odwróciła się w jej stronę i patrzyła, jak kobieta przykłada koronkową chusteczkę do arystokratycznego nosa,
najwyraźniej nie mogąc znieść smrodu panującego w celi. Wytwornie ubrana dama rozejrzała się po ciasnym
pomieszczeniu i lekko westchnęła, po czym wzięła w dłonie poły sukni, zamierzając usiąść na gołym materacu.
- Nie radziłabym - ostrzegła ją Jenny i spojrzała znowu przez okno. - Siennik aż się roi od wszy.
Jej ubranie nie było w lepszym stanie, ale nie miało to już większego znaczenia. Wytarła ścierką spoconą szyję i
251297210.001.png
doszła do wniosku, że rosnący upał i bezustanne brzęczenie much w celi doprowadzą ją do szaleństwa. Obserwowała,
jak sześciu obdartych żołnierzy zmierza niechlujnym szykiem w stronę muru podziurawionego kulami. Żaden z nich
nie wyglądał na strzelca wyborowego. Ciekawe, jak długo będą do niej strzelać, zanim ją w końcu zabiją - znając jej
szczęście, potrwa to przynajmniej do południa.
- Pardone, słyszałaś, co powiedziałam? - zapytała łagodnie Marguarita .Sanders. Przetarła chustką brudny taboret i
po krótkim wahaniu usiadła; zachowywała się tak, jakby chciała tam zostać nieco dłużej. lej jedwabna halka nadęła się
niczym balon i falując, opadła na brudną podłogę.
- Bardzo to dramatyczne. - lenny zaśmiała się sucho. - Dobrze, zgadzam się. Proszę mi tylko powiedzieć, senora,
jak pani chce uratować mi życie? - Ponownie przeniosła wzrok na gościa. - Zamierza pani zorganizować ucieczkę?
Zlikwidować pluton egzekucyjny, a może anulować mój wyrok?
Senora Sanders odkaszlnęła w chusteczkę, spojrzała na kontrastujące z bielą koronek krople krwi, po czym zgniotła
materiał w dłoni.
- Kaszle pani krwią. - lenny z zainteresowaniem przyjrzała się twarzy kobiety. - Pani umiera - stwierdziła bez
ogródek.
Wysokie kości policzkowe przybyłej, pokryte trupiobladą skórą, sprawiały dość ponure wrażenie i mówiły o
zbliżającej się śmierci. Wokół jej ciemnych oczu widniały fioletowe cienie, upięte zaś w kok włosy były szare i
pozbawione połysku. Przyglądając się jej, lenny dostrzegła, że musiała być kiedyś niezwykle piękna. Teraz jednak
niezdrowa cera i przedwczesne zmarszczki dodawały jej przynajmniej dziesięć lat.
- Czemu nie leży pani w łóżku? Po co pani tu w ogóle przyszła?
- zapytała lenny nieco łagodniejszym tonem. Brudną ręką wskazała
na blaszany sufit, pod którym rozżarzone powietrze mieszało się z odorem celi. - To nie jest miejsce dla pani. Proszę
wracać do siebie.
Jej dom to zapewne jedna z tych wielkich hacjend za doliną.
Koronkowa chusteczka oraz przedniej jakości materiał sukni i pe leryny jednoznacznie świadczyły o zamożności
kobiety. Cienka linia nosa i delikatne rysy twarzy, a także styl mówienia i pewien nieokreślony powiew pewności
siebie wskazywały na arystokratyczne pochodzenie. Zapewne jedynym zajęciem, jakie przyszło jej wykonywać bez
pomocy służby, było podnoszenie widelca do ust.
W obecności takich kobiet lenny czuła się po prostu nieswojo - jak wielka, niezgrabna kula, poruszająca się z gracją
narowistego muła, jednego z tych, których używała do pracy. Istoty podobne do Marguarity Sanders zamieszkiwały
inny, lepszy świat, który Jenny ledwie mogła sobie wyobrazić.
Wydęła usta. Senora Sanders nie nosiłaby tego samego brudnego ubrania przez okrągły miesiąc, nie cieszyłaby się
z kupna zarobaczonego siennika za dwa grosze, a już na pewno nigdy nie leczyła odcisków na dłoniach. Jenny
mogłaby postawić połowę z reszty życia, jakie jej jeszcze pozostało, że nie zdarzyło się jej opuścić żadnego posiłku, a
tym bardziej przygotować czegoś własnoręcznie. Tę śliczną główkę zaprzątały pewnie inne myśli, może coś w ro-
dzaju: jaką wybrać kreację na kolejne przyjęcie.
Jenny schyliła sie i splunęła na podłogę, chcąc pozbyć się gorzkiego smaku zazdrości, a potem zerknęła na kobietę,
jakby chciała sprawdzić, czy zaszokowała tym niezwykłego gościa.
Senora Sanders nie zauważyła jednak tej oznaki potępienia.
Znowu kaszlała z oczami przymkniętymi z wysiłku, zasłaniając usta poplamioną krwią chustką.
Gdy minął atak, jeszcze przez dłuższą chwilę dyszała ciężko i starała się złapać oddech w rozpalonym powietrzu.
- Jutro rano o piątej trzydzieści - odezwała się w końcu - ojciec Perez przyjdzie tu wysłuchać twojej spowiedzi.
- Może mu pani powiedzieć, żeby nie zrywał się tak wcześnie, nie jestem katoliczką.
- ,Będzie ubrany w długą sutannę z obszernym kapturem, strażnicy zostali już uprzedzeni - ciągnęła niewzruszenie
Marguarita. Przyłożyła rękę do piersi i odetchnęła z trudem. - Tyle że to nie będzie ojciec Perez, ale ja. Zamienimy się
rolami. - Przebiegła wzrokiem po starych spodniach Jenny i luźnej męskiej koszuli, na których zebrał się brud z całego
mIeSIąca. - Dowódca plutonu, człowiek nieco ograniczony, został poinformowany, iż nie życzysz sobie, by jego
ludzie widzieli przy egzekucji twoją twarz. Poprosiłaś o kaptur, co zresztą żołnierze przyjęli z ulgą, nie przywykli
bowiem strzelać do kobiety. Uzgodniono ponadto, że kaptur przyniesie ci i założy właśnie ojciec Perez.
- Co, u diabła, pani sugeruje? - Jenny wlepiła w kobietę zdumiony wzrok. Zwinięte w pięści dłonie zwisały po
bokach. - Mam stąd wyjść, udając ojca Pereza? Pani zaś zginie pod murem zamiast mnie?
Marguarita Sanders przysłoniła chustką blade usta, kaszlnęła i przytaknęła ze zmęczeniem.
- Właśnie, umrę zamiast ciebie.
Pośród upalnej ciszy słychać było jedynie okrzyki meksykańskiego oficera, musztrującego żołnierzy . .Pod oknem
celi ktoś przejechał konno, a z oddali dochodziło ujadanie psa. Nagły podmuch wiatru przyniósł zapach chili i świeżo
upieczonych tortilli.
- W porządku, słucham pani uważnie. - Dziewczyna odeszła od okna i usiadła na materacu. Wbiła w kobietę
błękitne oczy. - O co tu chodzi? Co tak ważnego mam zrobić, że jest pani gotowa zapłacić za to życiem?
- Powiedziano mi, że mówisz dosadnie i bez owijania w bawełnę.
- Marguarita uśmiechnęła się i Jenny przez moment dostrzegła w niej dawno zgasłą piękność.
- Nie dostąpiłam zaszczytu starannego wychowania i zazwyczaj mówię to, co myślę, - Dziewczyna porównała
delikatną, gładką skórę rąk przybyłej z własną. Na opuszkach palców czuła liczne zgrubienia, a popękane od wiatru i
słońca dłonie przypominały starą, farbowaną na ciemno bawolą skórę. W ostatniej chwili powstrzymała się przed
schowaniem rąk między udami i uśmiechnęła się lekko do siebie. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio
okazała choćby ślad kobiecej próżności.
- Nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłabym ofiarować za moje życie, ale pani z pewnością ma coś
konkretnego na myśli. O co właściwie chodzi?
Dziewczyna patrzyła na kobietę, starając się odgadnąć, jaka nlo:i,c być cena jej życia. Na pewno ogromna, to
nieuniknione. Wyczuła, że Marguarita Sanders oczekuje czegoś, co niełatwo jest ~,dobyć i dla czego warto umrzeć.
- Oto, czego żądam w zamian za to, że zginę za ciebie. - Kobieta odwzajemniła 'twarde spojrzenie Jenny.
- Zabierzesz moją sześcioletnią córeczkę, Gracielę, do jej ojca w Karolinie Północnej. - Gdy Jenny otworzyła usta,
by przemówić, kobieta podniosła drżącą dłoń.
Jeśli się okaże, że mój mąż nie żyje, musisz obiecać, że wychowasz Gracielę jak własną córkę. Nie możesz jej oddać
pod opiekę żadnego z dziadków ani nikogo, kto poda się za jej krewnego. Jeżeli z jakiegoś powodu nie zdołasz
zawieźć jej bezpiecznie do ojca, musisz zadbać o niąjak o rodzone dziecko i opiekować się nią do czasu, aż z własnej i
nieprzymuszonej woli wyjdzie za mąż i się usamodzielni. Oto inlcres, jaki chcę z tobą ubić, moja cena za darowanie ci
życia.
Osłupiała Jenny otworzyła usta. Poczuła się, jakby dostała obuchem w głowę.
- To jakieś szaleństwo - wykrztusiła w końcu. - Jeśli kocha pani córkę, w co nie wątpię, skoro jest pani gotowa dla
niej zginąć, dlaczego powierza ją pani zupełnie obcej osobie? Oprócz lego, że mam być rozstrzelana za zabójstwo
żołnierza, nic pani
o mnie nie wie!
Nieznajomą wstrząsnął kolejny atak kaszlu. Kiedy wreszcie złapała oddech, powachlowała twarz rękawiczkami i
kiwnęła głową. - Wiem, że jesteś nadzwyczaj uczciwa. Nie było żadnych świadków. Mogłaś zaprzeczyć, że zabiłaś tę
bestię, która cię zaatakowała. Ty jednak przyznałaś się do wszystkiego.
- I proszę tylko spojrzeć, dokąd mnie to zaprowadziło! - Jenny wskazała na kamienne mury celi. - Nikt nie dał
wiary, że I11Qżczyzna, nawet pijany żołnierz, mnie napastował.
- Jeśli moje informacje są ścisłe, wystarczająco długo zajmowalaś się handlem w okolicach Chihuahua, by wiedzieć,
że zostaniesz slracona, gdy tylko przyznasz się do zastrzelenia senora Monteza. - Marguarita przyjrzała się jej
uważnie. - Czemu nie skłamałaś?
- W jej oczach pojawił się błysk ciekawości.
Jenny ze złością podeszła do okna i chwyciłl;l się krat, me zważając, jak gorące jest rozgrzane słońcem żelazo.
- Jedyne, co mi pozostało, to uczciwość - odezwała się po chwili niskim głosem. - Nie mam rodziny ani nikogo
bliskiego, nawet nie jestem ładna. Brak mi pieniędzy i z pewnością nie czeka mnie świetlana przyszłość. Honor mogę
podeprzeć tylko swoim słowem. - Uniosła głowę. - Kiedy Jenny Jones coś powie, można się założyć o ostatni grosz,
że to prawda.
- Tak też mi powiedziano.
- Bez tego nie miałabym nic i pozostałabym nikim. - Zobaczyła
przez ramię, że kobieta ponownie przykłada zakrwawioną chusteczkę do ust. - Chyba każdy, nawet ja, potrzebuje w
życiu oparcia, czegoś, czego można się trzymać. Właśnie uczciwość pozwala mi wierzyć, że mam prawo chodzić po
tym świecie. I bez względu na to, jak się sprawy potoczą, Jenny Jones pozostanie w ludzkiej pamięci jako kobieta
uczciwa. To jedyna dobra rzecz, którą można
o mnie powiedzieć.
I przez 'uczciwość rozstrzelają mnie wkrótce w meksykańskim więzieniu, pomyślała z gorzką ironią.
- Oczywiście mogłam skłamać podczas tej parodii procesu sądowego - wycedziła przez zaciśnięte zęby, spoglądając
przez okno na ceglany mur otaczający dziedziniec. - Pewnie pani sądzi, że jestem głupia, bo tego nie zrobiłam. Jednak
kłamstwo oznaczałoby zniszczenie we mnie jedynej dobrej cechy. - Podrapała się palcami po głowie pełnej wszy. -
Jeśli mam się zaprzeć swego słowa, z dwojga złego wolę umrzeć. Bo lepsza już śmierć z honorem niż podłe życie bez
przyszłości.
Od tej przemowy aż zaschło jej w gardle. Z jej głosu przebijało zawstydzenie. Miała ochotę mocno się kopnąć. Po
co wyjawiała swoje naj skrytsze myśli przed tą zwariowaną damą?
- Właśnie, twoja uczciwość - stwierdziła łagodnie Marguarita Sanders~ - To ze względu na nią powierzam ci misję
dostarczenia Gracieli do ojca. Wierzę, że dotrzymasz warunków naszej umowy. - Jeszc.ze nic nie uzgodniłyśmy. -
Jenny żachnęła się. Gdy oparła się o ścianę, doszedł ją delikatny zapach pudru. - Jest kilka
rzeczy na mój temat, o których pani nie wie, a i mnie ciekawią co niektóre sprawy. Na przykład ... - Spojrzała na
bogate hafty na niebieskim kapturze Marguarity. - Dlaczego wybrała pani zupełnie obcą osobę? Nie ma pani
krewnych, którzy mogliby zawieźć dziecko na północ?
_ Naturalnie, że mam. - Marguarita przyjrzała się plamom krwi
na chusteczce. Kiedy podniosła głowę, w jej oczach błysnęło rozgoryczenie. - W wiosce mieszka dużo moich
kuzynów, mimo to żaden z nich nie uroniłby łzy na wiadomość o śmierci Gracieli. _ Wzięła głęboki oddech. - Moja
opowieść jest długa i przepełniona łzami, ale postaram się ją pokrótce streścić.
_ Nigdzie się nie wybieram - odparła Jenny i wróciła na materac. - Ma pani czas aż do świtu, proszę tylko nie
płakać, bo nie znoszę szlochających kobiet.
_ Wyrosłam w Kalifornii na ranczo, które graniczyło z posiadłością rodziców Roberto - zaczęła kobieta.
Skierowała wzrok na promienie słońca wpadające przez kraty. - Moja rodzina nienawidziła gringo, czyli obcych,
rodzice Roberto zaś nie cierpieli Hiszpanów. _ Marguarita wzruszyła ramionami i lekko się uśmiechnęła. - Kochałam
go do szaleństwa. - Jej opowieść przerwał gwałtowny atak kaszlu.
_ Powinna pani leżeć w łóżku - wtrąciła Jenny, ale kobieta nie zwróciła na te słowa najmniejszej uwagi.
_ Zaszłam w ciążę, gdy miałam szesnaście lat i wiadomość ta omal nie zabiła mojego ojca. Jego wstyd i rozpacz
nie znały granic. _ Spojrzała na zwiniętą w dłoni chusteczkę. - Ma się rozumieć, rodzice nie pozwolili nam się
pobrać. - Kobieta uniosła głowę i spojrzała na blaszany sufit. - Kiedy ojciec odesłał mnie tutaj, do ciotki, Roberto
niebawem mnie odnalazł i wkrótce potem pobraliśmy się w Los Angeles.
_ Więc dlaczego nie ma go tu z panią?
_ To proste. Ja jestem jedynaczką, lecz Roberto jest starszym z dwóch braci, więc gdyby pojechał ze mną, ojciec
by go wydziedziczył.
Jenny wcale nie spodobał się ten człowiek, który przedkładał
spadek nad młodą żonę i dziecko.
- Ani rodzice Roberto, ani moi nie uznali naszego związku.
- Z oczu kobiety wyzierał ból, a potem pojawiła się determinacja.
- Ale po mojej śmierci ojciec będzie musiał uznać za wnuczkę
Gracielę, a wówczas stanie się jego jedyną spadkobierczynią. - Napotkała pytający wzrok Jenny. - Ojciec jest
człowiekiem bardzo zamożnym, senorita Jones, ciotka również. Ale nie można tego powiedzieć o kuzynach. W razie
śmierci Gracieli moi zachłanni krewni jako następni w kolejce odziedziczą fortunę. Tutaj, w tak biednym regionie
kraju, staną się bogaczami. Już widzę, jak zerkając na Gracielę, spekulują, co będzie, jeśli mała umrze ...
- Rozumiem. - Jenny zmarszczyła czoło. - Gdy nie będzie pani w pobliżu, żeby ją chronić, krewni zabiją dziecko.
- To straszne, co mówię, ale taka jest prawda, przyznaję to z przykrością - Marguarita wzdrygnęła się. - Od
bogactw i życia w przepychu dzielić ich będzie jedynie mała dziewczynka. Dlatego nigdy nie powierzę im dziecka.
Jenny zastanawiała się chwilę nad tą sprawą. Ubóstwo tych okolic było wręcz przysłowiowe. Oczywiście istniały
też wielkie majątki i, jak zakładała, w jednym z nich mieszka senom Sanders. Możliwe, że zupełnie inaczej wygląda
sytuacja krewnych. Tak jak miejscowi wieśniacy, żyją zapewne w pokrytych słomą chatach i uważają się za
szczęśliwców, jeśli dorobili się krowy i kilku wychudłych kur. Niewykluczone, że niektórzy dołączyli do wałę-
sających się po drogach rabusiów, ludzi o twardych sercach i spojrzeniach, którzy dla kilku nędznych peso nie wahają
się poderżnąć komuś gardła.
Jenny wydłubała z włosów insekta i zgniotła go między palcami. - A ten pani Roberto i jego rodzice, czy powitają
Gracielę z otwartymi ramionami?
- Nie wiem - szepnęła Marguarita i pochyliła z rozpaczą głowę.
Trzęsącymi się dłońmi dotknęła czoła. - W ciągu sześciu lat otrzymałam od męża zaledwie jeden list. Napisał, że
przyjedzie po mnie, kiedy tylko będziemy mogli być razem. - Kobieta przymknęła oczy. - Może nie żyje. Istnieje też
możliwość, że stracił nadzieję na wspólną przyszłość i zapomniał o nas. A może ... Sama już nie wiem. Wmawiam
sobie, że napisał do mnie wiele listów, lecz przechwycili je rodzice.
- Moim zdaniem, Roberto Sanders to podły łajdak - stwierdziła oschle Jenny, patrząc na brud za paznokciami. - I
pani dobrze
o tym wie.
-' Ależ skąd! - Senora Sanders wyprostowała się, a w jej oczach pojawił się ogień. Przez moment Jenny ujrzała
kobietę, która. przeciwstawiła się potężnemu ojcu, by poślubić człowieka, którego wybrało jej serce. - Roberto jest naj
słodszym i najbardziej delikatnym mężczyzną chodzącym po tej ziemi.
- To znaczy, że jest mięczakiem?
Marguarita podniosła się ze stołka i zanosząc się kaszlem, oparła się ręką o ścianę. Stała tak, podtrzymując wijące
się w konwulsjach ciało.
- Nie zamierzam wysłuchiwać kalumni pod adresem mojego męża!
Jenny siedziała z rękami opartymi na kolanach i patrzyła, jak kobieta stara się złapać oddech. Choć nie była w tej
dziedzinie ekspertem, rozumiała: Marguaricie Sanders pozostało niewiele dni życia.
- Pewnie, ten kochaś jest prawdziwym księciem. Proszę usiąść i odpocząć. A potem niech pani skończy to, co
miała mi pani do powiedzenia.
Marguarita opadła na stołek. Jej klatka piersiowa szybko wznosiła się i opadała, wciągając w płuca zatęchłe
powietrze celi.
- Zostało mi niewiele czasu, by zapewnić córce bezpieczeństwo.
- Podniosła wzrok na Jenny. - Jeśli Graciela zamieszka w wiosce
po mojej śmierci, już wkrótce jako ofiara jakiegoś wypadku podąży moim śladem w zaświaty. Tego się obawiam i,
niestety, w to wierzę. Jedynym wyjściem, póki jeszcze czas, jest posłać ją do Roberto.
- Tylko że on może jej nie chcieć - rzekła obcesowo Jenny.
- Jeśli pani kochany Roberto już dawno się ożenił ... Zastanawiała
się pani nad tym?
- Nie! - Ogień w jej oczach zgasł i widać było tylko rezygnację.
- Ale przyznaję, mogą istnieć powody, dla których nie będzie w stanie jej przyjąć, na przykład zabroni mu tego ojciec.
- Kobieta zamknęła oczy i przełknęła ślinę. - Dlatego musisz mi obiecać na wszystkie świętości, że nigdy nie opuścisz
Gracieli. Jeśli nie uda ci się dostarczyć jej bezpiecznie do Roberto, musisz wychować ją sama.
- Sefiora Sanders - Jenny rozłożyła ręce - jestem ostatnią osobą na ziemi, która powinna wychowywać pani córkę.
Umiem trochę czytać i pisać, ale nie mam żadnego wykształcenia.
- Zauważyłam słownik w twojej kieszeni, a także książki wśród innych rzeczy.
- Do moich codziennych obowiązków należą jedzenie Lubieranie się, a i to przychodzi mi z trudem. Swojego czasu
byłam praczką, obdzierałam ze skóry bawoły, co jest najgorszym ze znanych mi zajęć, pracowałam też jako doker w
porcie, a ostatnio prowadziłam zaprzęg mułów i przewoziłam towary. Poza praniem żadna z tych profesji nie zalicza
się do kobiecych, a dostawałam pracę tylko dlatego, że błagałam o nią i tak się składało, że okazałam się lepsza niż
większość mężczyzn. Naturalnie, płacono mi znacznie mniej. Chodzi mi o to, że ledwie potrafię wyżywić i ubrać samą
siebie, a co dopiero mówić o opiece nad dzieckiem.
- Dam pani pieniądze na podróż.
- Martwi ninie, co będzie, kiedy Roberto jej nie przyjmie. Kto
zatrudni kobietę z uwiązanym do nogawki dzieckiem? Z czego miałabym je wówczas utrzymać? Poza tym, jakie
czeka je życie? - Gdybyś zrobiła porządek z włosami, umyła się... i ubrała w czyste ubranie ...
- Ja i mężczyzna? - Jenny wybuchnęła śmiechem i uderzyła się dłonią po udzie. - A to dobre. - Spoważniała. - Nikt
nie spojrzał na mnie dwa razy z rzędu w ciągu minionych dwudziestu czterech lat i wątpię, by włożenie sukienki
mogło tu coś zmienić. - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Tylko ktoś pijany do nieprzytomności zechciałby się do
mnie zalecać.
- Masz piękne oczy - odparła. Marguarita po chwili, a w jej głosie słychać było zdziwienie. - Także ładne usta.
- Proszę o tym zapomnieć - rzuciła Jenny ze złością i gwałtownie, niczym mieczem, machnęła ręką. - Jeśli mam w
ogóle wychowywać pani dziecko, muszę to zrobić sama. I tak będzie to wystarczająco ciężkie dla nas obu. Mała nie
dostanie eleganckich strojów ani służących. Będzie szczęśliwa, jeśli będzie miała pełny żołądek i poduszkę pod
głowę. Czy właśnie tego chce pani dla niej?
- Nie mam przyjaciół, nikogo, komu mogłabym zaufać. - Kobieta spuściła głowę i przymknęła oczy. - Nie widzę
innego wyjścia. - To jeszcze nie wszystko - powiedziała lenny i dodała z brutalną szczerością: - Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że nie znoszę dzieci, zresztą nigdy ich nie lubiłam.
- Graciela jest ponad wiek rozwinięta, ma bystry umysł i zachowuje się bardzo rozsądnie.
- Nie dbam o to, że jest jakimś cudem. Ma sześć lat, co oznacza, że jest jeszcze dzieckiem, a ja nie cierpię
bachorów. Nie mam pojęcia, jak się nimi opiekować. - Jenny rozłożyła bezradnie ręce. - Dzieci nie wiedzą, jak
przetrwać na pustyni, wypatroszyć królika czy pracować. Wchodzą tylko w drogę, hałasują i płaczą, są tylko na pół
ludźmi.
- Czemu mi o tym mówisz? - spytała cicho Marguarita z błaganiem w oczach.
- Bo chcę, żeby pani dokładnie wiedziała, dla kogo chce się pani poświęcić. Jeśli zamienimy się miejscami i zostanę
z pani dzieckiem, nie chcę którejś nocy obudzić się z Gracielą na brudnej ziemi, z pustym żołądkiem i z poczuciem
winy, że zginęła pani za mnie, a ja panią zawiodłam.
- Nie zamierzam umrzeć za ciebie, Jenny Jones, weź to sobie do serca. Zginę, żeby Graciela mogła żyć. Pójdę na
śmierć, jeśli obiecasz na wszystkie świętości, że nie zostawisz Gracieli. To dziecko nie może zginąć z rąk ludzi,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin