SALMAN RUSHDIE
Wschód, Zachód
(Przełożyła Maria Gromkowa)
Dla Andrew i Gillona
WSCHÓD
DOBRA RADA JEST CENNIEJSZA OD RUBINÓW
W ostatni wtorek owego miesiąca pierwszy poranny autobus, z zapalonymi jeszcze światłami, przywiózł pannę Rehanę pod bramę konsulatu brytyjskiego. Zatrzymał się, wzbijając tuman kurzu, który na chwilę przesłonił jej urodę. Był pomalowany w wielobarwne arabeski, z przodu miał napis: PRZESUŃ SIĘ KOCHANIE, a z tyłu TA-TA-BATA oraz O.K. GOOD-LIFE. Panna Rehana oznajmiła kierowcy, że jego autobus jest przepiękny, więc wyskoczył, aby otworzyć jej drzwi, po czym, gdy wysiadała, zgiął się w teatralnym ukłonie.
Panna Rehana miała ogromne, czarne oczy, których blasku nie musiała podkreślać antymonem. Na ich widok doradca Muhamad Ali poczuł się znowu młody. W nasilającym się świetle dnia obserwował, jak kobieta podchodzi do bramy i zwraca się do brodatego posterunkowego w mundurze khaki ze złotymi guzikami i turbanie z pytaniem o godzinę otwarcia. Posterunkowy, zazwyczaj bardzo opryskliwy wobec kobiet, które we wtorki przychodzą do konsulatu, odpowiedział jej wyjątkowo grzecznie.
- Za pół godziny - mruknął. - Albo za dwie. Nie wiadomo... Sahibowie jedzą śniadanie.
Zakurzony plac między przystankiem i konsulatem już roił się od kobiet, które przybywały tu we wtorki; niektóre miały zasłonięte twarze, kilka, jak panna Rehana, przyszło z odsłoniętym obliczem. Wszystkie były przestraszone, kurczowo trzymały się swoich wujów lub braci, którzy udawali pewnych siebie. Panna Rehana natomiast przybyła tu sama i wcale nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej.
Muhammad Ali, który udzielał porad najbardziej zagubionym spośród wtorkowych interesantek, poczuł, że stopy same go niosą w stronę tej niezwykłej, czarnookiej, niezależnej dziewczyny.
- Panienko... - zagadnął. - Mniemam, że przyjechałaś po pozwolenie na wjazd do Londynu.
Stała na skraju placu, przy kramie z gorącymi daniami, i z zadowoleniem jadła pakorę z chili. Kiedy się odwróciła, by na niego spojrzeć, poczuł, że jej spojrzenie ma zły wpływ na jego układ trawienny.
- Tak.
- Czy pozwolisz, że udzielę ci porady? Za niewielką opłatą.
Uśmiechnęła się.
- Dobra rada jest cenniejsza od rubinów - odparła. - Ale niestety nie mogę ci zapłacić. Jestem sierotą, a nie jedną z tych bogatych dam.
- Zaufaj moim siwym włosom - nalegał Muhammad Ali. - Za moją radą stoi doświadczenie. Na pewno będziesz zadowolona.
Potrząsnęła głową.
- Mówię przecież, że jestem biedna. Tam stoją kobiety, którym towarzyszą mężczyźni, ich krewniacy. Każdy z nich sporo zarabia. Idź do nich. Dobra rada warta jest dobrej zapłaty.
Chyba oszalałem, pomyślał Muhammad Ali, słysząc swoją odpowiedź:
- Panienko, to przeznaczenie pchnęło mnie ku tobie. Tak musi być. Było nam pisane się spotkać. Ja też jestem biedny, ale od ciebie nie wezmę zapłaty.
Uśmiechnęła się znowu.
- Wobec tego muszę cię wysłuchać. Taki dar od losu przynosi szczęście.
Poprowadził ją do niskiego drewnianego biureczka w swoim zakątku w dzielnicy nędzy. Szła za nim, pogryzając pakorę, którą trzymała w torebce z gazety. Nie poczęstowała go.
Położył poduszkę na ziemi.
- Proszę siadać.
Posłuchała go. Sam usiadł za biurkiem, na wprost niej. Czuł na sobie zawistne spojrzenia mężczyzn, świadom, że sąsiedzi pożerają wzrokiem tę najnowszą młodą ślicznotkę, która zaraz wpadnie w sidła starego, siwego oszusta.
- Nazwisko?
- Rehana. Narzeczona Mustafy Dara z Bradfordu w Londynie.
- Bradfordu w Anglii - poprawił ją łagodnym tonem. - Londyn to tylko miasto, jak Multan albo Bahawalpur. Anglia to wielkie państwo. Nigdzie na świecie nie żyje tyle zimnych ryb co tam.
- Aha. Dziękuję - odparła z taką powagą, że nie mógł się zorientować, czy powiedziała to poważnie.
- Czy wypełniłaś już formularz? Pokaż mi go.
- W porządku? - Po raz pierwszy w jej głosie zabrzmiała nuta niepokoju.
Poklepał blat biurka tuż obok jej dłoni.
- Na pewno. Zaraz sprawdzę.
Jadła ostatni placek, podczas gdy on przeglądał papiery.
- Tip-top - oświadczył po dłuższej chwili. - Wszystko dobrze.
- Dziękuję za radę. - Zbierała się do odejścia. - Pójdę pod bramę i zaczekam.
- Co ty mówisz?! - krzyknął, klepiąc się dłonią w czoło. - Wyobrażasz sobie, że to takie proste? Ty im dasz dokumenty, a oni z szerokim uśmiechem wręczą ci pozwolenie? Panno Rehano, ostrzegam, tam jest gorzej niż na komisariacie.
- Doprawdy? - Jego przemowa wywarła na niej spore wrażenie. Teraz wysłucha go z uwagą, a on będzie mógł patrzeć na nią kilka minut dłużej.
Wziął głęboki oddech i wygłosił już wcześniej przygotowane przemówienie. Powiedział jej, że sahibowie traktują jak oszustki i szachrajki wszystkie kobiety, które przychodzą we wtorki, twierdząc, że są na utrzymaniu kierowców autobusów w Luton albo rewidentów z Manchesteru.
- Powiem im po prostu, że ja taka nie jestem!
Ten niewinny okrzyk sprawił, że Muhammad Ali aż zadrżał z lęku o tę dziewczynę. Przekonywał ją, że ona jest wróbelkiem, a ci mężczyźni to jastrzębie. Będą zadawali jej bardzo osobiste pytania, takie, jakie rodzony brat wstydziłby się zadawać damie. Będą pytali, czy jest dziewicą, a jeżeli nie jest, to zapytają o łóżkowe zwyczaje jej narzeczonego, o tajemne imiona, jakie sobie wymyślili.
Świadomie nie przebierał w słowach, ponieważ chciał zmniejszyć wstrząs, jakiego dziewczyna dozna, stykając się z tym lub z czymś podobnym. Zachowywała kamienną twarz, lecz jej dłonie zaczęły lekko drżeć na krawędzi biurka.
Mówił dalej:
- Będą cię wypytywali o liczbę pokoi w domu twoich rodziców, o kolor ścian i którego dnia opróżnia się wasz śmietnik. Każą ci powiedzieć, jak nazywa się wychowanica ciotki kuzyna matki twojego narzeczonego. Wcześniej pytali o to Mustafę Dara. Jeżeli raz się pomylisz, przepadłaś.
- Rozumiem. - W jej głosie wyczuł napięcie. - Jaką dasz mi radę, staruszku?
W tym momencie Muhammad Ali zazwyczaj zniżał głos i szeptem informował zainteresowaną, że zna kogoś, pewnego zacnego człowieka, który pracuje w konsulacie, i że może on dostarczyć, za opłatą, wszystkie potrzebne dokumenty ze stosownymi pieczątkami. Interes szedł nieźle, ponieważ nierzadko kobiety płaciły mu nawet pięćset rupii lub dawały złotą bransoletę i odchodziły zadowolone.
Przyjeżdżały z miejscowości oddalonych o setki mil; normalnie wypytywał je o to, zanim zaczął im cokolwiek obiecywać, wiec nawet jeżeli kiedyś zorientowały się, że je oszukano, nie wracały do niego. Jechały do Sargodhy albo Lalukhet i zaczynały się pakować. Nie wiadomo, kiedy odkrywały, że padły ofiarą oszusta, ale wtedy i tak było już za późno.
Życie jest brutalne, więc stary człowiek musi sobie jakoś radzić. Nie do niego należało współczuć kobietom, które zjawiały się tutaj we wtorki.
Niemniej jednak jego własny głos znowu go zdradził. Zamiast wygłosić to co zawsze, wyjawił jego największy sekret.
- Panno Rehano... - zaczął głos. Muhammad Ali słuchał go, nie posiadając się ze zdumienia. - Jest pani kimś wyjątkowym, klejnotem... Dla pani zrobię coś, czego nie podjąłbym się dla własnej córki. Posiadam dokument, który rozwiąże wszystkie pani kłopoty.
- Jakiż to czarodziejski dokument? - Już nie miał wątpliwości, że jej oczy kpią sobie z niego.
Głos przycichł do szeptu.
- Panno Rehano, to brytyjski paszport. Najprawdziwszy, wyśmienity. Mam zaufanego przyjaciela, który wpisze pani nazwisko i wklei zdjęcie... i hej, presto! Witaj, Anglio!
Tak powiedział!
W tym dniu, kiedy oszalał, wszystko stało się możliwe. Zapewne da jej ten paszport zupełnie za darmo, a potem będzie tego żałował przez cały rok.
Stary durniu, łajał sam siebie, najstarsi głupcy tracą głowy dla dzierlatek.
- Czy dobrze zrozumiałam? Proponujesz mi, bym popełniła przestępstwo...
- To nie przestępstwo - zaoponował. - To ułatwienie.
- ...i nielegalnie pojechała do Bradfordu w Londynie, potwierdzając złą opinię, jaką mają o nas sahibowie z konsulatu? To nie jest dobra rada, dziadku.
- Do Bradfordu w Anglii - poprawił ją ponuro. - Nie wypada przyjmować mojego daru z takim nastawieniem.
- A z jakim?
- Panienko, jestem biednym człowiekiem. Proponuję ci ten dar, ponieważ jesteś piękna. Nie odtrącaj takiego gestu. Przyjmij ten dokument. Albo go nie bierz, wracaj do domu i zapomnij o Anglii. Tylko nie wchodź do tego budynku i nie trać godności!
Ona jednak już wstała, odwróciła się od niego i szła w stronę bramy, gdzie tłoczyła się grupka kobiet. Posterunkowy w obelżywych słowach kazał im czekać cierpliwie, bo inaczej w ogóle ich nie wpuści.
- To się wygłupiaj! - krzyknął za nią Muhammad Ali. - Co to może obchodzić mojego ojca?! (Czyli co jego to obchodzi.)
Nie spojrzała na niego.
- To przekleństwo naszego ludu! - wrzasnął. - Jesteśmy biedni, ciemni i za nic w świecie nie chcemy się niczego nauczyć!
- Ej, Muhammadzie Ali! - zawołała straganiarka sprzedająca orzeszki po drugiej stronie ulicy. - Jaka szkoda, że ona woli młodych!
Przez cały dzień Muhammad Ali stał przy bramie konsulatu. Nie raz upominał siebie: Odejdź stąd, stary głupcze, ta pani nie ma ochoty więcej z tobą rozmawiać. Mimo to, gdy wychodziła, zastała go przy bramie.
- Salaam, doradco - pozdrowiła go.
Była spokojna i w dobrym nastroju. O, Allachu, załatwiła! Sahibowie także utonęli w jej oczach i dali jej pozwolenie na wjazd do Anglii.
Posłał jej pełen oczekiwania uśmiech. Odwzajemniła mu się beż żadnego skrępowania.
- Panno Rehano, proszę przyjąć moje gratulacje w tej godzinie zwycięstwa.
Chwyciła go za ramię.
- Chodźmy. Kupię ci pakorę w podzięce za radę i jako przeprosiny za to, że tak nieładnie się zachowałam.
Stali w wieczornym kurzu, tuż obok autobusu, który wkrótce miał wyruszyć w drogę. Kulisi mocowali maty na dachu, wędrowny handlarz usiłował pasażerom sprzedać romantyczne opowieści i przeróżne zioła: remedia na smutek. Panna Rehana i uszczęśliwiony Muhammad Ali jedli placki, siedząc na przednim zderzaku autobusu. Stary doradca zanucił półgłosem jakąś melodię z filmu. Upał zelżał.
- To były zaaranżowane zaręczyny - zaczęła niespodziewanie panna Rehana. - Miałam wtedy dziewięć lat, a Mustafa Dar miał już trzydzieści. Ojciec szukał kogoś, kto by się mną opiekował jak on sam. Jego zdaniem Mustafa zasługiwał na jego zaufanie. Potem rodzice umarli, u Mustafa Dar wyjechał do Anglii, obiecując, że mnie do siebie sprowadzi. To było bardzo dawno temu. Mam jego fotografię, ale to dla mnie obcy człowiek. Nawet nie poznałam jego głosu przez telefon.
To wyznanie niezmiernie zaskoczyło Muhammada Alego, lecz tylko pokiwał głową, starając się, by wyglądało to bardzo mądrze.
- No cóż... - zaczął. - Rodzice zawsze mają na względzie dobro swojego dziecka. Znaleźli dla ciebie dobrego i zacnego człowieka, który dotrzymał obietnicy i wysłał ci zaproszenie. Teraz do końca życia będziesz mogła go poznawać... i kochać.
Zdziwił go jej smutny uśmiech.
- Dziadku, dlaczego już mnie spakowałeś i wysłałeś do Anglii?
Podniósł się zdumiony.
- Wyglądałaś na uradowaną... tak mi się przynajmniej wydawało... Wybacz, proszę... co się stało... odmówili ci?
- Na wszystkie pytania dałam złe odpowiedzi - wyjaśniła. - Znaki szczególne umieściłam na niewłaściwych policzkach, zupełnie zmieniłam wystrój łazienki, wszystko pomieszałam...
- Co teraz będzie? Jak się tam dostaniesz?
- Wrócę do Lahore, do mojego zajęcia. Pracuję we wspaniałej rodzinie jako opiekunka trzech przemiłych chłopców. Byłoby im smutno, gdybym odeszła.
- Tragedia! - lamentował Muhammad Ali. - O, jak żałuję, że nie skorzystałaś z mojej rady! Teraz to już, niestety, niemożliwe. Mają twój kwestionariusz, mogą wszystko sprawdzić, nawet paszport na nic się nie przyda. Na marne, wszystko na marne! A byłoby to takie proste, gdyby moja propozycja została przyjęta w odpowiedniej chwili.
- Chyba nie - powiedziała. - Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nie masz powodu do smutku.
Nigdy jeszcze w swoim długim, trudnym i pozbawionym miłości życiu Muhammad Ali nie widział tyle szczęścia, ile w jej ostatnim uśmiechu, który obserwował z placu, dopóki autobus nie przesłonił go tumanem kurzu.
NAGRODA
Wszyscy byliśmy święcie przekonani, że dopóki wdowa po złodzieju trzyma go w swoich szponach, nie spotka go nic dobrego, ale on był durniem, prawdziwym dzieckiem osła, a kogoś takiego nie da się niczego nauczyć.
Miał szansę ułożyć sobie życie. Bóg dał mu iście boską urodę, a rodzony ojciec zapracował się dla niego na śmierć. Czyż nie zostawił mu nowiutkiej, pierwszorzędnej rikszy z siedzeniami pokrytymi plastykiem i innymi bajerami? Był to chłopak jak malowanie, miał fach w ręku, z czasem znalazłby sobie żonę, wystarczyło, żeby przez kilka lat zaoszczędził trochę rupii. Nic z tego. Musiał się zakochać we wdowie po złodzieju, zanim zarost pojawił mu się na brodzie, można nawet powiedzieć: zanim stracił mleczne zęby.
Obawialiśmy się o niego, ale kto dzisiaj słucha mądrości starych ludzi?
Kto ich słucha?
No właśnie: nikt, a już na pewno nie taki zakuty łeb jak rikszarz Ramani. Moim zdaniem zawiniła wdowa. Ja to widziałem, mówię wam, wszystko widziałem, aż w końcu stało się to nie do zniesienia. Siedziałem pod tym oto figowcem, paliłem tę oto fajkę i niewiele umknęło mojej uwagi.
Raz nawet próbowałem uchronić go przed losem, ale nic z tego nie wyszło...
Wdowa na swój agresywny sposób była niewątpliwie atrakcyjna, trudno zaprzeczyć, ale i do gruntu zepsuta. Miała z dziesięć lat więcej niż Ramani oraz pięcioro żyjących dzieci; dwoje jej umarło. Bóg raczy wiedzieć, co ten złodziej robił oprócz kradzieży i bachorów, bo nie zostawił jej złamanego grosza, nic więc dziwnego, że zainteresowała się Ramanim. Nie twierdzę, że w tym miasteczku rikszarz może sporo zarobić, ale dwa kęsy to więcej niż nic. A poza tym mało kto spojrzałby na wdowę po nicponiu.
Poznali się w tym miejscu.
Któregoś dnia Ramani przyjechał do miasta bez pasażera, ale jak zwykle był uśmiechnięty, jakby ktoś dał mu wspaniały napiwek, i nucił sobie jakąś melodię z radia. Włosy miał wypomadowane jak na ślub. Wcale nie był taki głupi, żeby nie zauważyć, że dziewczyny oglądają się za nim i wymieniają uwagi na temat jego smukłych i pięknie umięśnionych nóg.
Wdowa po złodzieju przyszła tego dnia do sklepu po trzy marne ziarenka grochu. Nikt nie wiedział, skąd miała pieniądze, ale ktoś widział mężczyzn kręcących się w nocy koło jej nędznej budy, podobno był tam nawet sam sklepikarz, ale ja wolę się powstrzymać od komentarza.
...
schwarzgerat