PÓJDŹ ZA MNĄ
NAUKA REKOLEKCYJNA
Jezus Chrystus powiedział w czasie Ostatniej Wieczerzy do Apostołów: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i aby owoc wasz trwał” (J 15,16). W przededniu śmierci Mistrz przypomniał swoim uczniom, w sposób niebudzący wątpliwości, komu zawdzięczają to, że znaleźli się w gronie Dwunastu. To Jezus stworzył Piotrowi, Andrzejowi, Jakubowi, Janowi, Filipowi i innym okazję, dzięki której mogli Go poznać.
Jezus przyszedł nad jezioro Galilejskie wczesnym rankiem, tuż po powrocie łodzi z nocnego połowu. Na brzegu było dużo ludzi. Rybacy wynosili z łodzi pełne kosze ryb, płukali sieci lub wiązali rozerwane w trakcie połowu oczka. Przy łodziach kłębił się tłum kupujących. Zewsząd słychać było nawoływania. Wśród obecnych dostrzegł Jezus braci: Szymona i Andrzeja. Podszedł i rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. A gdy poszedł dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, Zebedeusza brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał” (Mt 4,19.21). Zauważmy: inicjatywa pochodziła wyłącznie ze strony Jezusa. Podszedł do konkretnych ludzi, wybrał tych, a nie innych spośród wielu znajdujących się wówczas nad jeziorem. Wybór wyraźny i oficjalny był równocześnie wezwaniem dla wybranych. Musieli zdecydować: iść czy nie iść za Nauczycielem. Zdecydowali natychmiast: poszli – zostawiając łodzie i rodziny.
Na podstawie informacji św. Łukasza oraz św. Jana wiemy, że powołani bracia już wcześniej spotkali Jezusa i z Nim się stykali.
Według relacji św. Jana Andrzej i Jan Apostoł byli nad Jordanem w gronie uczniów Jana Chrzciciela. Któregoś dnia przyszedł tam Pan Jezus. Jan Chrzciciel ujrzawszy nadchodzącego Jezusa powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie” (J 1,29). Czyż może uczeń usłyszeć od mistrza bardziej intrygujące wyznanie: Ten, którego widzicie, jest większy ode mnie? Niewiele trzeba było, by następnego dnia ujrzawszy Jezusa, Jan i Andrzej poszli za Nim. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: „Czego szukacie?”. Oni powiedzieli do Niego: „Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?”. Odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie” (J 1,38). Nie chodziło im o Jego miejsce zamieszkania. Wędrowni nauczyciele zwykle nie mieli domu. Pytali go: powiedz, kim jesteś? Dom i wybrani za przyjaciół ludzie wiele mówią o każdym człowieku.
I w tym przypadku inicjatywa pochodziła od Jezusa. Swoją powtarzającą się obecnością niejako wymusił na Andrzeju i Janie postawienie pytania: Kim jesteś? Kiedy przyszedł odpowiedni czas, bez większego trudu podjęli decyzję: zostawili wszystko i poszli za Jezusem.
Jakiej decyzji wymagał Jezus od uczniów, uczą rozmowy zanotowane przez św. Łukasza. „A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział: lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Łk 9,57). Nie spodziewaj się, że będziesz wiódł dostatnie życie. Możesz nic nie mieć, nawet domu. „Do innego rzekł: Pójdź za Mną! Ten zaś odpowiedział: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca! Odparł mu: Zostaw umarłym grzebanie umarłych, a ty idź i głoś Królestwo Boże!” (Łk 9,59). Jeśli chcesz iść za Mną decyduj się natychmiast, bez żadnej zwłoki. „Jeszcze inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu! Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do Królestwa Bożego” (Łk 9,61). Jeśli decydujesz się iść za Mną, pamiętaj, wybór jest nieodwołalny.
Decyzja pójścia za Jezusem była początkiem najważniejszej przygody, jaką mogli przeżyć w swoim życiu – przyjaźni z Synem Bożym, który stał się człowiekiem. Przez trzy lata patrzyli na to, co robił Jezus i słuchali Jego nauki. Przez trzy lata mieli okazję poznawać Mistrza, patrząc i słuchając. Warto jeszcze raz podkreślić: patrząc i słuchając. Często czytając Ewangelię, nie zwracamy uwagi na to, co Jezus robił. Skupiamy uwagę na tym, co Jezus mówił. Jest to spory błąd. Wiele informacji o Jezusie czerpiemy z obserwacji Jego czynów. Wraz z decyzją na przyjaźń lub znajomość z drugim człowiekiem rozpoczyna się proces wzajemnego poznania. Zdobywam wiedzę o kimś nie tylko słuchając jego słów, ale również patrząc na to, co robi, jak reaguje, w jaki sposób podejmuje decyzje. Podobnie wyglądają nasze spotkania z Jezusem, jeżeli mają doprowadzić do Jego poznania.
Czego Jezus uczył słowem i czynem?
Uczył ich: Kim jest Bóg? Jak człowiek ma się odnosić do Boga? Co Bóg może dać człowiekowi? Kim jest człowiek? Jakimi zasadami kieruje się w relacjach międzyludzkich? Jaki ma być stosunek człowieka do dóbr materialnych?
To, co ostatecznie wiemy o Bogu, wiemy od Jezusa. W czasie Ostatniej Wieczerzy, w wielkiej mowie pożegnalnej podsumowującej trzyletnią wspólną drogę, Jezus powiedział Apostołom, że zobaczyli Ojca i że Go poznali. Słowa te musieli Apostołowie przyjąć z wielkim zdziwieniem: kiedyż to widzieliśmy Boga? Przecież Jego nikt nigdy nie oglądał!? Filip odważył się w imieniu pozostałych poprosić: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła!” (J 14,8-11). Słuchając Mnie, słuchacie Ojca. Patrząc na Moje dzieła, widzicie Jego dzieła. Jezus mówił, że Ojciec jest blisko każdego człowieka i sam był blisko ludzi.
Nie mniej szokująca dla uczniów była nauka Jezusa o stosunku do ludzi. Dowiedzieli się, wbrew tradycji swojego narodu, że bliźnim jest każdy człowiek, nawet wróg, a nie tylko syn i córka Abrahama. Każdego trzeba kochać, choć istnieje hierarchia w miłości. Co innego znaczy kochać nieprzyjaciela, co innego napotkanego człowieka, z którym mnie nic do tej pory nie łączyło, a co innego najbliższych, najbliższych którymi jestem związany węzłem krwi lub przyjaźni. Tych pierwszych nie mam nienawidzić, lecz modlić się za nich. Wobec drugich mam być zawsze gotowy do życzliwości i świadczenia pomocy. Miłość do bliskich wymaga gestów i słów wyrażających bliskość. Ponadto wymaga nieustannego podtrzymywania. Jezus w Wieczerniku umył nogi Apostołom – nie ludziom z ulicy, ale najbliższym. Taką rzecz można zrobić tylko najbliższym.
Radykalne było również nauczanie o odnoszeniu się uczniów do rzeczy materialnych. Powiedział Jezus: „Nie troszczcie się zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? Co będziemy pić? Czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6,31-33). Troski o rzeczy materialne nie mogą być ważniejsze od Boga. Jeśli zdecydujesz się iść za Jezusem, nic nie będzie ważniejsze od Niego.
Czego wymagał Jezus od tych, którzy przyszli prosić o pomoc, przyszli i chcieli z Nim zostać? Wymagał wiary. Taką wielką wiarę miała Syrofenicjanka, usilnie prosząca o uzdrowienie córki, mimo pozornej niechęci ze strony Jezusa. Taką mocną wiarę musiał mieć Jair, wierzący, że dzięki Jezusowi zobaczy żyjące i zdrowe dziecko. Wiele determinacji było w niewidomym Bartymeusz, proszącym Jezusa o litość i uzdrowienie. Uczeń Jezusa powinien mieć taką wiarę, by powiedzieć za trędowatym: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić oraz za ojcem chłopca chorego na epilepsję: Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu! To do niego powiedział Jezus: Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy. Taka wiara jest nie tylko zrozumieniem, ale i ufnością. Taka wiara jest kluczem do zrozumienia Boga i do ufnego trwania z Nim, mimo przeciwności.
Tak wyglądało spotkanie Jezusa z uczniami ponad dwa tysiące lat temu. Inny czas, inni ludzie. Jak to, co czytamy w Ewangelii, ma się do naszego dzisiejszego doświadczenia?
Bóg przychodzi do ludzi wszystkich czasów. Spotkanie z Jezusem wygląda zawsze tak samo. Inicjatywa pochodzi zawsze od Niego. On wybiera. Oczekuje natychmiastowej i wielkodusznej decyzji. Stawia takie same wymagania. Przedkłada takie same propozycje.
Jezus może stanąć niespodziewanie przed człowiekiem i powiedzieć: Pójdź za Mną. To przydarzyło się św. Pawłowi w drodze do Damaszku; P. Claudelowi w katedrze Notre Dame w Paryżu w dzień Bożego Narodzenia, podczas słuchania Magnificat; A. Frossardowi w kaplicy wiecznej adoracji po spojrzeniu na Chrystusa Eucharystycznego. Może to zdarzyło się tobie?
Częściej jednak spotkanie z Nauczycielem z Nazaretu wymagające decyzji, poprzedzają inne, wcześniejsze. W sposób niedostrzegalny, nawet wbrew naszej woli, przygotowują nas na naszą „godzinę zero”. Dopiero wypadek, choroba, rozmowa z innym człowiekiem, przeczytane zdanie stawiają nas w „oko w oko” z Jezusem. A może to zdarzyło się tobie?
Jeśli nie masz podobnych doświadczeń bądź pewny:
Bóg przygotowuje cię na spotkanie z Sobą. Wcześniej czy później przyjdzie i stanie przed tobą twarzą w twarz, mówiąc: Pójdź za Mną. Skarżysz się, że masz mało wiary, by uwierzyć? Masz jej wystarczająco, bo inaczej nie czułbyś niepokoju, nie czytałbyś rozważań, nie szukałbyś odpowiedzi na pytanie: Kim jest Jezus? Pamiętaj jednak, że później musi nastąpić decyzja na drogę z Jezusem. Decyzja fundamentalna. Kształtująca całe twoje życie; decyzja trwała, nieodwołalna.
Maria prowadziła życie całkowicie pozbawione wiary. Od wielu lat dla pieniędzy i dla przyjemności sprzedawała swoje ciało. Uległa wraz z przyjaciółmi wypadkowi. Zginęły cztery osoby. Ona jako jedyna przeżyła. Dla niej był to dowód, że Pan Bóg zadziałał. Była przekonana, że On zostawił ją przy życiu, by się nawróciła. W szpitalu zdecydowała, że nie może tak żyć dłużej. Ale w swej przebiegłości wymyśliła, że po wyjściu ze szpitala, aby nikt nie myślał, że się nawróciła ze strachu, przez pewien czas będzie żyła jak dotychczas. Po kilku miesiącach wróci. Pewien czas nie trwał kilka miesięcy, a piętnaście lat. W rocznicę wypadku poszła do spowiedzi.
Dlaczego tak długo zwlekała? Przez 15 lat mówiła sobie: jutro. Ludzie zwykle całkiem dobrze się mają, mówiąc: jutro. Wraca wówczas humor, człowiek ma złudną nadzieję, że wszystko się zmienia. Ja się nawrócę: jutro. Zacznę chodzić do kościoła: jutro. Rozpocznę się modlić: jutro. To jutro może trwać wiele lat.
Julian Tuwim miał kompleks Chrystusa. Napisał taki wiersz:
Jeszcze się kiedyś rozsmucę, jeszcze do Ciebie powrócę, Chrystusie!
Jeszcze tak strasznie zapłaczę, że przez łzy Ciebie zobaczę, Chrystusie!
I z taką wielką żałobą będę się żalił przed Tobą, Chrystusie!
Że duch mój przed Tobą klęknie, i wtedy serce mi pęknie, Chrystusie!
Myślał, a może obiecywał, że jeszcze się kiedyś rozsmuci. Nie zdążył.
Opowiadał Roman Brandstaetter o jednym ze swoich spotkań z Tuwimem. Obydwaj poeci wybrali się na kawę.
- Panie Brandstaetter – Tuwim zadał pytanie. Czy Chrystus istniał?
- Musiał istnieć – odpowiedział Roman.
- To dobre! On musiał istnieć. Może byśmy wypili na to konto – odrzekł Tuwim.
Rozmowa potoczyła się dalej. Po kilku godzinach poeci się rozstali. Tuwim wsiadł do taksówki. Brandstaetter poszedł pieszo. Odpowiedź nawróconego Żyda – Brandstaettera musiała mocno zapaść Żydowi ateiście – Tuwimowi w sercu. Po przejechaniu kilku metrów polecił kierowcy zatrzymać samochód. Uchylił szybę i krzyknął do przyjaciela:
- Panie Romanie, to było bardzo dobre! On musiał istnieć!
Tuwim umarł na serce. Roman Brandstaetter był na jego pogrzebie. W trakcie wynoszenia trumny z willi, w której zmarł Tuwim, podszedł do Brandstaettera właściciel zakładu pogrzebowego.
- Proszę pana, co ja mam zrobić? Mam tylko trumnę z krzyżem na wieku – powiedział. Mam ten krzyż zostawić, czy zerwać? Brandstaetter nic nie odpowiedział. Ktoś za niego zdecydował. Krzyż zerwano. Ale wieko trumny było pokostowane. Został na nim znak krzyża.
Problem Jezusa nie opuszczał Tuwima przez całe życie. Jakoś go Chrystus prześladował. Wiele razy przed nim stawał. Nigdy jednak nie opowiedział się w sposób widoczny dla innych po stronie Chrystusa. Nie przyjął chrztu. Nie zdążył.
Kolejny raz ulegamy pokusie, którą tak dobrze znamy. Nie wolno nam odkładać powrotu do Chrystusa na później. Który to raz powiedzieliśmy sobie: „Poczekam jeszcze”. „Postaram się, aby następne dni były lepsze”. „Na razie nie mam czasu iść do spowiedzi”. W efekcie kolejne dni spędzamy daleko od Jezusa. Szkoda marnować tyle czasu i wysiłku na drogę pokonywaną samotnie, bez Chrystusa. Decydując się iść przez życie bez Niego, nawet przez małą chwilę, przeżyjemy więcej stresów, niej będzie w nas pokoju, zaniknie wrażliwość ducha. Za nami pozostałą cała „fura” zmarnowanych okazji do dobra. Pomyślmy: ile razy byliśmy na Mszy św. i nie przyjęliśmy Jezusa? Ile dni było bez modlitwy angażującej nasze serce? Przez te dni nie staliśmy się lepsi. Nie zbliżyliśmy się do Jezusa. Przeszkadzał nam w tym grzech. Dlaczego nie zrzuciliśmy krępujących nas więzów?
Powodem odkładania spowiedzi często jest to, że nie umiemy przegrywać. Gorszymy się swoimi klęskami. Zamiast po kolejnej przegranej wracać do Boga, zatapiamy się bez reszty w oskarżających wyznaniach. Wygrażamy sobie. Myślimy o tym, że byliśmy podli, a nie o tym, że jest Ktoś, kto chce nam przebaczyć, obdarzyć wsparciem, pokojem, miłosierdziem; że jest Ktoś, kto nas kocha, niezależnie od tego, co przeskrobaliśmy. Mamy prawo iść do Jezusa, bo żałujemy za popełnione grzechy! Ale my często zamiast tego siedzimy jak jedna wielka „góra nieszczęścia”, skupiamy uwagę na sobie i cierpimy. Nie zwracamy się do Boga i do tego często mamy odwagę oskarżać Go o nieskuteczną opiekę i pomoc.
I ty, jeśli będziesz zwlekał, możesz nie zdążyć! Nie jest bowiem nigdzie powiedziane, że Chrystus będzie stawał przed tobą nieskończoną ilość razy, oczekując, aż zdecydujesz się otworzyć dla Niego swoje serce.
Decyzja na pójście za Chrystusem musi być fundamentalna. Musimy mieć świadomość, że ona wpływa na całe życie, na całą naszą przyszłość. To, co będziemy robić, to, co będziemy mówić, to, co będziemy myśleć będzie na niej oparte, będzie z niej wynikało. Obrze o tym pisze Jerzy Liebert w wierszu „Jeździec”.
Jedno wiem, i innych objawień nie potrzeba oczom i uszom –
Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę.
Decyzja nie rozwiązuje wszelkich problemów. Wcale nie jest tak, że od jej podjęcia nie będziemy mieć problemów ze swoją wiarą, z sobą samym, z innymi ludźmi. Od niej zaczyna się wzrastanie, które trwa i trwa – aż do śmierci. Nikt w jednej minucie nie staje się bezgrzeszny, nikt od razu nie staje się świętym. Im jesteśmy dłużej przy Jezusie, słuchając Jego słów i patrząc na Jego czyny, tym więcej o Nim wiemy i lepiej Go rozumiemy. W konsekwencji mamy większą, silniejszą i głębszą motywację, by żyć tak, jak On proponuje.
Jeżeli ktoś powiedział: wybieram Jezusa, idę za Nim, a po pewnym czasie zrezygnował, pokazał, że nie przeżył radości spotkania. Napisał św. Piotr do nowo ochrzczonych: „Odrzuciwszy więc wszelkie zło, wszelki podstęp i udawanie, zazdrość i jakiekolwiek złe mowy, jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, niesfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu – jeżeli tylko zasmakowaliście, że słodki jest Pan” (1 P 2,1-3). Jeżeli chcecie wzrastać w wierze, musieliście zasmakować, że Pan jest słodki. Jeżeli nawet wybraliście, a nie zasmakowaliście słodyczy Pana, nie wytrwacie. Zasmakować słodkości to znaczy być wypełniony Bogiem. Skosztować Boga, to spotkać się z Nim i przekonać się jak z Nim jest dobrze. Skosztować Boga, to zawsze pamiętać o Jego obecności, widzieć Go obok siebie. Bóg jest kimś pośród nas. Doświadczenie obecności Boga angażuje całego człowieka: umysł – On jest; wolę – chcę z Nim być; uczucia – jest w moim sercu. Owocami obecności w Bogu są: radość, pokój, poczucie bezpieczeństwa. Ci, którzy zdecydowali się pójść za Jezusem, dobrze wiedzą, o czym mówię. Bez takiego przeżywania spotkań z Chrystusem człowiekowi brakuje sił, by przy Nim trwać.
Bieda w tym, że Bóg sam wybiera czas, kiedy w taki sposób zagości w naszym życiu. Przychodzi do nas, kiedy zechce i jak zechce. Pewne jest tylko jedno: każdemu swojemu uczniowi da takie doświadczenie. Oczekuje cierpliwości. Czekanie na „zakosztowanie Boga” nie ma nic wspólnego z biernością. Czeka się czynnie. Szuka się Go w sercu, zaprasza do siebie, spełnia się warunki, jakie postawił uczniom.
Na koniec warto powiedzieć jeszcze o jednej sprawie ściśle wiążącej się z decyzją pójścia za Jezusem, z wyborem: być Jego uczniem, czy nim nie być? Jezus powiedział: „Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,29). Jarzmo to zniewolenie, a brzemię to ciężar. Jak to możliwe, ze to co ciężkie, równocześnie jest lekkie? Jak to możliwe, że to co ogranicza, niesie równocześnie wolność? Ta sprzeczność jest pozorna! Jan Paweł II powiedział, że Ewangelia to trudna droga, ale – dodał – możliwa. To decyzja pójścia za Zbawicielem sprawia, że Jego słowa stają się możliwe do zrealizowania. Wybór dodaje naszemu chrześcijańskiemu życiu skrzydeł.
Przyjmijmy Jego wezwanie. Idźmy za Nim. W przeciwnym razie, jak bogaty młodzieniec, zachowamy wiele majętności, ale odejdziemy smutni.
Roman Brandstaetter włożył w usta bogatego młodzieńca następujące słowa:
Panie, przed wielu laty spotkałem Cię na drodze do Jeruzalem.
Była wczesna wiosna. Kwitły drzewa migdałowe.
Pamiętam tę chwilę, gdy podszedłszy do Ciebie,
Spytałem, co uczynić, aby być doskonałym.
Odparłeś, że powinienem sprzedać całą moją majętność,
Pieniądze rozdać ubogim i iść za Tobą.
Ogarnął mnie smutek. Stchórzyłem. Powróciłem do domu.
A teraz jestem już starcem, mam liczną rodzinę,
Mój majątek pomnożył się w dwójnasób, ludzie uważają mnie za szczęśliwego,
Ja jednak czuję w sobie dotkliwą pustkę, niedosyt i beznadziejność,
Które nawet moim najbliższym ujawnić się boję, na pewno by mnie wyśmiali.
Minęły lata, a ja wciąż zapomnieć nie mogę tamtej wiosny,
Mojego pytania i kwitnących drzew migdałowych.
5
chaarryy