POWIEŚĆ
MARCIN WOLSKI
Kwadratura trójkąta
Pastylka stymulu przypominała w smaku stary rzemień wygarbowany na długo przed wojną herriańską. Stawiała jednak na nogi lepiej niż nocny zefir wiejący krytą terasą pełną kwitnących oleandrinów i teobiscusów.
Drobny mężczyzna w sztruksowej tunice, zdobnej edylskim meandrem łapczywie zaczerpnął powietrza jak ryba rzucona na brzeg. Dochodziła quarta. Słaba poświata brzasku wykrawała na horyzoncie kontury łagodnych wzniesień nazywanych Gajem Florentyńskim. Gwiazdy przybladły. Zapowiadał się piękny dzień. Ważny dzień.
Pod jaśniejącym niebem powoli wyłaniał się kamienny las campanilli i wież medialnych, majestatycznych kopuł kryjących mercatoria, otoczone przez bure gołoborza czternastowiecznych czynszowych insul mieszkalnych. Bliżej hostelu zabudowa rozrzedzała się, a światła fluviarów tonęły w cienistych szpalerach drzew, by zniknąć zupełnie wśród parków i ogrodów. Miejscami tylko rozbłyskały podświetlone łuki wiodące do term i palestronów.
Hostel "Asilium IV" wzniesiono na wyspie, pośrodku rzeki Zielonej, na terenie dawnego gaju poświęconego Junonie. Dzięki kaprysowi architekta wyrastał samotnie pośród budowlanego plebsu i parkowych pawilonów, od wieków dających schronienie kupcom i nierządnicom. Mężczyzna popatrzył w dół. Na trójkątnym skwerze, z tyłu budynku, wśród zerwanych lampionów i tysięcy kolorowych ulotek i czapeczek pracowicie uwijały się śmieciarki. W głębi parku wokół bojowych rotonów kręcili się znudzeni vigilianci municypalni. Co jakiś czas spod frontowego portyku, gdzie kłębiły się tłumy mediaferrów i czuwali najzagorzalsi sympatycy fakcji "Błękitnych", a Quintusa Cedrusa w szczególności, napływały meldunki o nastroju spokoju, powagi i oczekiwania.
Na terasę wyszedł sekuryta o twardych rysach ochroniarza z wyboru, omiótł wzrokiem amatora świeżego powietrza, zatrzymując się na złotej plakietce identyfikacyjnej "Marek Ursin - consulantor". Jego dłoń wykonała gest mogący uchodzić za tradycyjne pozdrowienie, a także zastępować zwrot "Spieprzaj stąd, mały, ale już". Ursin jednak odpowiedział mu tylko uśmiechem. Po czym ruszył w głąb wielkim corridorem. Mijając cubiculę nr 1010 nie odmówił sobie przyjemności zajrzenia do luksusowego wnętrza. Zresztą drzwi były uchylone. Octavia spała. Jasne włosy, rozsypane na poduszce, tworzyły wokół jej głowy świetlisty krąg, a rozchylone usta i długie rzęsy nadawały jej twarzy ów fascynujący wyraz zdziwienia przypominający obrazy ultimiańskich mistrzów ubiegłego stulecia.
Stojąc w smudze światła Marek krótką chwilę wpatrywał się w uśpioną. "Zabrałeś mi ją, Jedyny, zabierz i grzeszne pragnienie" - szepnął bezgłośnie. I wyszedł.
Zaraz za zakrętem niedoświetlonego, wybitego skórą korytarza pęcherzyk ciszy prysnął gwałtownie. Jeszcze parę schodków i consulantor znalazł się na górnej galerii wielokondygnacyjnego perystylu. Okoliczne sale relaksowe tonące w roślinności, zamienione w pomieszczenie sztabowe, wypełniała nadzwyczajna krzątanina. Stukały menscomptery, brzęczały łączniki międzyprowincjonalne.
Całą północną ścianę zajmował ogromny panovid prezentujący świetlistą mapę Innej. W każdej chwili można było rozróżnić seledyn Zewnętrznego i Wewnętrznego Oceanu, amarant gigantycznej Ekumeny oraz intensywny cynober Wandalii. Wzrok przykuwał jednak Archipelag, płonący setkami światełek, ruchliwych, pulsujących, zmiennych. Na każdej z wysp metropolitalnych Federacji rozciągających się po obu stronach równika aż ku zimnym dystryktom Południowego Lądolodu błyskały w trzech rzędach cyferki zmieniające się w miarę napływu wyników. Na samym szczycie panovida w lewym górnym rogu wyświetlał się aktualny bilans - sumy głosów oddane na jedno z trzech nazwisk:
LONGINUS, HERDATUS, CEDRUS
Ursin poszukał wzrokiem patrona. Nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej sylwetki Quintusa Cedrusa. Jak z podziemi wyrósł natomiast niezmordowany szef sztabu wyborczego - electorius Rufo Ruffix, ryży, o włosach barbarzyńsko skręconych i tubalnym głosie parweniusza...
- Gdzie się podziewałeś?- szczeknął na Marka. - Quintus cię szuka.
- Gdzie jest?
- We frigidarium, szlifuje wystąpienie, jesteś mu potrzebny. Aha, mamy już wyniki z Nowej Istrii.
- Przegraliśmy?
- Tak, ale zaledwie trzema tysiącami głosów. To i tak dobrze. Jeszcze wczoraj w sondażach dawano tam Herdatusowi przewagę dwustu tysięcy.
- A ten skurwiel Longinus?
- Jeśli nie zgarnie pięciu milionów z Ultimy, wypada z gry.
Marek pośpieszył za nim do frigidarium. Orzeźwiony Cedrus wychodził właśnie z zimnego impluvium. Szczupły, muskularny, jasnowłosy i chłopięcy - ot, młody bóg - ideał wyspiarskiego stylu życia. Mimo nieprzespanej nocy promieniał żywotnością i energią. Z jego niebieskich oczu emanowała inteligencja i pewność siebie. Nawet rywale przyznawali, że Quintus jest bardzo przystojnym mężczyzną. Klasycznych rysów nie mogła oszpecić nawet głęboka szrama na czole.
Dwie najwyraźniej podniecone complementarki zbliżyły się z ręcznikami, ale on ignorował je niczym Jupiter poślednie nimfy.
- Słuchaj, czegoś nie rozumiem - mruknął do Ursina. - Co mi tu napisali o fletni Arfusa... O co w tym chodzi?
Consulantor zmieszał się. Bajka o fałszywym fleciście uwodzącym swą grą zbójców należała do kanonu powiastek dla dzieci. Jak można było jej nie znać?
- Może to rzeczywiście zbyt górnolotne sformułowanie - mruknął.
Od strony caldarium zbliżył się osobnik przypominający rozmiarami mitycznego giganta.
- Założyłem się o 5 aureusów, że szef wygra na Ultimie - rzekł - a wiadomości ciągle nie ma, chociaż Ultima już dawno powinna nadawać wyniki.
- Mamy drobne uszkodzenia na łączach, Druzzusie - powiedział z wyraźną niechęcią Ruffix.
- A Zefiria? - zapytał Marek Ursin.
- Nie chcę zapeszyć... Ale zaraz, już mamy Orelię. Na mękę Syna! Niedobrze.
Na przenośnym wyświetlaczu pojawił się kontur Orelii przypominającej rozkraczonego avozaura i rzędy cyfr. Herdatus: 111 678, Longinus: 77 534, Cedrus: 21 213.
- To niemożliwe - jęknął mały consulantor - przecież wszystkie sondaże...
Jednak po chwili cyferki przeskoczyły do przodu i za trójką pojawił się jeszcze znak nul. Łaziebnice zaklaskały, Ursin zacisnął dłonie. Tylko nie zapeszyć! Zwycięstwo w Orelii było przewidywane właśnie w takich proporcjach.
- Wszystko za mało, na cierń z korony! Mało! - marudził Druzzus. Jak każdy eks-sportowiec lubił sytuacje stuprocentowe.
Informacje z Zefirii nie zmieniły dotychczasowej kolejności. Wciąż prowadził Herdatus, na którego dotąd oddało swe głosy 42 550 333 mieszkańców Archipelagu. Longinus wprawdzie wystartował świetnie, wygrywając pewnie w stołecznej Florentynie, teraz jednak zajmował dopiero trzecie miejsce z wynikiem ledwie trzydziestu dziewięciu milionów. Natomiast Cedrusowi do zwycięstwa nad głównym rywalem brakowało co najmniej ćwierć miliona głosów. Przesądzić miało społeczeństwo Ultimy. Olbrzymiej, żyznej wyspy, prawie kontynentu, z blisko czternastoma milionami wyborców. Szanse Longinusa oceniano tam jako średnie. Sam przed półgodziną poinformował rywali, że w przypadku porażki przekaże całość swojego elektoratu zwycięzcy, zadowalając się funkcją ProNavigatora. Podobna procedura była zresztą przyjęta od lat.
Czas płynął. Na dolnym patio narastały emocje. Szczególnie podniecenie wykazywali młodzi aktywiści Błękitnych, dla których Quintus Cedrus uosabiał nadzieję. "3 razy P" - głosiło jego naczelne hasło wyborcze: postęp, porozumienie, pokój. Konserwatysta Herdatus apelujący do tradycyjnych wartości Archipelagu nie ukrywał konfrontacyjnych zamierzeń: "Żadnych paktów z Ekumeną, żadnego jednostronnego rozbrojenia. Stanowimy ostatnią linię oporu cywilizacji przed despotyzmem. Zniesienie obowiązkowej służby w legionach byłoby samobójstwem". Czyżby ten program miał wygrać?
Tymczasem cały panovid wypełniła twarz podnieconego sprawozdawcy:
- Wszystko wskazuje, że rywale idą łeb w łeb - wołał. - Na Ultimie spływają dane z ostatnich parochii, ale... - tu fala magnetycznych zakłóceń przerwała przekaz.
Wzrok zgromadzonych pobiegł ku mapie. Cyferki wyświetlane w centralnym punkcie Ultimy przeskakiwały jak szalone. Różnica między głosami stronników "Niebieskich" (Cedrus) i "Żółtych" (Herdatus) wahała się między czterystu a sześciuset tysiącami. Przy czym dystans ciągle się zmniejszał. Jednak w zacofanych rejonach górskich szanse Cedrusa fachowcy oceniali jako małe. Ursin dostrzegł, że jego szef ociera pot z czoła. Nie zauważył, kiedy weszła Octavia. Była już ubrana. Zaciskała dłonie tak kurczowo, że aż pobielały jej palce.
330 tysięcy głosów różnicy, 319, 215, 185, 147, znów 152. Teraz wszyscy wpatrywali się wyłącznie w punkt ekranu, gdzie licznik wyświetlał różnicę. W napiętej ciszy słychać było już tylko warkot wentylatorów. I naraz rozległ się wysoki dźwięk obwieszczają...
ZULUS555