Wspomnienia s. Katarzyny Steinberg.pdf

(58 KB) Pobierz
oredzie67-2007.p65
18
Orędzie Miłosierdzia
ZE WSPOMNIEŃ O ŚW. SIOSTRZE FAUSTYNIE
WSPOMNIENIA s. Katarzyny Steinberg
W latach 1924-25 bywałam wiele razy w Os-
trówku (Górki) u kilku zaprzyjaźnionych ze mną
rodzin. Spędzałam tam część wakacji 1924 i 1925
roku i często wpadałam do nich na niedziele i świę-
ta. Z początku dojeżdżało się tam do Tłuszcza
i szło się 6 km na piechotę, potem zrobiono przy-
stanek Klembów i szło się 2 km przez ładny, mie-
szany las do domu mojej koleżanki szkolnej i przy-
jaciółki Aldony Jastrzębskiej-Lipszycowej. Na spo-
rej przestrzeni wolnej stał dom z młodym jeszcze,
niedawno założonym ogrodem. Na przeciwległym
skraju lasu biegła droga prowadząca do wsi Lip-
ków, Wymysły i innych. Przy tej drodze stały jesz-
cze dwa domy, jeden z nich należący do rodziny
Lipszyców, w którym mieszkali inni moi przyjacie-
le, u których też przebywałam. Cała ta przestrzeń
wolna, otoczona lasami, była jakimś cichym zakąt-
kiem oddalonym od gwaru Warszawy i letnisk. (…)
Dom Aldony nazywano „Dziecinnym Dwo-
rem”, bo w 1924 roku mieszkało tam jej pięcioro
dzieci i dwoje dzieci siostry jej męża, a Aldona
spodziewała się wtedy szóstego dziecka. Mąż Aldo-
ny był zamiłowanym rolnikiem, kochającym wieś
i proste życie. Aldona pochodziła z Kaukazu, nie-
słychanie była prawa, szlachetna, pogodna, życzli-
wa dla ludzi, zawsze gotowa każdemu pomóc. Miała
coś, co można by nazwać geniuszem macierzyń-
stwa. Trudne warunki materialne, wzrastająca ilość
dzieci, praca w domu i w ogrodzie nie zmniejsza-
ły jej gotowości przyjścia ludziom z pomocą i jej
ofiarności (…) .
Dom był bardzo skromny, Aldona sama wy-
konywała wszystkie domowe roboty, obszywała dzieci
itd. i każda osoba, która jej pomagała w domu była
traktowana jak członek rodziny, a nie jak obca słu-
żąca. W 1924 roku poznałam tam Helę, która właś-
nie zgłosiła się do Aldony jako pracownica i prze-
bywała tam cały rok. Widywałam ją dość często.
Robiła na mnie bardzo jasne, ujmujące wraże-
nie jakiegoś spokoju, powagi, pogody. Miała
w sobie coś, co wzbudzało szacunek, coś, co mog-
łabym nawet nazwać dostojeństwem. I taka zo-
stała w mej pamięci. Wszyscy ją w domu bardzo
lubili i szanowali. Gdy potem wstępowała do
klasztoru, widziałam, że poważali ją nie tylko jako
człowieka i pracownicę, ale odnosili się z pewną
czcią do jej powołania, mimo że była to rodzina
niepraktykująca.
Zawsze słyszałam o Heli wszystko najlepsze.
Nie pamiętam ani jednej skargi od kogokolwiek
na jakąkolwiek trudność z Helą. W kuchni było
czysto, był lad, porządek i spokój. Widać było, że
spełnia wszystkie swoje obowiązki dobrze, cicho
i po prostu bez cienia zwrotu do siebie. Nie pa-
miętam nigdy, aby narzucała swoją pobożność
komuś. Była w niej jakaś dyskrecja i umiar. Gdy
1 sierpnia 1925 roku wyjeżdżała do klasztoru, żeg-
nali ją wszyscy z miłością, wzruszeniem i żalem,
a w domu została jakaś pustka. Choć nie pamię-
tam żadnej rozmowy z nią i tylko ogólnikowo o niej
wiedziałam, że gdzieś wstąpiła do klasztoru i wy-
jechała do Krakowa, to głęboko utkwiła mi w ser-
cu i pamięci, nie zdawałam sobie sprawy dlacze-
go. W ciągu tych lat przychodziła mi na myśl. Mia-
łam ochotę ją zobaczyć, czasem żałowałam, że nie
jest w Laskach. Myślałam o niej, jak o kimś, kto
na pewno żyje w pełni swoim powołaniem i jest
wierny. Okres, w którym ją znałam, był okresem
mego nawrócenia się; był to okres bezpośrednio po
śmierci s. Katarzyny Sokołowskiej, która bardzo na
nim zaważyła. Był to okres wzmożonej jeszcze we
mnie wrażliwości na zetknięcie się z łaską w du-
szy drugiego człowieka. Samo zetknięcie z nadprzy-
rodzonością – faktem wiary, znacznie silniej do
mnie przemawiały, niż słowa i przekonywania. (…)
Laski Warszawskie, 16 listopada 1952
© ZMBM www.faustyna.pl
98818813.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin