03 -- Mosquito Raider.pdf

(797 KB) Pobierz
21368352 UNPDF
21368352.004.png
NASTĘPNY NUMER
dzy Bremą, Hamburgiem i Kilonią. Dywizjon ma za zadanie rozdzielić
się na dwójki i przez pół godziny atakować i niszczyć komunikację
i obiekty wojskowe na ziemi. Jak ogary spuszczone ze smyczy osiemnaście
Moskitów rozbiega się po niebie. I już jak dobre psy gończe tropią, już
nurkują aż do ziemi, bo tam coś znajdą. Nie minęła minuta, a już ogary
dojrzały zwierzynę: oto na małej stacyjce ukrył się pociąg. Taki, jaki chce
'inteligent' na przesłuchaniu [oficer operacyjny na odprawie - przyp. aut.].
Lokomotywa pod parą, za nią ze czterdzieści wagonów. Już któryś z na­
szych samolotów dopadł go i chłoszcze ogniem z działek i karabinów ma­
szynowych. Nie namyślając się długo i my robimy rundę, by spuścić na loko­
motywę bombkę. Nasza bomba już leci, ale coś tam dostrzegam w dole.
W pociąg walą świetlne pociski. I błyskawicznie przychodzi refleksja: my
nie strzelamy, skądże więc te pociski? W tej samej chwili dostrzegam, jak
w dole pod nami, z przeciwnego kierunku, jakiś Moskito, tuż nad ziemią,
nadlatuje nad pociąg i siecze go ogniem. A nasza bombka już poszła. I już
słyszymy w interkomie przekleństwa: 'Co za taki syn rzucił na nas bombę?'
Dobrze, że wyszedł cało, siła wybuchu mogła zniszczyć samolot. Za wielki
tłok nad pociągiem, lepiej się przenieść nieco dalej. Pędzimy nad szosą.
Pełno na niej jakichś samochodów. Już lufy działek naszego Moskita prażą
do nich pociskami zapalającymi. Obok chłop pędzi polem krowę, nie zwra­
ca na nas uwagi, pewnie jakiś głuchy. Teraz przelatujemy nad ulicami mia­
steczka. Żywego ducha nie widać. I znowu pędzimy nad szosą, na wysoko­
ści drzew. Odnoszę wrażenie, że siedzę w samochodzie, który z rozpędu
unosi się do góry. Potem przelatujemy nad jakimś obozem. Widzimy ludzi
w stalowych mundurach biegających po dziedzińcu. Pociski naszych działek
walą w ściany baraków, w okna. Po chwili znów pod nami stacja, wagony
scan oloolo
Tomasz Szlagor, Mosquito Raidcr
Wydanie pierwsze
0 by Oficyna Wydawnicza KAGERO
LUBLIN 2006
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Wykorzystywanie fragmentów tej książki do przedruków
w gazetach i czasopismach, w audycjach radiowych i programach telewizyjnych
bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione.
Nazwa i znak serii zastrzeżone w UP RP
Redakcja: Damian Majsak
Fotografie: San Diego Aerospace Museum, M. Krzyżan, M. J. Murawski, T. Okraszewski
Ilustracja na okładce, sylwetki barwne: Arkadiusz Wróbel
Korekta: Karolina Żukowska
,
DTP: KAGERO STUDIO, Tomasz Gąska
ISBN 83-60445-87-7
Wydawca:
Oficyna Wydawnicza KAGERO
ul. Metgiewska 7-9 pok. 307-311, 20-952 Lublin
telyfax: 081 749 11 81, teł. 081 749 20 20
Mosguito Raider
www.kagero.pl
3
Prolog
T ak, już jesteśmy w rejonie wyznaczonego celu, gdzieś w środku mię­
21368352.005.png 21368352.006.png
i ludzie rozbiegający się na wszystkie strony. Wygląda to na niewinną zaba­
wę w gonionego na boisku, w jasny słoneczny dzień. Ten dom, który się
pod naszą bombą zawalił, robi wrażenie domku z kart, co się przewrócił za
jednym dmuchnięciem. Tylko że znad tego zburzonego domu unosi się kil­
kadziesiąt metrów w górę chmura czerwonego, ceglastego kurzu. Nawet
mi do głowy nie przychodzi, że od tego naciskania palcem guzika mogą
tam na ziemi umierać ludzie" 1 .
w ten typ samolotu, takie jak stacjonujący w Swanton Morley 105. dywi­
zjon (105. Sqn), którym dowodził kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotni­
czego) W/Cdr (podpułkownik) Simmons, pokładały wielkie nadzieje w no­
wej, rewolucyjnej konstrukcji, która miała wkrótce zastąpić ich wysłużone
Blenheimy. Samolot, który otrzymali, przerósł ich najśmielsze oczekiwania.
105. dywizjon był zaprawioną w bojach jednostką. W czasie Bitwy
o Francję w 1940 roku wspierał działania Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyj­
nego, ponosząc przy tym wysokie straty z rąk niemieckich myśliwców. 4 lip­
ca 1941 roku dywizjon wziął udział w śmiałym dziennym nalocie na Bremę,
za który ówczesny dowódca dywizjonu, Australijczyk W/Cdr Hughie
Edwards, otrzymał najwyższe odznaczenie brytyjskie za odwagę - Krzyż
Wiktorii. Następnie jednostkę przerzucono na Maltę, skąd jej Blenheimy
atakowały statki wiozące zaopatrzenie dla Afrika Korps generała (przyszłe­
go feldmarszałka) Erwina Rommla. Jesienią 1941 roku resztki dywizjonu
wróciły do Anglii, by przezbroić się na nowy typ samolotu - de Havilland
Mosquito.
Wydawało się, że Geoffrey de Havilland, projektując swój lekki dzienny
bombowiec, nie bardzo rozumiał realiów współczesnego pola walki. Wiele
wskazywało na to, że Mosquito jest krokiem wstecz z co najmniej dwóch
powodów. Po pierwsze, był samolotem dwusilnikowym i dwumiejscowym,
który za dnia nie miał większych szans w starciu z „rasowymi" myśliwcami
jednomiejscowymi. Przekonali się o tym na własnej skórze Niemcy, których
Messerschmitty Bf 110 zostały zdeklasowane przez brytyjskie myśliwce
w czasie Bitwy o Anglię i poniosły ciężkie straty. Lekki dwumiejscowy bom­
bowiec nie posiadał prędkości i zwrotności myśliwca jednomiejscowego, by
móc się przed nim bronić, ani dużego udźwigu bomb i licznych stanowisk
strzeleckich klasycznego bombowca. Oczywiście samolot dwusilnikowy miał
większy zasięg niż myśliwiec jednosilnikowy, ale do czego miał być po­
trzebny samolot, który leciał daleko w głąb terytorium wroga, by zrzucić
kilka niewielkich bomb, narażając się po drodze na zestrzelenie przez co­
raz silniejszą obronę przeciwlotniczą i coraz szybsze myśliwce wroga?
Dwumiejscowe maszyny świetnie sprawdzały się w roli samolotów rozpo­
znawczych i myśliwców nocnych, gdzie oprócz pilota na pokładzie potrzeb­
ny był również nawigator lub operator radaru, ale po bolesnych doświad­
czeniach RAF-u z czasów Bitwy o Francję, o lekkim bombowcu nikt nie
chciał nawet słyszeć.
Po drugie, w dobie konstrukcji lotniczych z metali, Mosquito był samo­
lotem zbudowanym... z drewna. Miejsca przenoszące obciążenie, jak dźwi-
rubieże Europy, gdzie szturm niemieckiej armii na Moskwę właśnie
wchodził w decydującą fazę. Tymczasem po drugiej stronie Europy, nad
kanałem La Manche, zalegająca nisko nad ziemią mgła i kłębiące się po
niebie ciężkie deszczowe chmury jak co roku wymuszały znaczne ograni­
czenie aktywności w powietrzu. Zresztą Niemcy, którzy latem tego roku
przenieśli gros swoich sił na Wschód, już nie kwapili się tak bardzo, by
trwonić swoją Luftwaffe w potyczkach z Royal Air Force.
Ponad rok wcześniej, w sławetnej Bitwie o Anglię, Brytyjczycy obronili
swoją wyspę przed najazdem „Hunów" niemal u samych bram swojego kró­
lestwa. W 1941 roku to brytyjski RAF zaczął „wychylać się", jak wówczas
określano te działania, na drugą stronę Kanału. Chociaż nękające wypady
myśliwców na przybrzeżne rejony Francji z pewnością miały pozytywny
wydźwięk propagandowy - Anglia już nie tylko broniła się, ale też atakowa­
ła! - prozaiczna prawda była taka, że Anglicy „wychylać się", zwłaszcza, za
dnia, nie bardzo mieli czym. O ile angielskie ciężkie bombowce pod osłoną
ciemności docierały daleko w głąb III Rzeszy, taka sama operacja za dnia
byłaby samobójstwem, a ówczesne brytyjskie myśliwce Hurricane i Spitfire
miały zbyt mały zasięg i zbyt skromne uzbrojenie, by poczynić przeciwniko­
wi znaczące szkody.
Nikt bardziej od załóg Blenheimów nie odczuwał tego impasu. Ten lek­
ki angielski bombowiec zaprojektowano do taktycznego wsparcia wojsk
lądowych. Chociaż później próbowano mu znaleźć wiele innych ról zastęp­
czych, m.in. samolotu szturmowego, rozpoznawczego czy nocnego myśliw­
ca, pod koniec 1941 roku jego przydatność w Królewskich Siłach Powietrz­
nych (RAF) stanęła pod znakiem zapytania. Dlatego też jednostki uzbrojone
1 M. Pruszyński, W Moskicie nad III Rzeszą, s. 268-269.
4
Kroniki Wojenne
Mosąuito Raider
5
Latający fortepian
B ył listopad 1941 roku. Oczy całego świata zwróciły się na wschodnie
21368352.007.png
gary skrzydeł i szkielet kadłuba, były wykonane z drewna świerkowego,
natomiast do pokrycia kadłuba użyto balsy obłożonej sklejką. Łączenia wy­
konywano za pomocą kleju, wzmacniając je po wyschnięciu metalowymi
spinkami. Takie rozwiązanie stosowano wcześniej przy budowie dwupła­
towców poruszających się z prędkością niewiele większą od samochodów.
To dość odważne rozwiązanie miało jednak swoje oczywiste zalety. Samo­
lot był lekki, a drewno użyte do jego budowy łatwo było modelować, by
nadać konstrukcji jak najbardziej opływowe kształty, co wydatnie zwiększa­
ło jego prędkość. 1 tak, nieoczekiwanie, w branży lotniczej mogli wykazać
się swoim kunsztem zakontraktowani przez de Havillanda stolarze z firm
meblarskich oraz fachowcy od produkcji... fortepianów. Kiedy już Mosqu-
ito, przez załogi zwany zdrobniale Mossie, udowodnił swoją przydatność,
bez cienia ironii nadano mu przydomek Wooden Wonder - „Cud z drewna".
W tamtym czasie w Anglii niełatwo było zdobyć zamówienie rządowe
na nowy samolot wojskowy. Trwała wojna, więc wszystkie zakłady lotnicze,
również te de Havillanda, były zajęte bieżącą produkcją już sprawdzonych
typów i podzespołów. Z tego powodu nad Mosquito aż trzykrotnie zawisła
groźba zarzucenia projektu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa, które mu­
siało z rozwagą racjonować skromne dostępne środki, potrzebowało my­
śliwców do obrony kraju i nie było zainteresowane lekkim bombowcem.
Nie bez znaczenia dla przetrwania nowego projektu de Havillanda był fakt,
że jego samolot miał być budowany z materiałów niestrategicznych. Wi­
dziano w nim jednak przede wszystkim kandydata na myśliwca nocnego,
pilnie wówczas potrzebnego nad Wielką Brytanią, kiedy Luftwaffe po prze­
granej Bitwie o Anglię zaczęła wysyłać swoje bombowce nocą. "';
3 października 1940 roku główna siedziba firmy de Havilland w Hat-
field została zbombardowana przez pojedynczego Junkersaju 88 z niemiec­
kiej Kampfgruppe 77. Zginęło dwudziestu jeden pracowników, a kilkudzie­
sięciu odniosło rany; zniszczeniu uległa też większość urządzeń do produkcji
Mosquito. Ta tragedia tylko bardziej zmobilizowała załogę de Havillanda do
pracy nad nowym samolotem; teraz mieli osobiste porachunki z Luftwaffe.
25 listopada 1940 roku syn konstruktora, Geoffrey de Havilland Junior,
wykonał pierwszy oblot Mosquito. Aby nie ryzykować zestrzelenia p'rzez
własną artylerię przeciwlotniczą, samolot w całości pomalowano na jaskra-
wożółty kolor. W czasie testów prototyp, wyposażony w silniki Rolls-Royce
Merlin 21, osiągnął prędkość 255 mil na godzinę (410 km/h), a w styczniu
następnego roku prześcignął w locie poziomym na pułapie 6000 stóp (oko­
ło 1800 m) legendarnego Spitfire'a. To wystarczyło, by ruszyła produkcja
samolotu z przeznaczeniem do zadań PR (photo-reconnaissance), czyli roz­
poznania fotograficznego. Na początku 1941 roku Ministerstwo Lotnictwa
zdecydowało się przeznaczyć część już zamówionych u de Havillanda eg­
zemplarzy na wersję myśliwską do działań nocnych.
W lipcu 1941 roku prototyp wyposażony w silniki Merlin 61 osiągnął na
pułapie 28 500 stóp (blisko 8700 m) zawrotną wówczas prędkość 433 mil
na godzinę (696 km/h). Mosquito okazał się najszybszym dwusilnikowym
samolotem na świecie. Tak procentowało doświadczenie de Havillanda w bu­
dowaniu cywilnych samolotów wyścigowych, które konstruował w okresie
międzywojennym. Tak duża prędkość nie była specjalnie potrzebna myśliw­
cowi nocnemu, który zwalczał i tak dużo wolniejsze od niego bombowce,
ale z pewnością przypomniała wszystkim zainteresowanym, że przecież
Mosquito zaprojektowano jako szybki lekki bombowiec. Pozostało więc
tylko rozwiązanie kwestii niewielkiego udźwigu bomb.
Pierwsze Mosquito mogły zabierać tylko cztery bomby o wadze 250
funtów (113 kg) z powodu niewielkiej pojemności wewnętrznej komory
bombowej, ale po skróceniu lotek bomb 500-funtowych okazało się, że
można nimi zastąpić lżejsze 250-funtówki, a całkowity ciężar przenoszo­
nego ładunku wzrósł aż do 2000 funtów (907 kg). Prototyp wersji bombo­
wej, zwanej Mosquito B Mk IV, został oblatany 8 września 1941 roku.
W wersji bombowej samolot został wyposażony w przeszkloną kabinę
w „nosie" samolotu, skąd pełniący rolę bombardiera nawigator celował
i zrzucał bomby.
15 listopada w bazie 105. Sqn, który jako pierwszy miał zostać prze-
zbrojony na nowy wariant Mosquito, pojawił się pierwszy oblatywacz firmy
de Havilland, sam Geoffrey de Havilland Junior. Jeśli któryś z lotników 105.
Sqn miał jeszcze jakieś wątpliwości co do nowego samolotu, to popis akro­
bacji, jaki dał nad lotniskiem młody de Havilland, musiał przekonać nawet
największych sceptyków. Pilotowana przez niego maszyna wykonywała tak
ciasne zwroty, że za końcówkami skrzydeł pojawiały się białe smugi kon­
densacyjne, niczym w rasowym myśliwcu. Tylko strzelcy pokładowi z Blen-
heimów nie przejawiali entuzjazmu - w nowych samolotach nie było dla
nich miejsca. W grudniu 1941 roku 105. Sqn przeniósł się na leżące na
południe od Londynu lotnisko w Horsham St. Faith. Typowa „angielska"
pogoda znacznie utrudniała szkolenie załóg na nowym samolocie; ponadto
priorytet w niewielkiej produkcji zakładów de Havillanda miał Mosquito
w wersji nocnej. W efekcie, dopiero pod koniec maja 1942 roku 105. dywi­
zjon ponownie osiągnął pełną gotowość bojową.
6
Kroniki Wojenne
Mosąuito Raider
7
21368352.001.png
odwetu za wielomiesięczne niemieckie naloty na Londyn i szereg
miast na południu Anglii, po raz pierwszy zebrali powietrzną armadę ponad
tysiąca bombowców, które zaatakowały Kolonię. Na ziemi rozpętało się ist­
ne piekło. Niemców kompletnie zaskoczył tak potężny nalot; stare, zabyt­
kowe miasto zmieniło się w morze płomieni. Kiedy w mroku przed świtem
ostatnie ciężkie bombowce przekraczały kanał La Manche w drodze do
swych baz w Anglii, na lotnisku w Horsham St. Faith S/Ldr (major) Oake-
shott i jego nawigator F/O (porucznik) Hayden zajmowali miejsca w kokpi-
cie Mosquito W4072 o kodzie bocznym „GB-D". Silniki Rolls-Royce Merlin
prychnęły niebieskawym dymem, w powietrzu zawirowały łopaty śmigieł,
z rur wydechowych błysnęły płomienie i dokładnie o czwartej rano Mosqu-
ito wytoczył się na pas startowy do historycznego lotu, pierwszego lotu
bojowego 105. Sqn na nowym typie samolotu.
Kiedy nad wciąż zasnutą dymami pożarów Kolonią nastał dzień, ku za­
skoczeniu i niedowierzaniu mieszkańców Kolonii ponownie zawyły syreny,
obwieszczające kolejny nalot. Nad miastem pojawiły się jeden po drugim
cztery Mosquito, by z wysokości 24 000 stóp (7300 m) sfotografować noc­
ne „dokonania" bombowców RAF i dołożyć swój ładunek bomb do ogólnej
dewastacji. Pierwsza maszyna wróciła do bazy o godzinie szóstej i pół go­
dziny później wystartował kolejny Mosquito o kodzie bocznym „GB-C". P/O
(podporucznik) Kennard i P/O Johnson nie powrócili jednak z tego lotu.
W drodze powrotnej, dziesięć kilometrów na południowy zachód od An­
twerpii, ich samolot dostał się pod silny ostrzał niemieckiej artylerii prze­
ciwlotniczej i niedługo potem wpadł do morza. Ciała załogi fale wyrzuciły
na brzeg.
W południe wystartowały kolejne dwa Mosquito; Brytyjczykom bardzo
zależało na zdobyciu fotografii celu, by ocenić skuteczność pierwszego „na­
lotu tysiąca bombowców", jednak obie załogi miały problem z wykonaniem
zdjęć - nad miastem wciąż zalegała potężna chmura dymu. Mosquito po­
zbyły się nad celem swoich pięćsetfuntówek i wróciły bezpiecznie do bazy.
Również ostatni Mosquito, wysłany tego samego dnia wieczorem, nie przy­
wiózł zdjęć. Misję fotografowania Kolonii powtórzono wieczorem następ­
nego dnia, wysyłając dwa samoloty z 105. Sqn. Chociaż tym razem zadanie
wykonano, z lotu powrócił tylko jeden samolot; drugi - „GB-B" - został
zestrzelony, a jego załoga (pilot F/O Peerman i nawigator P/O Scott) trafiła
Mosquito B IV (n/ser DZ313), który po przydzieleniu do 105. dywizjonu nosit oznaczenie „GB-E".
Samolot nie powróci! z nalotu na Osnabriick 20 października 1942 roku. Załoga (F/Sgt Deeth
i W/O Hicks) zginęła. (San Diego Aerospace Museum)
do obozu jenieckiego Stalag Luft III w Żaganiu. Utrata dwóch załóg w ciągu
dwóch pierwszych dni działań bojowych była aż nadto dowodem, że nawet
szybki Mosquito nie dawał gwarancji bezpiecznego powrotu znad „Twier­
dzy Europa".
W miarę wciąż skromnych możliwości loty kontynuowano. Rankiem
2 czerwca 1942 roku trzy Mosquito fotografowały efekty kolejnego zmaso­
wanego nalotu nocnych bombowców RAF, tym razem wysłanych nad Essen.
Chociaż w trakcie tych misji bombowe Mosquito zrzucały swój ładunek
czterech pięćsetfuntówek niejako „przy okazji", a ich głównym zadaniem
było wykonanie zdjęć zbombardowanego poprzedniej nocy celu, Minister­
stwo Lotnictwa uznało za słuszne rozbudowanie sił bombowych Mosquito
o kolejny dywizjon. Z Dalekiego Wschodu sprowadzono 139. dywizjon RAF
(139. Sqn), gdzie jednostka walczyła na lekkich bombowcach Hudson z Ja­
pończykami. Dowodził nim W/Cdr Peter Shand, kawaler DFC (Zaszczytnego
Krzyża Lotniczego). Początkowo oba dywizjony stacjonowały razem w Hor­
sham St. Faith, gdzie 139. Sqn nie tylko przejął część doświadczonych za­
łóg 105. Sqn, ale również... pożyczał od drugiego dywizjonu samoloty, gdyż
swoich nie miał. Niewielka wydajność zakładów de Havillanda wciąż tylko
w części pokrywała zapotrzebowanie na Mosquito.
8
Kroniki Wojenne
Mosguito Raider
www.kagero.pl
9
Pierwsze bomby na III Rzeszę
W nocy z 30 na 31 maja 1942 roku Brytyjczycy, którzy pałali chęcią
21368352.002.png 21368352.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin